Okładka powieściMaciej Pinkwart

Demony miłości i głupoty

Rekomendowanie czytelnikom twórczości Márqueza to trochę tak, jak modlenie się za zdrowie Pana Boga - niby wszystko w porządku, ale nieco zbyteczne. I pewno nie zawracałbym nikomu głowy książką, którą odnalazłem nieco przypadkiem w szafie córki szukając “Encyklopedii Techniki”, gdyby nie to, że stanowiła dla mnie prawdziwą odtrutkę i wypoczynek po serii poprzednich lektur. O miłości i innych demonach kolumbijskiego mistrza to prawdziwa rozkosz dla oczu i umysłu, wyniszczonych w moim przypadku przez lekturę innego latynosa - Peruwianczyka Mario Vargasa Llosy i jego powieści Miasto i psy. Właściwie trudno o bardziej różne książki - a jednak jest w tych latynosach coś niebywałego, coś, co ich z pozoru tak całkiem różnym powieściom nadaje smak podobny, jak ta sama przyprawa dodana do rozmaitych potraw. Może to nie spotykana gdzie indziej mieszanka kulturowa, w której przyszło się poruszać bohaterom, może zapach oceanicznej bryzy, może wielorasowa konwergencja, ewokująca podszycie erotyzmem wszystkich czynności życiowych, może dominacja kościoła, w którym żarliwy posthiszpański katolicyzm jest ledwo cieniutką warstewką makijażu na grubym podkładzie wierzeń afroamerykańskich? Llosę i Márqueza łączy jeszcze i to, że obaj są noblistami, ale to nie znaczy już aż tak wiele. Noblistą byli i Sienkiewicz, i Reymont, a co ich łączyło? Jagna i Jagienka? Noblistą jest Dario Fo, a Umberto Eco nie...

Dominującym uczuciem, jakiego zawsze doświadczam czytając i wielokrotnie wracając do Márqueza jest zazdrość. O to, że ja tak nie potrafię, o ten background, którego w Polsce znaleźć nie sposób, o lekkość, wdzięk i dystans, o maestrię pióra. O to wreszcie, że Kolumbijczycy co prawda mają kartel z Medelin, moskity i kiepskie rządy, ale mają tropiki i Márqueza, my zaś mamy Małysza, zawsze najsłuszniejszy na świecie ustrój, papieża i Balcerowicza, ale mamy też Masłowską i minus 36 stopni w Suwałkach przy gruncie.

Miłość jest demonem... To wiadomo, ale u Márqueza to nie przenośnia. Niewiele jest zresztą przenośni tam, gdzie działa Święte Officium...12-letnia dziewczynka, z powodu gnuśności swoich starych rodziców wychowywana przez afrykańskich niewolników i lepiej znająca ich obyczaje, religie i język niż hiszpańskie - po ugryzieniu przez wściekłego psa nie zapada na wściekliznę, ale z uwagi na dziwne zachowanie zostaje zamknięta w klasztorze sióstr klarysek, gdzie ma zostać poddana egzorcyzmom. Niezawodnie jest nawiedzona, bo zachowuje się dziwnie, cały świat wokół zachowuje się co prawda jeszcze dziwnej, ale przecież najprościej o to oskarżyć ją, już raz oskarżoną choć niczego nie świadomą... Ba, zgodnie z wielokrotnie sprawdzoną i opisywaną zasadą niewinna dziewczynka, oskarżana o konszachty z diabłem po jakimś czasie przyznaje się do nich i snuje mrożące krew w żyłach opisy służących jej panów ciemności, którym przecież inkwizytorzy nie wierzą, bo jako żywo nikt z egzorcystów nigdy żadnego diabła nie widział, choć często i w detalach ich opisywał... Sierva Maria żyje we własnym świecie którego symbolem są afrykańskie naszyjniki i nie strzyżone od urodzenia, piękne rude włosy, poświecone niegdyś przez jej matkę-narkomankę Najświętszej Panience.

37-letni natchniony zakonnik-egzorcysta nie wypędza z niej demonów, których w niej nie ma, ale zakochuje się w demonicznej milczącej dziewczynce i to on zostaje opętany przez demona miłości - na którego nie ma lekarstwa ani stosownych egzorcyzmów. Jak tu zresztą egzorcyzmować egzorcystę? Co gorsza, miłość to dziwna, milcząca i w zasadzie tylko fizyczna, a więc może nie miłość, tylko sam seks?

