Maciej Pinkwart

O, jeżu...

 

Czym różni się poezja od nie-poezji? Pytanie to w tytule postawione tak śmiało choćby z największym bólem rozwiązać by należało... – deklarował Gałczyński i pozostawiając na boku kwestię niewłaściwego frazeologizmu, jako że na pytania się odpowiada, zaś rozwiązuje się zadania czy problemy – wypada tu stwierdzić, że nawet największy ból nie pomoże, bo są pytania, na które po prostu nie ma dobrych odpowiedzi. Ja na swój użytek sądzę, że poezja to umiejętność niezwykłego mówienia o rzeczach zwykłych. Obecność czy nieobecność rymu, rytmu czy innych sztuczek jest to sprawa drugorzędna. Przede wszystkim jednak trzeba umieć pisać ciekawie, wzruszająco i mieć o czym.

Tegoroczna nagroda „Nike”, przyznana Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi zaszokowała nieco obserwatorów tego dziwnego rankingu, w którym od kilku już lat zapadają decyzje, kreujące na najlepsze książki roku te pozycje, które nikomu poza jurorami nie przyszłyby do głowy. Nagroda „Nike” to wyścig, w którym uparcie wygrywają czarne konie. Jednak nie wnikając ani w przyczyny tego stanu rzeczy, ani nie porównując tegorocznego zwycięzcy z jego konkurentami (notabene uważam, że mogłoby być znacznie gorzej i mogłaby wygrać jedna z faworytek...), chciałbym przyjrzeć się Zachodowi słońca w Milanówku jako wyjątkowej pozycji we współczesnej literaturze.

Tomik jest niewielki – liczy niespełna 80 stron i mieści ledwie 37 wierszy. Wszystkie są rymowane i wszystkie prawie w jakimś stopniu odnoszą się do Milanówka. Już samo to usposabia mnie do tej publikacji nieco schizofrenicznie: kocham Milanówek, bo tam się urodziłem i wychowałem, więc wszystko co się publikuje dobrego o tym mieście mnie cieszy, ale zarazem do wszystkiego odnoszę się podejrzliwie, jak zazdrosny kochanek. I takie dualistyczne odczucie nie opuszczało mnie ani na chwilę podczas lektury książki Rymkiewicza.

Pierwsze co się zauważa, to te nieszczęsne rymy. Gdyby tak skonstruowany wiersz przyniósł na lekcje uczestnik warsztatów literackich, wyleciałby z klasy razem ze swoim dziełem i zaleceniem, żeby pozbył się kagańca, bo w tym urządzeniu nigdy nie zaśpiewa... Rymy Rymkiewicza (sorry, tak wyszło...) w większości wypadków wyją sztucznością i sprawiają wrażenie, że użyte w nich słowa dobrano tylko po to, by się rymowało, nie zwracając specjalnie uwagi na sens. W dodatku autor w większości wypadków stara się stosować klasyczną średniówkę, w związku z czym gimnastykuje siebie i nas przy użyciu zbytecznych słów, wstawianych w wersy z trudem jak kliny pod chwiejącą się szafę, czy inwersyjnych konstrukcji, wykoślawiających szyk zdania.

...Tu istnienie jak obierki jest w kompoście

Głupie koty to są moi tutaj goście

idą za nim jeże szambo i derenie

Już totalne tu panuje – ogłupienie

Tu istnienie ma dwa mózgi jak dwie szpady

a ja stoję między nimi – bardzo blady

(Ogród w Milanówku – Koty styczniowe)

No, ale jako się rzekło, rymy w poezji to sprawa drugorzędna. Zmusiłem się, by przeczytać te wiersze tak jakby ich nie było, ale doprawdy, nie jest to łatwe, bo dźwięczały mi w głowie jak sekwencer komputerowy w muzyce techno – umcyk, umcyk, umcyk... Jednakże w miarę lektury, gdy niejako wsłuchiwałem się nie w to co stanowi akompaniament, tylko w dźwięk samej melodii – zaczynałem się coraz skuteczniej doszukiwać poezji w tych wierszach. I odnalazłem jej bardzo dużo. Ubrana w nieco sowizdrzalski kostium, paradująca zarazem w cylindrach erudycji i frakach muzykalności przebiła się przez pancerz mojej niechęci i szczerze wzruszyła. Jak choćby w wierszu, który nadał tytuł całemu tomikowi:

Zachodziło słoneczko za Grodzisk Jaktorów

Chmury były jak duchy tych odwiecznych borów

Tych borów których nie ma ale które były

Tam gdzie lisów sikorek jeszcze są mogiły

Tam gdzie swoją kochankę lisy pogrzebały

A ja tu teraz stoję – świat jest bardzo mały...

