Maciej Pinkwart
Śmierć królowej skrzypiec
1
maja 2018 r. w Warszawie zmarła wielka skrzypaczka Wanda Wiłkomirska. Obok Kai
Danczowskiej, Krzysztofa Jakowicza i Konstantego Andrzeja Kulki należała do
najwybitniejszych polskich wirtuozów wiolinistyki – i jak oni była częstym
gościem i przyjacielem zakopiańskiej Atmy. Poznaliśmy się w początkach 1977 r.
za pośrednictwem głównego inicjatora stworzenia Muzeum Szymanowskiego –
Zdzisława „Dyzia” Sierpińskiego, w czasie gdy konstruowałem listę
członków-założycieli Towarzystwa Muzycznego im. K.
Szymanowskiego. Na zebraniu założycielskim nie była, grając w tym czasie
Szymanowskiego w Szkocji, ale od tego czasu utrzymywaliśmy kontakt listowny. Na
koncert do Atmy udało mi się ją zaprosić dopiero w 1978 r., podczas II Dni
Muzyki Karola Szymanowskiego. Pierwszy raz zagrała u nas 10 marca 1978 r., na
nocnym koncercie, kiedy to z towarzyszeniem pianisty Tadeusza Chmielewskiego
zagrała same hity patrona Atmy:
Mity,
Romans i
Nokturn i Tarantelę. Przed koncertem
popełniłem pierwsze faux pas, wynikające z niewielkiego wówczas
doświadczenia przy tego rodzaju imprezach: zapytałem Wiłkomirską, co ma
przewidziane na bis.
– Na bis? – oburzyła się. – No, a jak mnie wygwiżdżą, kotku? Nie mówimy o
bisach, dopóki nie zagramy…
Nie wygwizdali. Na bis był Taniec z Harnasiów, a Wanda Wiłkomirska stała
się wierną i wypróbowaną przyjaciółką Atmy i Zakopanego. Niewątpliwie
przyczyniła się do tego atmosfera koncertu i tłum, jaki wówczas pojawił się w
muzeum: skrzypaczka właśnie niedawno rozwiodła się z redaktorem naczelnym
„Polityki”, późniejszym wicepremierem i ostatnim pierwszym sekretarzem KC PZPR
Mieczysławem Rakowskim i była jedną ze współpracownic KOR-u. Po koncercie była
lampka wina z towarzyszeniem muzyki Maśniaków, z którymi przez chwilę
prymował Władysław Obrochta –
grywający jeszcze Szymanowskiemu. Wiłkomirska była zachwycona, nawet dała się
porwać do góralskiego tańca. A na sali była też jej profesorka, która już w 1927
r. występowała w Zakopanem – profesor Irena Dubiska. Wtedy, w Morskim Oku i
Czerwonym Krzyżu, przy fortepianie towarzyszył jej Karol Szymanowski.
Dubiska bywała w Zakopanem przeważnie dwa razy do roku, niemal do samej śmierci.
Chodziła na koncerty, przesiadywała w Atmie do późnej nocy, słuchając bardzo
uważnie szczególnie najlepszych skrzypków, raz nawet dała się namówić na występ,
w towarzystwie pianisty Jerzego Marchwińskiego. Ale najbardziej utkwiła mi w
pamięci jej reakcja na pewien koncert Wiłkomirskiej. Recital podzielony był na
dwie części. Nigdy nie oceniam, czy ktoś gra dobrze, czy gorzej, nie mam do tego
kompetencji – mogę najwyżej stwierdzić, czy mi się podoba czy nie. I tym razem
podobało mi się mniej, nawet kilkakrotnie wydawało mi się, że słyszę delikatne
fałsze. Skrzypaczka zeszła na przerwę z jakąś dziwną miną, szybko wchodząc na
piętro do prowizorycznej garderoby. Poszedłem tam i ja, w drzwiach
przepuszczając profesor Dubiską. Wiłkomirska stała nad swoim XVIII-wiecznym
guarneriusem z nietęgą miną.
- Dusza ci się przesunęła – powiedziała Dubiska bez żadnych wstępów – to
dlatego.
Chodziło o duszę skrzypiec, oczywiście, czyli drewniany kołek, łączący górną i
dolną płytę.
- Na dole jest lutnik, Józef Bartoszek. Może poradzi – Irena Dubiska znała
wszystkich specjalistów z branży.
Poradził. Druga część przebiegła już bez problemów.
Mało brakowało, a nasza znajomość z Wandą Wiłkomirską zakończyłaby się z
trzaskiem w tym samym tygodniu, kiedy się rozpoczęła. Skrzypaczka miała kończyć
Dni Muzyki 1978 wykonaniem obydwu koncertów skrzypcowych Szymanowskiego z
towarzyszeniem orkiestry Filharmonii Częstochowskiej pod batutą Janusza
Przybylskiego. Impreza była zaplanowana w kinie „Giewont” (dziś: „Sokół”), a
organizacyjnie odpowiadał za nią ktoś inny, bo ja tego dnia przed południem
prowadziłem panel dyskusyjny w Ludźmierzu. Ale złe przeczucie kazało mi urwać
się przed końcem i wrócić do Zakopanego. Na miejscu okazało się, że sala jest
nieogrzana, nie ma innego oświetlenia poza kinowym, nie działa nawet telefon, a
organizatorzy nie przyszli. Daliśmy radę, tylko światła, które pożyczyłem od
ekipy telewizyjnej, padły pod koniec występu. Wanda i orkiestra dokończyli
niemal po ciemku. Ale entuzjazm publiczności wynagrodził wszystkie kłopoty.
Po wprowadzeniu stanu wojennego została w Niemczech i zajęła się nauczaniem,
prowadząc klasę mistrzowską w Wyższej Szkole Muzycznej w Mannheim. Organizowała
też mistrzowskie kursy dla skrzypków z całego świata, po przemianach ustrojowych
w Polsce przez kilka lat z rzędu lokując je w Zakopanem. Niezapomniane były nie
tylko wspólne występy profesorki ze studentkami (w Atmie i Galerii BWA), lecz
także wieczory regionalne, organizowane m.in. w Skorusie u Zofii Karpielowej.
Tańce góralskie Wiłkomirskiej budziły entuzjazm i znane były daleko poza
granicami Zakopanego. Czasu na inne zakopiańskie atrakcje zwykle brakowało (w
czasie kursu wielogodzinne warsztaty odbywały się codziennie w Szkole
Artystycznej przy Sienkiewicza), ale kilkakrotnie udało się ją wyciągnąć na
spacery do reglowych dolinek, znanych jej dobrze jeszcze z czasów młodości.
A potem Wanda zrealizowała swoje marzenie życiowe i przeniosła się do Australii,
a do Atmy zaczęli przyjeżdżać na występy jej uczniowie – m.in. zwyciężczyni
Konkursu Wieniawskiego z 2006 r. Agata Szymczewska. Czasem jeszcze wymienialiśmy
pozdrowienia - w ostatnich latach, które spędziła w Polsce, już coraz rzadziej.
Zmarła w Warszawie, w wieku 89 lat.