Tygodnik Podhalański, 9 sierpnia 2012

Tutaj skan artykułu

Orawski barok na dwoje i pół skrzypiec

 

Wieczorna mgła na łąkach otulała puszki wierzbówki, a gdy się ktoś dobrze wsłuchał w przedkoncertową ciszę, to mógł dosłyszeć odgłos kroków jesieni, zbliżającej się ze stoków Babiej Góry.

 

Orawski Festiwal Muzyki Kameralnej, któremu kibicuję od kilku lat, ma dla mnie swoisty urok, wynikający zarówno z tych weekendowych pielgrzymek do Zubrzycy Górnej, gdzie w muzealnym kościele Matki Boskiej Śnieżnej doskonale brzmi muzyka, jak również z tej podszytej smuteczkiem radości z tego, że lato jeszcze trwa, że jeszcze może się uda urwać mu kilka słonecznych i ciepłych dni, że jesień może spóźni się na pociąg i do września zostawi nam trochę miłych złudzeń. Albo przynajmniej trochę pięknych brzmień, które potem, podczas jesiennej szarugi czy zimowego odśnieżania samochodu można będzie sobie przypomnieć.

Już po raz czwarty wieczorne nuty zebrały się wokół skansenowej świątyni i za sprawą Krzysztofa Leksyckiego pogrążyliśmy się w dźwiękach, urodzonych kilka stuleci temu, a nadal mających ożywczą moc dawnych czarów. Tegoroczny festiwal zaczął się 5 sierpnia 2012 dość skromnie, jeśli chodzi o obsadę instrumentalną, bowiem wystąpił duet rodzinny Ilona Nieciąg i Krzysztof Leksycki, czyli Duo Sonore, by przypomnieć publiczności, która wypełniła zabytkowy kościół bardzo licznie, sześć utworów kompozytorów XVII i XVIII wieku. Jak to często w programach Krzysztofa Leksyckiego bywa, znów byliśmy świadkami meczu między barokowymi reprezentacjami Włoch i Niemiec. Najpierw usłyszeliśmy czteroczęściową Sonatę G-dur Georga Philippa Telemanna, kompozytora niemieckiego, któremu przecież pamiętamy to, że przez jakiś czas mieszkał w Żarach, Pszczynie i Krakowie… Był to doskonały początek koncertu, w którym widzieliśmy przepięknie przebranych w barokowe stroje dwoje skrzypków, a słyszeliśmy takie bogactwo dźwięków i nastojów, jakby kościół wypełniła cała orkiestra. Jednakże pół punktu wyżej bym dał drugiemu utworowi – krótkiej, niezwykle lakonicznej w formie i pełnej harmonii Sonacie F-dur Antonia Vivaldiego. Rudy ksiądz prawie nie ruszał się z Wenecji, gdzie uczył gry na skrzypcach i komponował dla uzdolnionych pensjonariuszek żeńskiego sierocińca. Był co prawda dwa lata niejako na wygnaniu w Mantui, ale po prawdzie to jedyne, co może go łączyć z postacią szekspirowskiego Romea. Pod koniec życia wyjechał do Wiednia, gdzie też zmarł – i natychmiast został zapomniany. A jego twórczość odkrył i spopularyzował nie kto inny, jak Jan Sebastian Bach.

No i Bach był twórcą kolejnej sonaty na dwoje skrzypiec, której słuchaliśmy tej niedzieli w Zubrzycy. Ale nie Jan Sebastian, słynny kantor lipski, tylko jego może najbardziej uzdolniony syn – Johann Christian, zwany Bachem londyńskim, bowiem w Anglii spędził większą część życia. Zaprezentowane nam dzieło – Duo nr 1 B-dur to utwór w lubianym stylu galant, niejako wyprzedzające dzieła Mozarta. No, ale jednak nie był to Mozart.  Po przerwie, drugą część koncertu otworzyła V Sonata e-moll francuskiego kompozytora Jean-Marie Leclaira, nadwornego kompozytora Ludwika XV – dziełko zgrabne, ale będące swojego rodzaju ostrygą muzyczną: łatwe do przełknięcia, nie pozostawiające nawet wspomnienia smaku. Po czym Duo Sonore wzięło na pulpity kolejnego włoskiego giganta epoki baroku – Arcangela Corellego i jego utwór La folia. Jest to właściwie 8-taktowy temat z wariacjami, podejmowany zresztą przez wielu kompozytorów tamtej epoki, który w wykonaniu państwa Leksyckich usłyszeliśmy w XIX-wiecznej transkrypcji, gdzie wszakże było więcej wirtuozerii á la Paganini niż barokowej finezji. W ostatnim punkcie programu zabrzmiał znów utwór Georga Philippa Telemanna – tym razem suita „Podróże Guliwera”. To zabawny kawałek, o charakterze programowym, oczywiście będący muzyczną ilustracją słynnej powieści Jonathana Swifta. By ułatwić odbiór (na sali było mnóstwo dzieci), Krzysztof Leksycki zapowiadał osobno każdą część, co dla dorosłych widzów nieco rozbijało muzyczną narrację.

Na koniec, w charakterze zaplanowanego bisu, wykonawcy przedstawili znakomitą niespodziankę, w postaci triowego barokowego Kanonu Johanna Pachelbela, w którym z rodzicami wystąpiła ich najstarsza córka, siedmioletnia Konstancja Leksycka, wykonując na skrzypcach partię, zwykle w tym utworze grywaną przez wiolonczelę. Oklaskom, ma się rozumieć, nie było końca, bo rzeczywiście wszystko zagrane było wręcz perfekcyjnie. Ale największym sukcesem była sala pełna publiczności, wśród której, jak mi się wydaje, przeważali swoi, czyli ludzie, dla których Orawski Festiwal Muzyki Kameralnej stał się już niezbędnym składnikiem letnich planów.

Kolejny koncert w niedzielę, 12 sierpnia o 19-tej, też w muzealnym kościele w Zubrzycy Górnej. Tym razem słuchać będziemy muzyki klasyków wiedeńskich.