Tatrzańśki Chór Kameralny, dyryguje Mirosława Lubowicz, , fot. Ewa CzerwieniecMaciej Pinkwart

Świąteczne perełki Lubowiczów

 

 

Tak się już utarło w Zakopanem – o czym już kilka razy pisałem – że w kulturze nie ma wartości obiektywnie istotnych z punktu widzenia kultury jako takiej. O ocenie decyduje jedynie kontekst oraz tzw. naszość. Obecność na imprezie „naszej”, dla nas i osób od nas zależnych jest wskazana, a w niektórych wypadkach obowiązkowa. Obecność na imprezie „nienaszej” jest niekonieczna, z zasady niemile widziana, niekiedy wręcz niewskazana. Doświadczyłem tego wielokrotnie, jak organizator, lub tylko uczestnik imprez, które - bez względu na przemiany ustrojowe – z punktu widzenia lokalnej władzy były „nienasze”. Pierwszą taką imprezą było otwarcie „Atmy”, którego  30 rocznicę będziemy obchodzić w marcu 2006. Ponieważ jednym z głównych bohaterów był Jerzy Waldorff, który wówczas był na etapie opozycji i był jednym z sygnatariuszy protestu przeciwko komunistycznym zmianom w konstytucji PRL, więc ani władze wojewódzkie, ani miejscowi partyjniacy na otwarcie nie przyszli. Czyli nie był ważny Szymanowski i „Atma”, tylko kontekst, w danym przypadku polityczny. Zresztą Waldorff opisywał w „Ruchu Muzycznym”, że kiedy przedstawiciele komitetu akcji „Atma” rozmawiali z ówczesnym sekretarzem PZPR o wykupieniu willi Szymanowskiego, to sekretarz ów odwrócił się do nich tyłem i mówili do tego tyłu. Gdy rok później mieliśmy pierwszy koncert Festiwalu Szymanowskiego (tenże sekretarz powiedział mi przedtem, że on nie uważa, żeby taki festiwal był w Zakopanem potrzebny, bo oni mają już „swój” festiwal – folklorystyczny) – władze olały sprawę równo, naczelnik miasta co prawda przyszedł (miał otwierać festiwal...), ale zapowiedział, że na koncercie nie zostanie, tylko po otwarciu zaraz wyjdzie, bo się bardzo spieszy, a kierowniczka wydziału kultury była obrażona, że kazano jej przyjść na koncert po godzinach pracy. I wtedy okazało się, że na koncert przyszedł ówczesny minister kultury Józef Tejchma, który wówczas był wicepremierem i członkiem Politbiura KC PZPR. Trzeba było widzieć, jak na twarzach tych miejskich prominentów zmieniał się... kontekst.

I tak nam zostało do dziś. Imprezy kulturalne finansowane przez miasto i organizowane przez jego służby są nadzwyczajnie frekwentowane przez burmistrzów, kierowników wydziałów i innych zależników: na przykład na którymś z „miejskich” koncertów ze zdumieniem zobaczyłem niemal wszystkich prezesów spółek komunalnych... No i niech kto powie, że Zakopane nie jest miastem kulturalnym! Oczywiście tylko na „naszych” imprezach, bo na przykład na imprezach naszych - urzędników miasta, w tym odpowiedzialnych za kulturę w zasadzie nie da się zobaczyć, a jeśli nawet – to siedzą ze skrzywionymi gębami i cały czas patrzą na zegarek...

Jest parę osób, których w zasadzie nie obchodzi to, po stronie jakiej „naszości” jest jaka impreza. Ja chodzę na te koncerty, których program i wykonawcy mi się podobają i to jest jedyne kryterium, jakim się kieruję. Takich stałych bywalców imprez kulturalnych ma Zakopane może kilkunastu: Gruszczyńscy, Knastowie, Gutowie, Sztenclowie, dr Haczewska, Ewa Fortuna... Wszystko to są osoby niezależne od jakichkolwiek czynników lokalnych, stąd ich decyzje kulturalne są pozakontekstowe.

Taką profilowaną kontekstowo firmą zawsze była Zakopiańska Akademia Sztuki, powołana przez władze miasta za czasów burmistrza ABC, programowo stroniąca od jakichkolwiek kontaktów z tą częścią zakopiańskiej kultury, którą reprezentuje moje środowisko, a nawet ignorująca tę część. Stąd moje wielkie zdziwienie, gdy otrzymałem zaproszenie na świąteczny (27 grudnia 2005) koncert Z.A.S. w Miejskiej Galerii Sztuki, w którym jako wykonawcy wymienieni byli Nika, Dawid i Kuba Lubowiczowie oraz Tatrzański Chór Kameralny założony i prowadzony przez Mirosławę Lubowicz, któremu akompaniuje Andrzej Guziak. Zdziwienie wynikało z faktu, iż wszyscy młodzi Lubowiczowie są absolwentami naszej szkoły muzycznej, Mirosława Lubowicz jest wicedyrektorką naszego Zespołu Szkół Artystycznych i wraz z mężem Stanisławem są tam wieloletnimi pedagogami, Andrzej Guziak także pracuje w naszej Szkole Muzycznej, zaś sam chór powstał z inicjatywy naszego Towarzystwa Edukacji Artystycznej, którego Mirosława jest wieloletnią działaczką.

