Maciej Pinkwart

Orawska niedziela kameralna

TUTAJ skan artykułu

 

Drugi weekend Orawskiego Festiwalu Muzyki Kameralnej zaczął się nietypowo, bo w niedzielę i tę atmosferę święta odczuliśmy bardzo wyraźnie na obydwu zorganizowanych tego dnia koncertach. Ale czy każde spotkanie z muzyką piękną muzyką nie jest świętem dla duszy, umordowanej w codziennych zawirowaniach spraw i obowiązków?

Zaczęło się jak w westernie, niemal w samo południe, kiedy to w skansenowym kościółku Matki Bożej Śnieżnej organizator festiwalu, a zarazem twórca i dyrektor Orawskiej Szkoły Muzycznej Krzysztof Leksycki zaprosił nas na koncert specjalny, zorganizowany pod hasłem Dzieci – dzieciom. Poczuliśmy się więc jak dzieci, zasiedliśmy w ławkach i zaczął się popis młodych muzyków. Koncert rozpoczęła urocza i niezwykle elegancka Bernadetka Leksycka, która na prostym fleciku przypomniała nam orawską melodię Pstro Kotecka.  Becia wystąpiła potem jeszcze dwukrotnie – jako przerywnik i jako finał koncertu. Jej troszkę starsza siostra Konstancja Leksycka  zagrała w duecie z Luką Borrellim, młodziutkim pianistą z Rzymu, grając na skrzypcach kilka standardów, w tym obowiązkową na tym etapie edukacji Piosenkę francuską. Ucieszyłem się niezmiernie, bo pioseneczka o trzech kurkach jest tak stara jak szkoły muzyczne, a proweniencję ma jeszcze starszą, jako że należy do kanonu europejskich piosenek dla dzieci, podobnie jak grany chwilę później kanon Panie Janie, czy – zaprezentowany m.in. przez Dawida Bugajskiego, także na skrzypcach, motyw Old Mac Donald. Dawid grał zresztą także Kurki, z akompaniamentem Krzysztofa Leksyckiego, który na tym koncercie wystąpił i jako prowadzący, i jako akompaniator. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie gitarzystka Julia Janowiak, której spokojnie, ale z wielkim uczuciem grana Romanza wywołała burzę oklasków, podobnie jak przepopularny hit Ludwiga van Beethovena – słynna bagatela Dla Elizy, zaprezentowana na koncercie przez Kamilę Karkoszkę. Beethovena – tym razem Sonatę Księżycową zaprezentował przedstawiciel nieco starszego pokolenia uczniów szkoły w Jabłonce – Hubert Czorniak, który zaimponował mi dorosłością wykonania, mimo iż uczy się dopiero rok.

Niewątpliwie profesjonalistą jest już młodziutki Luca Borrelli, syn wiolonczelistki Anny Armatys i altowiolisty Gianfranco Borrellego, który występował jako solista, jako akompaniator Konstancji i jako kameralista, współpracując z własną mamą (w jednym utworze na fortepian na cztery ręce, w drugim – akompaniując mamie, grającej na wiolonczeli). Ponadto wystąpili także skrzypek Paweł Zubrzycki, pianistka Karolina Zahora-Buławska, gitarzysta Adam Mastela, skrzypaczka Ola Kutyła, oraz skrzypaczka Olga Utrata, której w koncercie G-Dur Vivaldiego towarzyszył zespół: Hubert Czorniak na fortepianie oraz Sylwia Bartkowiak, Gabriela Kowalczyk i Klaudia Kowalczyk na skrzypcach. Dodam, że rodzice byli ogromnie przejęci, a dzieci pięknie ubrane. A w kościele był nadkomplet publiczności.

Po południu pojechaliśmy do Lipnicy Wielkiej, gdzie w kościele parafialnym Św. Łukasza odbył się koncert barokowych sonat kościelnych (sonata da chiesa). Prezentowane były sonaty triowe, to znaczy takie, w których instrumentami solowymi jest dwoje skrzypiec, a towarzyszy im – jako trzeci element – grupa instrumentów realizujących akompaniament, w tej epoce nazywany basso continuo. Solistami byli Krzysztof Leksycki i Ilona Nieciąg, zaś akompaniament realizowali klawesynistka Joanna Solecka, wiolonczelista Michał Dąbek oraz – w dwóch ostatnich utworach – fagocista Paweł Solecki.

Za sprawą niedzielnego koncertu weszliśmy w sam środek epoki baroku i pozostaliśmy w niej przez 45 minut, bo tyle trwał niedzielny moment muzyczny. Najpierw usłyszeliśmy sonatę f-moll op. 3 nr 9 Arcangella Corellego na skrzypce, wiolonczelę i klawesyn, a zaraz po niej interesującą zabawkę Georga Philippa Telemanna – sonatę triową nr 5, opatrzoną przymiotnikiem Corellisierende, czyli jakby: Corellizującą. Ten utwór niemieckiego kompozytora jest parafrazą na temat treści i formy utworu Corellego. Trzecią sonatą był utwór księcia baroku – Georga Fridricha Haendla w tonacji g-moll, gdzie do wykonania doproszony został Paweł Solecki, w częściach szybkich sonaty realizujący karkołomne kaskady 32-kowych pasaży na fagocie, który wymieniał się w basso continuo z wiolonczelą. Podobną instrumentację miał ostatni utwór niedzielnego popołudnia – Sonata a tre­ Tomassa Albinioniego, którego Krzysztof Leksycki nazwał kompozytorem dziś zapomnianym. Mój Boże, ileż serc niewieścich miękło w moich młodych latach, gdy z adaptera „Bambino” się puszczało Adagio Albinioniego, oczywiście zaraz po Girl Beatlesów…

Wykonanie oczywiście bez zarzutu, brzmienie w barokowym skądinąd kościele (1762-69) znakomite, aż uśmiechała się Matka Boska Różańcowa w ołtarzu głównym, a święty Łukasz w najwyższej części nastawy przytupywał do rytmu – wiadomo, jako patron artystów. I tylko o jedno można mieć pretensję – że w koncercie zabrakło zapowiadanej w programie sonaty Jana Zelenki, którego nazywa się czasem katolickim Bachem, lub czeskim Vivaldim, ale pewno dwie imprezy jednego dnia już wyczerpały artystów, a niektórzy z młodszych słuchaczy po dniu pełnym wrażeń stanowczo potrzebowali iść pobiegać na podwórko.

Kolejne koncerty w kolejnym tygodniu, kameralna Orawa zaprasza.