Maciej Pinkwart

Symfonia na bęben

 

Okladka ksiazki Zbieram wszystko o templariuszach, więc skusiłem się na tytuł Ostatnia bitwa templariusza. Dopiero poniewczasie zauważyłem, że tytuł ten to inwencja polskiego wydawcy - firmy “Muza SA”. W oryginale jest to La piel del tambor, skóra bębna. Bęben ma wysokie konotacje literackie, od Güntera Grassa po Olgę Tokarczuk, ale na tam-tam bym się pewno nie połakomił... Zbieram Hiszpanów i Latynosów, więc nie mogłem przejść obojętnie obok dzieła Arturo Péreza-Reverte. Księga gruba, więc ostrzyłem sobie zęby na pasjonującą i pouczającą lekturę na kilka wieczorów. Zaczęło się wspaniale: hacker komputerowy włamuje się do systemu Watykanu, gra w kotka i myszkę z jezuitami, obsługującymi komputery, wreszcie umieszcza list-donos w prywatnej poczcie Ojca Świętego... Wyobrażałem sobie pasjonującą walkę na bajty informacji i dezinformacji, wstrząsający opis tego, jak komputerowy spadkobierca rozbitego przed 8 wiekami zakonu dokonuje zemsty za spalonego na stosie Jakuba z Molay, templariusze kontra jezuici w sieci...

Nic z tego... Chyba sam będę musiał to napisać. Hacker, zlokalizowany w Sewilli, donosi papieżowi o przekrętach wokół zagrożonego rozbiórką zrujnowanego kościoła, na którego terenie ma ochotę coś wybudować hiszpańsko-azjatyckie konsorcjum. Bisnesmeni-gangsterzy nie patrzą na historyczną wartość budowli, rolę kościoła i starego proboszcza w miejscowej społeczności, nawet na arystokratyczne tradycje, związane z zabytkiem i przy pomocy skorumpowanych władz miasta i diecezji per fas et nefas dążą do zburzenia świątyni... Ile razy już to braliśmy? Zwykle były to zagrożone przez mafię tereny chronione, biedne osiedla mieszkaniowe, stary teatr czy kino, zwykle rzecz działa się w Ameryce - Północnej czy Południowej... Donkiszoci skrzykują się, znajdują haka na gangsterów, nie obywa się bez zagrożenia czy utraty życia, zawsze gdzieś w tle jest jakiś romans, zwykle między przedstawicielami zwaśnionych stron... Doprawdy, autor Fechmistrza i Klubu Dumas - według którego Polański nakręcił “Dziewiąte wrota” - mógłby być nieco bardziej oryginalny. Ale, niestety, nie jest.

Jedynym niecodziennym elementem schematu jest to, że bohaterem - detektywem, a zarazem Janosikiem całej sprawy jest ksiądz, agent watykańskiego MI-6 - Instytutu Spraw Zagranicznych. James Bond nie nosi tym razem smokinga, a nawet sutanny, tylko koloratkę, ale poza tym działa według znanego schematu. I to byłoby sympatyczne, zwłaszcza że autor ukazuje dość pikantnie sytuację w Stolicy Apostolskiej, opanowanej przez mafię... polską, w której szczególnie eksponowane miejsce zajmuje dyrektor Świętego Officium, czyli współczesny szef Inkwizycji, zaprezentowany jako wyjątkowy bandyta, o pięknym nazwisku Jerzy Iwaszkiewicz. Znany felietonista i prześmiewca radiowy i prasowy (m.in. stały felieton towarzyski w “Vivie!”) pęka zapewne ze śmiechu. Ale częściej niż śmiech czy groza na twarzy czytelnika zauważyć można grymas tłumionego ziewania...

Wszystko to mogłoby być, a nawet powinno stać się tematem filmu (który w Polsce byłby oprotestowany przez dewotki, radio Maryja i aktywistów sejmowych), albo krótkiej noweli. Z wielkim trudem przebrnąłem jednak przez rozmazaną po 560 stronach cienką i dość nudno poprowadzoną fabułkę i trud ten byłby bez sensu, gdyby nie trzy rzeczy, które usprawiedliwiają lekturę dzieła Arturo Péreza-Reverte. Po trzecie, sugestywne opisy głównych bohaterów powodują miłe łaskotanie w strefach erogennych. Po drugie - szczegółowe opisy funkcjonowania wysokiej administracji kościelnej i jej ideologii, w której brak miejsca na wiarę i Boga. Po pierwsze - główny bohater jest wysokim, przystojnym i szpakowatym księdzem i ma na nazwisko Quart. Gdyby jeszcze znać pin....

---------------

Arturo Pérez-Reverte, Ostatnia bitwa templariusza (La piel del rambor), przekład Joanna Karasek, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2002, stron 560.