Chwała więc Lubowiczom za to, że zdołali przerzucić kładkę pomiędzy „naszymi” a naszymi, choć kładkę może nie do końca bezpieczną, jako że pani prowadząca koncert ani słowem nie zająknęła się o „szkolnych” powiązaniach Lubowiczów ani o proweniencji Tatrzańskiego Chóru Kameralnego, w którym poza wszystkim śpiewa wielu pedagogów i absolwentów Szkoły Artystycznej. Inna rzecz, że osoba ta nie powiedziała również o studiach muzycznych młodych Lubowiczów, których jedynymi kwalifikacjami wg niej zdały się być kursy w Zakopiańskiej Akademii Sztuki... Ale wszystko co trzeba Lubowiczowie napisali w programie, a o ich kwalifikacjach świadczyło przede wszystkim rewelacyjne wykonanie koncertu.

Dawid Lubowicz, fot. Ewa CzerwieniecA więc sala była pełniutka, burmistrzowie Zakopanego wraz z wydziałem kultury in corpore ozdabiali pierwszy rząd, ale kilka minut po 18-tej zależnicy przestali ściskać spracowane dłonie burmistrzów, przygasło światło i młodzi Lubowiczowie wprowadzili nas w świat wspaniałego jazzu, z zimowymi i świątecznymi akcentami. Kuba grał na fortepianie i klawiszach, Dawid jak zwykle podbił wszystkich (i przy okazji, jak zwykle, złamał dziesiątki serc co młodszych słuchaczek) swoimi czarodziejskimi niebieskimi skrzypcami elektrycznymi i luzackim imagem á la wczesny Nigel Kennedy, a Nika pokazała po raz kolejny, że z roku na rok coraz piękniej rozwija swój talent wokalny. Tym razem oczarowała nas swoimi scatowymi interpretacjami kilku standardów, a na kolana rzuciło mnie absolutnie genialne brawurowe wykonanie – w duecie ze skrzypcami Dawida - standardu Spain Chicka Corei. Publiczność oszalała jednak dopiero po tym, jak Dawid z Kubą zagrali coś, co w programie nosiło konsumpcyjny tytuł Soljanka, a w rzeczywistości był to słynny przed wojną klezmerski szmonces Gorące bubliczki. Lwowsko-żydowskie brzmienia, podane w doskonałym jazzowym sosie podobały się w Galerii nadzwyczajnie.

Absolutną gwiazdą wieczoru pozostała jednak Nika, która wspaniale śpiewała jazz, niekiedy samemu akompaniując sobie na fortepianie, na tymże instrumencie zagrała również bardzo profesjonalnie Preludium c-moll op. 1 nr 7 Karola Szymanowskiego, co w kontekście całości koncertu może nie koniecznie pasowało, ale jako kustosz (ciągle jeszcze, sapienti sat J) Muzeum w „Atmie” dobrze wiem, że o Szymanowskim w Zakopanem warto wciąż przypominać przy każdej nadarzającej się okazji, bo jego sprawy nie stoją dobrze... Potem Nika śpiewała jako jedna z chórzystek, a także była solistką przy akompaniamencie chóru.

Tatrzański Chór Kameralny liczy przeszło 30 pań i panów, działa zaledwie od maja 2005, zrzesza zakopiańczyków w różnym wieku i różnej profesji, a patronuje mu ogólnopolskie Towarzystwo Edukacji Artystycznej z siedzibą w Zakopanem. Dyrygentka (swoją drogą, już to ostatnimi czasy pokazał się prawdziwy charakter naszych pań muzyczek, bo to one teraz dyrygują wszystkim w zakopiańskiej muzyce) Mirosława Lubowicz zdołała opanować całe to zróżnicowane grono w sposób znakomity, a nawet ubrała je jednolicie na czarno, panów w garnitury i  muszki, panie zaś do czarnych długich sukien miały przydane frywolne nieco różowe szale. Przy okazji chciałem gorąco pozdrowić chórzystkę Annę Maciejewską, która stojąc na skrajnej prawicy chóru cały czas odrywała moją uwagę od walorów muzycznych, kierując ją w stronę walorów innych. Poza tradycyjnymi kolędami (przeważnie w opracowaniach Jana Maklakiewicza i Andrzeja Guziaka) było kilka internacjonali, ze słynnym White Christmas, a radość i wielkie oklaski widowni zdobyło Have a nice day Lorenza Meierhoffera, wykonane z towarzyszeniem efektów perkusyjnych, produkowanych ręcznie przez sam chór i dyrygentkę.

Kuba i Nika Lubowiczowie, fot. Ewa CzerwieniecOwacja była tradycyjnie na stojąco, panie z kultury uginały się niosąc kosze kwiatów, burmistrzowie całowali rączki, a pani prowadząca przypomniała o tym, że koncert ma charakter dobroczynny i datki na zakopiański dom dziecka należy składać do skarbonki stojącej przy drzwiach. I wtedy zgodnie z zakopiańskim zwyczajem publiczność tłumnie rzuciła się do szatni, w panice omijając skarbonkę.

Młodzi Lubowiczowie są już na stałe poza Zakopanem: Kuba i Dawid w Warszawie, gdzie skończyli Akademię Muzyczną i teraz związani są m.in. z Teatrem Muzycznym „Roma”, grają także jazz w wielu miejscach z coraz bardziej sławnymi składami, a Nika jeszcze studiuje w Katowicach. Mirosława zaś i Stanisław Lubowiczowie (Staszek tym razem śpiewał w chórze...) mieszkają w Zakopanem, uczą w Zespole Szkół Artystycznych i czasami dają tu rodzinne występy. Spodziewam się, że nie później niż w marcu namówię całą piątkę na granie w Zakopanem. I mam nadzieję, że na taką naszą imprezę urzędowa frekwencja przybędzie również.

(fot. Ewa Czerwieniec)