Tak się złożyło, że bezpośrednio przed Miłością... czytałem Narrenturm Sapkowskiego i Dzieci Graala Berlinga. W tych powieściach podobnie jak u Márqueza, zasadniczą część fabuły stanowi opis zachowania się hierarchów, zwykłych księży i Kościoła instytucjonalnego wobec ludzi - i tych wiernych kościołowi, i pogan, i heretyków, i "zwyczajnych" odmieńców. Zachowanie to, krótko mówiąc, katolikom zaszczytu nie przynosi. Książki z trzech różnych kręgów kulturowych (Kolumbia - Śląsk - Pobrzeże Morza Śródziemnego) opisujące trzy różne epoki (XVIII w. - XV w - XII w.) łączy w zasadzie tylko jedno: Święta Inkwizycja. I kompletne nieprzystosowanie do otaczającej rzeczywistości...

Nie bez znaczenia jest i to, że owa wspólność jest w pewnym stopniu wspólnością bandycką: narzędziem, którym zresztą Żołnierze Chrystusa posługują się nader często, nie bez sadystycznej przyjemności, jest śmierć: nawracanie nie jest w modzie, szkoda na nie czasu, zresztą koniec końców człowiek jest, w przeciwieństwie do Boga, omylny i trzeba to uwzględnić w rachunku: zabijcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich - jak powiedział do krzyżowców Szymona de Montfort papieski legat, opat Arnold de Citeaux przed atakiem na langwedockie miasteczko Béziers. I choć śmierci owej, zawsze gwałtownej, nierzadko okrutnej, jest w owych obrazach z trzech epok aż nadto, to przecież u Márqueza podsądna wymyka się inkwizytorskiej sprawiedliwości; choć wszyscy wokół umierają to przecież niespełnieni kochankowie: 12-letnia demoniczna panna i ćwierć wieku od niej starszy zakonnik umykają spod krucyfiksu, używanego niemal jak narzędzie walki: ona umiera po prostu z miłości... A on, skazany dzięki protekcji biskupa (o którym wszyscy mówili, że był jego naturalnym ojcem) tylko na posługiwanie trędowatym, od których chciał się zarazić i nie mógł - dokonał gdzieś żywota na szpitalnym korytarzu, o czym zresztą Márquez milczy.

Ostatnim zabiegiem, którego jął się biskup-ojciec-inkwizytor-egzorcysta, by wygnać demony z chuderlawego ciała dziewczynki była trzykrotnie stosowana lewatywa z wody świeconej. Jakoś tak skojarzyło mi się to z ceremonia poświecenia Miejskiej Oczyszczalni Ścieków w Zakopanem, z entuzjazmem opisywanym przez lizusowatą prasę lokalną przed kilkoma laty. Dlaczego - ano, jeśli miesza się sacrum i profanum, efekty są pożałowania godne. Dla sacrum oczywiście, bo profanum nic sobie z tego i tak nie robi...

Nie pomogła święcona lewatywa - diabły nie wyszły tylko coś zupełnie innego. Dziewczynka umarła i o tyle problem stał się mniejszy. O nieskuteczności jednak rzeczonych zabiegów świadczy i to, że ogolona w ramach antydiabelskich poczynań na łyso 12-letnia demonica nie całkiem umarła: oto jej niesamowite włosy śmierci odrosły i rosły tak przez lat 200 z okładem, osiągając długość przeszło 22 metrów, kiedy to ją ekshumowano przy okazji burzenia klasztoru. A na Karaibach młodziutką markizę czczono jak świętą...

Czy te barbarzyństwa odeszły już bezpowrotnie w mroki historii? Czy mamy już za sobą nasze średniowiecze? No cóż - kilka lat temu z trybuny sejmowej poseł, który stał na czele komisji budżetowej, powiedział w dyskusji nad polską gospodarką, że nieważne czy nasza Ojczyzna będzie bogata czy biedna, mądra czy głupia, byleby była katolicka...

Głupota i inne demony... Jaki noblista to opisze po dwustu latach?

--------------

Gabriel Garia Márquez, O miłości i innych demonach, Muza 2001.