Okładka

Maciej Pinkwart

Sonata literacka

 

Ta książka jest jak atrakcyjna kobieta: przyciąga urodą i figurą, zachwyca intelektem i erudycją, budzi uznanie elegancją, kokietuje zmiennością nastrojów i przywiązuje do siebie obietnicami coraz nowych doznań. Smakuje jak dobre wino, o wspaniałym bukiecie, w którym co chwilę dostrzega się nowe, nie oczekiwane przedtem smaki. I choć kosztujemy jej z umiarem – nie wiedzieć kiedy dochodzimy do końca i zostaje nam tylko żal, że oto ta doskonała przygoda literacka już jest nami. Ale z pewnością nie będziemy zbyt długo czekać, by znów poczuć w ręku gładkość żółto-pomarańczowej okładki i zachłannym wzrokiem pochłaniać jej nie spotykane piękno.

Norweski pisarz Jostein Gaarder (ur. 1952) na świecie najbardziej znany jest z kultowej powieści „Świat Zofii”, ale proponuję już zapomnieć o nim, jako o przynudzającym nieco wykładowcy historii filozofii dla dorastających panienek. Od tamtego bestsellera po blisko 15 latach pracy odszedł już daleko i z pewnością we właściwą stronę – w kierunku pełnej fantazji i pomysłów literatury.

Jeśli poezja jest umiejętnością niezwykłego mówienia o rzeczach zwykłych, to proza jest kunsztem zwykłego opowiadania o sprawach niezwykłych. Naturalnie, wiemy o tym, że współcześnie szerzy się zaraza powieści, opisujących nasze życie codzienne, bez pomysłu, ciekawej fabuły, bez żadnego celu poza – w najlepszym wypadku – utrwaleniem na kartach obrazu otaczającej nas rzeczywistości. Fantazja poszła się paść, a czytelnicy usypiają nad książkami, w których mogą odnaleźć siebie, swojego psa i panią Józię z sąsiedniej klatki tego samego bloku. Ta pseudoreporterka cieszy się powodzeniem na tej samej zasadzie, co seriale o ulicy Wspólnej czy dawniej radiowi Matysiakowie: słuchając opisów konfliktów w pracy czy nagłej miłości sklepowej z mięsnego do żonatego kierowcy autobusu, kiwamy ze zrozumieniem głową i, utożsamiając się z bohaterami, wzdychamy – no tak, świetnie to rozumiem, mnie to też mogłoby się wydarzyć... Mój szef jest tak samo chamowaty... Mój mąż też jest kierowcą autobusu...

A kto utożsami się z tryskającym pomysłami literackimi norweskim playboyem po maturze, którego jedynym stałym towarzyszem życiowym jest metrowy krasnolud, w dodatku całkowicie niewidoczny dla nikogo poza bohaterem?

W dobrej powieści najważniejsze są pomysły, wysnute z fantazji autora. Niestety, we współczesnej literaturze pomysłów w nadmiarze nie ma, więc pisarze, chcąc się utrzymać na rynku opisują tylko to co widzą, lub sfrustrowani snują się po kawiarniach czekając na natchnienie. Ale Petter, na skutek pewnego incydentu z dzieciństwa cierpiący na niechęć do publikowania pod własnym nazwiskiem, pomysłów literackich ma aż za dużo. Już w szkole zaczął je sprzedawać kolegom, potem zakłada prywatne przedsiębiorstwo pomocy literackiej...

Z wielu względów Córka dyrektora cyrku powinna być obowiązkową lekturą wszystkich początkujących literatów, a i znanym już na rynku twórcom prozy też by nie zaszkodziło ją przeczytać i nauczyć się tego, czym jest literatura i jak powinno się ją tworzyć. Owa kawalkada pomysłów, galopujących w głowie głównego bohatera – a także sposób, w jaki prezentuje je Gaarder - to podręcznik literatury najwyższej jakości.

Powieść ma niemal muzyczną konstrukcję, co świetnie zgadza się zresztą z pasjami głównego bohatera: ogólnie ma formę ronda sonatowego, z kilkoma wariacyjnie powracającymi tematami. Zaczyna się – co niezbyt oryginalne – od końca, potem następuje retrospekcja, by doprowadzić nas mniej więcej chronologicznie do finału, który nie daje nam jednoznacznego rozstrzygnięcia całej intrygi. Spośród kilku tematów, największe znaczenie ma oczywiście na pół baśniowy, tytułowy motyw córki dyrektora cyrku – małej dziewczynki, która na skutek nieszczęśliwych okoliczności (za każdym razem nieco innych) rozstaje się z rodziną, zapomina o niej, a potem powraca do domu i rozpoznaje ojca w chwili dramatycznego upadku z trapezu. I nie tylko... Drugim – motyw pająka, zatopionego w bryłce bursztynu, oglądanego przez bohatera w dzieciństwie, podczas wizyty z ojcem w muzeum. Po latach on sam zostanie nazwany Pająkiem, a córka dyrektora cyrku dzięki naszyjnikowi z pajączkiem w bursztynie zostanie przez ojca rozpoznana. Obydwa motywy splotą się w końcu w harmonijną, choć dramatyczną frazę w końcu opowieści, gdzie dalekie echo wątków z Maxa Frischa jest przewidywalnym – ale koniecznym zakończeniem sonaty...

Ta powieść Gaardera trafiła do mnie później niż recenzowana już Dziewczyna z pomarańczami, ale to chyba dobra kolejność. Po książkach o sprawach filozofii i sztuki przyszła pora na zajęcia warsztatowe z literatury. Ale jak zawsze, autor mówi przede wszystkim o sensie życia – w Córce dyrektora cyrku bohater ponosi konsekwencje faktu, że sprzedaje swój talent, nie wykorzystując możliwości realizowania się na rachunek własny. Godzi się nawet zostać anonimowym dawcą genów. Akceptuje z ochotą nie przyznawanie się do ojcostwa - tak wątków powieściowych, jak i własnej córki... Sądzi, że to zapewni mu samorealizację bez odpowiedzialności. Ale nie autoryzowane pomysły, tak jak nie uznane dzieci zawsze do nas wracają...

Czy nie o autentyczne przeżywanie samego siebie i wykorzystywanie własnej szansy powinno nam chodzić przede wszystkim w życiu - największym cyrku świata?