Maciej Pinkwart

Jazz zdrojowy

TUTAJ skan artykułu

 

W drugą sobotę lipcowego festiwalu „Muzyka nad zdrojami”, jaki od ośmiu lat organizuje w Szczawnicy Rafał Monita i jego fundacja „Kulturalny szlak”, nad uzdrowiskiem uniosły się nuty jazzu, w doskonałej symbiozie z muzyką organową. 11 lipca 2015 w kościele św. Wojciecha wczasowicze (w przeważającej, jak się wydaje, mierze) oraz mieszkańcy miasta mieli okazję posłuchać muzyki, która w polskich świątyniach gości rzadko, a na szczawnickim festiwalu – po raz pierwszy. Prowadzący koncert Rafał Monita wyraził nawet troskę, czy zasiadający skromnie pod ścianą ksiądz proboszcz wytrzyma tę muzykę.

Ale zaczęli – jak to w kościele – po Bożemu: od Bacha. Nie będziemy tu się rozwodzić nad tym, że lipski kantor był protestantem: jego muzyka jest ogólnochrześcijańska, a nawet ogólnoludzka, żeby nie powiedzieć kosmiczna - i tak właśnie zagrał urodzony w Astrachaniu, ale mieszkający i pracujący w Polsce organista Jan Bokszczanin. Fantazja G-dur Jana Sebastiana Bacha (BWV 572), zagrana na doskonale brzmiących dwumanuałowych organach, skonstruowanych na przełomie XIX i XX w. dla szczawnickiego kościoła przez Tomasza Falla, zabrzmiała jak modlitwa, zmówiona przed dobrym i smacznym posiłkiem.

A głównym daniem w tej muzycznej biesiadzie była jazzowa muzyka Krzysztofa Komedy, pochodząca z czasów, gdy rozstał się już z dixilandem i zaczął tworzyć jazz nowoczesny i muzykę filmową, współpracując m.in. z Romanem Polańskim. Wspólnie z Janem Bokszczaninem dziewięć utworów pana doktora Krzysztofa Trzcińskiego (tak naprawdę nazywał się Komeda – z zawodu lekarz-laryngolog…) zagrał wspaniały trębacz – Roman Majewski. Przerywnikami w tych prezentacjach były wykonywane na organach solo mistyczne utwory współczesnego estońskiego kompozytora Arvo Pärta (najpierw okropnie nudne, skomponowane w duchu minimalizmu Pari Intervallo, potem interesujące Trivium) oraz stworzone zaledwie pięć lat temu Icon kompozytora muzyki sakralnej, częstochowianina Pawła Łukaszewskiego, bardzo ciekawe.

Zgodnie z regułą inżyniera Mamonia, głoszącą, że najbardziej podoba się nam to, co najlepiej znamy – zachwyciłem się interpretacją utworu Ja nie chcę spać, wzruszyłem graną na zakończenie Szarą kolędą i wraz z całą publicznością klaskałem najgłośniej po utworze, w programie zatytułowanym Sleep safe and warm, który jest w Polsce szerzej znany jako Kołysanka Rosemary – główny motyw z satanistycznego poniekąd filmu Polańskiego Dziecko Rosemary.

Ale nie ma muzyki satanistycznej ani anielskiej, chrześcijańskiej i totemistycznej, wschodniej i zachodniej – jest tylko dobra i zła. Muzyka Komedy jest świetna i doskonale zabrzmiała w Kościele św. Wojciecha w Szczawnicy, ubarwiając lipcowy festiwal. A ksiądz proboszcz wytrzymał i nawet po minie sądząc – podobało mu się. Chociaż nie klaskał.