(Zachód słońca w Milanówku 13 listopada 2001 roku)

 

Jednak Jarosław Marek Rymkiewicz prezentuje nam nie pojedyncze wiersze, ale cały tomik, zestaw – można sądzić – nie wybrany przypadkowo. Czemu więc w nim tyle powtórzeń, takich samych konstrukcji, takich samych scenografii, tych samych bohaterów? Czemu specjalista od Mickiewicza i Leśmiana, autor cenionych esejów literaturoznawczych nie wzoruje się na mistrzach, którzy konstruowali dzieła liczące wiele tysięcy wersów nie powtarzając ani rymów, ani metafor, ani uwiecznianych bohaterów? Milanówek po którym prowadzi nas poeta, jest bardzo mały. Zgoda, duży nie jest, ale z pewnością znalazłoby się w nim dość miejsca na wyhodowanie większej liczby poetyckich kwiatów. Koty, lisy, trzynoga żaba, a nade wszystko jeże, przeważnie nieżywe – tym zaludnia Rymkiewicz niemal każdy wiersz. 31 sztuk jeży maszeruje w 37 wierszach. Różne rzeczy są nieżywe, lub – chętniej – półżywe, poza jeżami termin ten dotyczy kotów, dereni, dębów, grusz... Mały Milanówek, mało tematów, inspiracji? Ależ skąd! To zapewne samoograniczenie poety, niezrozumiałe dla mnie, wychowanego w tym mieście....

Milanówek Rymkiewicza, który to miasto ogląda na co dzień i mój Milanówek, taki jaki go pamiętam z dzieciństwa i z rzadkich spotkań okazjonalnych w ostatnich czasach mają z sobą dużo wspólnego. Wille w ogrodach, zasypiające na zimową wieczność kolorowe liście dębów i grabów, maleńkie uliczki o prostych nazwach, romantyczna kolejka elektryczna, która dla mnie była kolejką EKD, a teraz jest WKD, odchodzące w bezpowrotną przeszłość lasy, potoki, stawy... Ale i różnią się szalenie:  dla mnie to także moi przyjaciele dawno zapomniani i znów powracający po latach, rodzina, która już nie powróci, dom z dzieciństwa, umarli nauczyciele, wesołe psy, wysokie drzewa i smak owoców morwy... Miasto, które wszakże dla wszystkich z nim związanych ma także wymiar symboliczny, jak wznoszące się za mgłą słabnącej pamięci kwiaty dawno minionej wiosny.

Nie jestem jednak pewien, czy milanowskie wiersze Jarosława Marka Rymkiewicza to nie pastisz po prostu, ironiczne podśmiewanie się z takich sentymentalistów jak ja, dla których miasteczko delikatnego jedwabiu, słodkich krówek i Doroty z długimi nogami w zielonych rajstopach to kotwica czasów młodości, która jak półżywy jeż kłuje sfatygowane serce. Czy kluczem do nagrodzonego tomiku poezji nie jest ta oto fraza?

Prosto w nicość – co za odlot odlotowy

(Nic innego nie przychodzi mi do głowy)

Co za odlot – w super dobro w super trwanie

Bóg jest dobry – ja to piszę na kolanie...

(Kosz na śmieci przy stacji kolejki WKD w Milanówku po Warszawą)

Mam jednak nadzieję, że dla czytającej cokolwiek publiczności, poetyckim symbolem mojego miasta pozostaną jednak truskawki w Milanówku Wojciecha Młynarskiego, a nie zdychające jeże Jarosława Marka Rymkiewicza.

-----------------------

Jarosław Marek Rymkiewicz, Zachód słońca w Milanówku, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2002, stron 78. Nagroda Nike 2002.