Maciej Pinkwart

Wolność czasu

 

Okładka książkiŻycie jest diabelnie nielogiczne. Ludzie starzy, którym z natury rzeczy powinno się spieszyć, zwykle mają najwięcej cierpliwości i potrafią czekać. Popatrzmy na nich, jak wysiadują przed chałupami, jak nie mrużąc nawet oczu pod zachodzącym słońcem wpatrują się w głąb ulicy i czekają. Na wieczór, na jutro, na listonosza z rentą, na przyjazd dzieci i wnuków, na lekarza... Na autobus – nie po to by wsiąść, lecz by zobaczyć, kto wysiadł... Nikt? trudno, może jutro, poczekam...

Stary człowiek umawia się z kobietą, nieważne, czy młodą czy mniej młodą, ale dla symetrii wywodu przyjmijmy, że młodą. Przyjdź jutro, będę czekał... A jutro jest telefon: nie mogę dziś, spróbuję w przyszłym tygodniu, zupełnie nie miałam czasu, wiesz, praca, dzieci... Wzrusza ramionami, macha ręką: nie szkodzi, poczekam, jak będziesz miała czas to przyjdź...

Stary człowiek może mieć prawie wszystko: pieniądze, sukcesy, towarzystwo, nawet zdrowie, nawet miłość. Nie będzie miał tylko jednego: czasu. A mimo to umie cierpliwie czekać. Niecierpliwość jest wadą młodych. A przecież o ile oni mają więcej czasu! Życie jest diabelnie nielogiczne...

Smutne? No, niewesołe... Za oknem bezśnieżna jesień, mgły i zapyziała mżawka, coraz zimniej i coraz mniej światła. Doskonała pogoda na czytanie. Doskonałą książką na jesienny smutek jest ostatnio wydana pozycja południowo-afrykańskiego noblisty, od 4 lat mieszkającego na stałe w Australii – 66-letniego Johna Maxwella Coetzee – Powolny człowiek. Nie, nie ma co oczekiwać, że rozproszy jesienny smutek – przeciwnie, będzie z nim doskonale harmonizować. To bez wątpienia najsmutniejsza ze znanych mi, z zasady niewesołych książek tego pisarza. Jednocześnie może najciekawiej skonstruowana.

Bohater podobnie jak autor ma dobrze po 60-tce, też jest w Australii imigrantem i też mieszka w Adelajdzie. Ale na tym podobieństwa się kończą. Choć nigdy nie wiadomo, jak życie się potoczy i na co przyjdzie nam czekać. Nie wiele wiemy o tym, co bohater robił przedtem, poza tym, że robił i kolekcjonował fotografie, był kiedyś żonaty, nie miał dzieci i lubił jeździć na rowerze, czego nauczył się podczas młodości we Francji, skąd pochodzi.

I właśnie podczas jazdy rowerem został potrącony przez młodego pirata drogowego, w wyniku czego stracił nogę i jako inwalida, musi korzystać z pomocy pielęgniarki. Jest to młoda osoba – choć już nie pierwszej młodości, ma zgrabne nogi i piękny biust, męża i troje dzieci, studiowała historię sztuki i konserwację zabytków i jest Chorwatką. Jej pojawienie się w życiu Paula Raymenta zmienia je niemniej, niż utrata nogi...

Nie, nie jest to tzw. trudny romans, w którym biedny starzejący się kaleka utraciwszy jeden z członków stara się znaleźć zatrudnienie dla innych i by cel ten został osiągnięty, pisarz stawia na drodze swego bohatera gotową do poświęceń i uczuciową młodą kobietę. Nic z tych rzeczy. Marijana jest profesjonalistką i choć zamierza skorzystać z pomocy finansowej, którą pacjent ofiarowuje na rzecz jej dzieci, choć, z trudem, akceptuje to nawet jej porywczy mąż – to ani o miłości, ani nawet o jakiejkolwiek bliskości nie ma mowy. Przeciwnie, dowiedziawszy się o narastającym uczuciu, jakie rozkwita w Paulu, pielęgniarka przestaje się nim opiekować, a kiedy już musi to robić – okazuje mu coraz większy dystans. Zamiast miłości – kaleka zyskuje niechęć, niekiedy wręcz drwinę, choć nie zostaje całkowicie odrzucony. Więc czeka.

