Okładka ksiązkiMaciej Pinkwart

Truflowy rycerz

 

O niektórych pisarzach powiada się, że całe życie piszą jedną książkę.  Jedni po prostu specjalizują się w określonej tematyce, inni są etykietowani przez własny sukces, jeszcze inni mają ciasne horyzonty i nie potrafią „wyjść z siebie”. Peter Mayle zapewne należy do tej drugiej kategorii: niewiele o nim było wiadomo, póki nie porzucił intratnej posady copywrightera  w jednej z londyńskich agencji reklamowych i jak wielu jego rodaków, mając dość angielskiej pogody i angielskiej mgły – osiadł w słonecznej i pięknie pachnącej lawendą Prowansji. Publikował książki już wcześniej (1973, Where I come from), ale w 1989 r. napisał Rok w Prowansji i ta książka przyniosła mu popularność, jednocześnie ugruntowując sławę najpiękniejszego regionu Francji. I od tamtej pory Peter Mayle wciąż tworzy kolejne sequele tego właśnie dzieła (Jeszcze raz Prowansja, Zawsze Prowansja, Lekcje francuskiego, Psi żywot, także Hotel Pastis, Pogoń za Cezanne’m, Kosztowne nawyki – ale tych jeszcze nie czytałem...). Wszystko to czyta się przyjemnie, a nawet, powiedziałbym – smacznie. Kiedyś o Klubie Pickwicka Dickensa mawiano, że to najskuteczniejszy sposób na apetyt: kulinarne opisy są tam tak przekonywujące, że czytelnikom cały czas leci ślinka. W prowansalskich dziełach Mayle’a jest to jeszcze doskonalsze... No i zdecydowanie smaczniejsze.

Ostatnio w „Biblioteczce konesera” wydawnictwa „Prószyński i S-ka” ukazała się kolejna powieść angielskiego autora – Wszystko, tylko nie..., także opiewająca Prowansję, tym razem jednak mająca za bohatera nie samego autora i jego rodzinę, w tym psy i sąsiadów, ale wymyślonego uroczego obiboka (Anglika jak autor, mieszkającego w Prowansji od lat jak autor, byłego pracownika agencji reklamowej jak autor), bawidamka i konesera prowansalskiej kuchni, który szukając niemęczącego zajęcia daje do prasy ogłoszenie i wplątuje się w okropne tarapaty. Ich źródłem jest wojna gangsterów o... recepturę hodowli trufli.

Napisane jest to rewelacyjnie, czyta się gładko i sympatycznie, a i pouczające jest nadzwyczajnie. Wspaniała galeria typów – prowansalskie już znamy z poprzednich książek – wzbogacona została o kapitalnie opisanego włoskiego mafioso, który usiłuje mówić kolokwialnym angielskim, robiąc w idiomach prześmieszne błędy, genialnie wprost przetłumaczone przez Małgorzatę Dobrowolską, o komiksowego wręcz, czy wyjętego z filmów o Bondzie „złego” milionera i jego japońskiego lokaja – zabójcę, o rewelacyjnych pseudo-mnichów z zakonu świętego Dionizosa czy francuskich niezbyt świętych policjantów. Galerię uzupełniają kapitalne typy kobiece – od wścibskiej ale po swojemu honorowej prowansalskiej gospodyni angielskiego bon-vivanta, po rewelacyjnie opisaną amerykańską Żydówkę, wyszkoloną w armii izraelskiej do walki i zabijania, dorabiająca jako modelka (piękny tekst: Założę się, że jestem jedyna kobietą w Nicei, która potrafi prowadzić czołg...). W ogóle jest to gotowy scenariusz filmowy, recepta na przebój. Hugh Grant w roli głównej, Angelina Jolie w roli panny Hersch, a wszystko we wspaniałej scenerii Prowansji, między Awinionem, Aix-en-Provence, Marsylią, Niceą, St.Tropez, Monte Carlo, Luberonem i St.Martin.

A na razie – świetna lektura na rozpoczynające się lato i na czas tworzenia planów wakacyjnych.

---------------------------

Peter Mayle, Wszystko, tylko nie... (Anything considered...), Wydawnictwo „Prószyński i S-ka”, Warszawa 2003, tłumaczenie Małgorzata Dobrowolska, stron 238