Kamienna tratwaMaciej Pinkwart

Iberyjska karawela

 

Współczesna proza sprawdza się w pierwszych pięćdziesięciu stronach. Tyle mniej więcej potrzeba, żeby jako-tako wyrobiony czytelnik zdecydował, czy akceptuje dziwactwa autora, czy też wywala je razem z książką do kosza lub na najwyższą półkę NNCA (nigdy nie czytanych arcydzieł). Dziwactwa owe niegdyś wiązały się z treścią, suspensami akcji, drugim, trzecim czy totalnym dnem – dziś przeważnie dotyczą zapisu. Niekoniecznie ortografii – tę trudno oddać wiernie w tłumaczeniach – ale przeważnie gramatyki, składni i, nade wszystko, interpunkcji. Szczególnie Latynosi i Iberyjczycy się w tym specjalizują, wystawiając tak przyzwyczajenia, jak i cierpliwość czytelników na poważną próbę. Każdy, kto czytał Cortazara, Llosę, no i nader konsekwentnego w tym procederze José Saramago, wie ile razy zadawał sobie pytanie: dlaczego tak? czemu nie można zwyczajnie?

Ano, pewno dlatego nie można, że zwyczajnie już było...

Portugalski noblista (1998) już raz mnie denerwował, gdy czytałem jego pierwszą wielką powieść „Baltazar i Blimunda”, ale odcierpiałem i z zadowoleniem ową fascynującą treścią także powieść doczytałem do końca, choć pierwszych kilkadziesiąt stron szło mi opornie i bez wiary w sens tego co robimy – i on, kiedyś, pisząc i ja, teraz, czytając. Maniera owa polega na tym, iż Saramago lekceważy całkowicie tradycyjny podział na mowę zależną i niezależną, dialogi umieszcza wewnątrz narracji, a przecinek czyni najważniejszym ze znaków interpunkcyjnych, sporadycznie tylko wspierając go kropką. Pytajniki, wykrzykniki, dwuznaczne średniki, tajemnicze wielokropki - wszystko to skryło się pod korcem, zdominowane całkowicie przez Pana Przecinka.

Pamiętam, oczywiście, jak w dawnych czasach eksperymentów literackich niesłusznie zapomniany dziś Jerzy Andrzejewski, pisząc o krucjacie dziecięcej (Bramy raju, 1960) zaszokował czytelników nie tylko niespotykanym w realnym socjalizmie tematem, łączącym religię i erotykę dziecięco-młodzieżową, ale i formą – cała nowela była jednym, skomplikowanym, zdaniem... Saramago aż tak nie eksperymentuje, powieść ma nie tylko zdania, ale i akapity, a nawet rozdziały, wielkie litery też ma (często w środku zdania) i inne cechy tradycyjne. Przede wszystkim jednak wciąga nas szalenie swoją treścią, a właściwie głównie – pomysłem. Dziwacznym. Szalonym. Fantastycznym. Inspirującym.

Pewnego letniego dnia w Portugalii kobieta znajduje kijek i mechanicznie rysuje nim kreskę na drodze. W tym samym momencie zaczynają szczekać psy w pewnej wiosce po francuskiej stronie Pirenejów. Niby nic dziwnego, ale psy w tej wiosce nigdy mnie szczekały, bo po pierwsze – były potomkami piekielnego Cerbera, a po drugie – nie mają strun głosowych. Mężczyzna w Portugalii mechanicznie chwyta na plaży kamień, chcąc nim puścić tzw. kaczkę. Ale kamień waży ze sześć kilo i mężczyzna mógłby go co najwyżej upuścić koło swoich nóg, ale nie, kamień leci daleko w głąb morza. Inny mężczyzna w drugim końcu kraju spostrzega, że nagle zaczyna za nim latać kilkutysięczne stado szpaków. Inna kobieta, w Galisyjskiej prowincji Hiszpanii prując bawełnianą skarpetkę ciągnie z niej nitkę, która nie ma końca. Inny mężczyzna, w innej części Hiszpanii, nagle zaczyna odczuwać drżenie ziemi, choć żadne sejsmografy tego nie potwierdzają – chyba, że podłączone do jego ciała.

I wtedy Półwysep Iberyjski pęka wzdłuż głównego grzbietu Pirenejów, oddziela się od Europy i wypływa na ocean.

Uwielbiam pisarzy, którzy tworzą własną rzeczywistość. Nie cierpię tych, którzy opisują świat własnej klatki schodowej. Saramago (gdy już przyzwyczaimy się do jego sposobu pisania) wciąga nas w ten stworzony prze siebie świat cudownej fikcji, w której niby wszystko jest jak dawniej, ale nic nie jest jak dawniej. Piękna opowieść o determinacji człowieka w konfrontacji z nieznanym, o miłości rozkwitającej mimo kataklizmów przyrodniczych, i mimo trudnych związków między w zasadzie obcymi ludźmi, o przyjaźni i, także, o polityce, od której nie sposób się oderwać – nawet odrywając się od kontynentu.

Książka, napisana w 1986 r. nic nie straciła na aktualności po niemal 20 latach. No, tyle tylko, że dwukrotnie wspomniany w toku narracji Związek Radziecki odpłynął już w mroki historii, co wydawało się kiedyś mniej realne, niż odpłynięcie na Atlantyk kamiennej tratwy Półwyspu Iberyjskiego. Dla nas, usiłujących teraz przycumować do Europy, powieść Saramago może być swojego rodzaju ostrzeżeniem. Bo nie ma tak mocnych więzów, które nie mogą pęknąć. I nie ma takiego odizolowania, którego nie można by pokonać determinacją. W końcu, w pewien sposób, wszyscy jesteśmy Iberyjczykami.

-----------------------------

José Saramago, Kamienna tratwa, Wydawnictwo Rebis, seria „Mistrzowie literatury”, Poznań 2003, tłumaczył Wojciech Charchalis, stron 303.