I wtedy jak diabeł z pudełka zjawia się w jego życiu podstarzała pisarka – Elizabeth Costello. Znamy ją już z twórczości Coetzee, z eseju pod tym samym tytułem. Tam była jakby alter ego samego pisarza; tu pełni rolę bardziej złożoną: jest zarazem jego demiurgiem i sumieniem, kimś w rodzaju diabła-stróża... Realna fizycznie, nieprawdopodobna duchowo: wie o Paulu wszystko, zna jego najskrytsze myśli i pragnienia, jest obecna również w życiu wszystkich dramatis personae, próbuje pociągać za sznurki, aranżuje sytuacje... Ale jest to taki diabeł kulawy, Asmodeusz – nieudacznik, bo choć próbuje sterować życiem Raymenta – to niewiele z tego wychodzi. Czy wobec trudnej miłości faceta z siódmym krzyżykiem na karku do trzydziestoletniej Chorwatki na emigracji nawet taki Rokita w spódnicy nie może nic wskórać?

Elizabeth bezceremonialnie wprowadza się do Paula, pod pozorem pisania o nim powieści, ale tak naprawdę próbuje mu urządzać życie uczuciowe. Z Marijaną i z alternatywną niewidomą prostytutką Marianną, z dziećmi Marijany i wreszcie z samą sobą, co wygląda na ofertą najszczerszą. Ale i jej też się nie wiedzie: Paul chciałby żyć, jeśli nie z Marijaną, to obok niej; Elizabeth Costello ma w planach umrzeć obok Paula – wszystkie te oferty są nietrafione i nie mogą zostać przyjęte. Pozostaje tylko czekać, z nadzieją, że czas rozwiąże ten gordyjski węzeł. Paul powinien odejść od tych wszystkich spiętrzeń uczuciowych, ale nie może odejść, bo nie ma nogi. Elizabeth powinna mniej przeżywać własne biedy, a bardziej wymyślać fabułę swojej powieści, ale nie może, bo tak naprawdę to chyba nie istnieje, Marijana powinna po prostu oddać tę robotę innej pielęgniarce, ale kto by wtedy pomagać w zdobywaniu środków na edukację jej dzieci?

Instynktownie czujemy, że jedyne, na co Paul może się doczekać, to pogłębiająca się samotność, w której czas i kalectwo, zredukowawszy jego możliwości, zredukują i chęci, a z czasem jedyna niewiadoma w tym czasowo-przestrzennym równaniu – on – również zostanie zredukowana do zera. A może to się już dokonało? Może – jak podejrzewa Paul – on po prostu umarł w tamtym wypadku i to co przeżywa, to tylko czyściec, jakaś gra chemii zamierającego mózgu, a te wszystkie postacie to projekcje jego już minionych pragnień, fobii i obsesji... Porusza się wolno i niezbyt szybko myśli, jest powolnym człowiekiem i niewiele ma w sobie francuskiego esprit, więcej flegmatyczności ojczyma-Holendra, który swoją renówką nigdy nie jeździł więcej niż 40 na godzinę, budząc wściekłość u tych co wlekli się za nim i wesołość u tych, co go wyprzedzali. Ale będąc tak wolnym – jest jednocześnie w niewoli uczuć. Mógłby spróbować się uwolnić – ale wolność została zastąpiona powolnością, uległością wobec tego co nieuchronne. Jak nieuchronne było owo starcie Paula na rowerze z młodziutkim, niedoświadczonym kierowcą, który go odciął od świata, w którym żył wcześniej. Choć, paradoksalnie, teraz w świecie Paula dzieje się więcej niż wtedy gdy był sprawny – i samotny. Czy chciałby do tej swojej wolności, która gwarantowała mu sprawność fizyczna – wrócić? Wypadek dał mu Marijanę. Tylko po co mu Marijana? Dla miłości platonicznej? Ależ on ją kocha fizycznie, pożąda, pragnie, marzy... I jest bez szans. Chociaż, gdyby poczekać? Ale Coetzee nam też nie daje szansy...

W tym splocie związków nie ma dobrych rozwiązań i jedyne w czym moglibyśmy wybierać – to rozwiązania złe i niedobre, jak u Sartre’a. Pozostaje nam czekać, jakie rozwiązanie wybierze czas. Jednak ten czas ewentualnie przyszły znajduje się już poza kartami książki, jesiennie smutnej i stawiającej same niewesołe pytania.