Kapuściński, Autoportret ReporteraMaciej Pinkwart

Świat i reporter

Niewysoki, szczupły blondyn zawsze uśmiechnięty z lekkim zakłopotaniem, jakby fakt, że znajdujemy się po przeciwnych stronach katedry trochę go żenował. Uczył nas zarazem pokory i otwartości wobec otaczającego świata. Opowiadał, nie uczył – przeglądam indeks studiów dziennikarskich i widzę, że w spisie oficjalnych wykładowców go nie ma. Publicystyki międzynarodowej uczył mnie Ryszard Frelek, a reportażu Krzysztof Kąkolewski. Ryszard Kapuściński przychodził do nas na Forum Publicystyczne i mówił nam, jak jest na świecie, który wówczas był zamknięty dla nas na cztery spusty. On był korespondentem zagranicznym Polskiej Agencji Prasowej i widział rzeczy, o których u nas mówiono mało, a pisano prawie tylko w BS-ach – biuletynach specjalnych, wydawanych przez Agencję tylko dla członków najwyższych władz po to, by orientowali się w sprawach niecodziennych. Rzadko czytali, orientowali się jeszcze rzadziej.

Nasz dziekan, Kazimierz Kąkol, był członkiem najwyższych władz. Udostępniał studentom swój BS, byśmy się orientowali. Czytaliśmy. Najczęściej Kapuścińskiego. Zaczynał wtedy swoją wielką karierę, która doprowadziła go do pozycji niekwestionowanie największego polskiego dziennikarza wszechczasów. Jednego z największych na świecie. W dziedzinie reportażu międzynarodowego na pewno największego na świecie. Najbardziej pracowitego, największego pod względem tak literackim, jak i poznawczym. I najbardziej skromnego.

- Mniej przymiotników.... A już w ogóle nie stosować tych wartościujących. Niech czytelnik to sobie sam wymyśli na podstawie obiektywnego opisu  - mawiał wtedy. Trzyma się tej zasady do dziś.

I dlatego ze zdziwieniem znalazłem w zapowiedziach wydawniczych książkę Ryszarda Kapuścińskiego Autoportret reportera. Wydawało mi się to zupełnie nie pasujące do człowieka tak zapracowanego, nie mogącego opędzić się od zamówień na poważne reportaże książkowe, przy czym tak nadzwyczajnie skromnego. Jakoś nie mogłem sobie wyobrazić największego czynnego zawodowo dziennikarza, który spędza czas przy kominku, budując samemu sobie książkowy pomnik. I rzeczywiście: tej książki nie napisał Ryszard Kapuściński. Powstała jako montaż, czy może raczej kolaż z wywiadów, jakie pisarz udzielił innym dziennikarzom. Książka, opracowana przez Krystynę Strączek, autoryzowana przez Kapuścińskiego i wydana niejako z jego inicjatywy, odsłania nieco faktów z jego życia i pokazuje jego pogląd na sprawy zawodu dziennikarskiego.

Czyta się jednym tchem i czeka na więcej. I to jest główne moje zastrzeżenie: ten obiad składa się tylko z przystawek i aperitifów. Odkładamy po kilku godzinach przeczytane 140 stron działa i z wściekłości chcielibyśmy walnąć pięścią w stół i napisać maila: Panie Redaktorze, a kiedy będzie główne danie? Kiedy pan napisze autobiografię?

Ale Kapuściński nie przeczyta naszego maila. Nie używa komputera. I nie ma czasu na autobiografię. Jest w drodze, bez końca. Umie już tyle, ale wciąż się uczy. Nie notuje prawie wcale. Nigdy nie nagrywa. Robi fotografie. Pamięta. Mnóstwo czyta. Wie, że umieć pisać to przede wszystkim znaczy – umieć czytać.

Nie wydaje wyroków uniwersalnych, choć traktuje swoje pisanie nie jak sposób życia, czy sposób zarabiania pieniędzy, ale jak misję. Nie wstydzi się wielkich słów, chce zmienić świat na lepszy, ale nie uważa się za „czwartą władzę”, jak to w Polsce (i nie tylko) często myśli o sobie byle gryzipiórek, a częściej – „gryzimikrofonik”... On pisze, z nadzieją, że przeczytają to i zastanowią się nad tym ci, do których należą decyzje. Och, jak brakuje tego profesjonalizmu u dzisiejszych dziennikarzy!

Chciałbym, żeby ktoś – najlepiej On sam – napisał reportaż z jego życia i pracy. Ale ponieważ to niemożliwe, chciałbym, żeby w następnym wydaniu tego dzieła pani Krystyna Strączek uzupełniła je choćby o króciutką biografię pisarza i spis jego prac książkowych. A w tekście pomieściła choć kilka cytatów z najwybitniejszych reportaży. Będzie to pewnym przybliżeniem tego, czego można by dokonać. Tego czego od Ryszarda Kapuścińskiego można by się nauczyć. Nie tylko – nie przede wszystkim - z dziedziny dziennikarstwa.

Można opisać świat i Ryszard Kapuściński to czyni. Ale nie można opisać Ryszarda Kapuścińskiego. Któżby był na tyle odważny! Więc czekam na kolejne przybliżenie, bowiem poznawanie tak wspaniałego człowieka i nas – zwykłych zjadaczy chleba – uczyni lepszymi. Choćby przez uświadomienie sobie naszej małości. Stąd mam nadzieję, że tę książkę „Znaku” przeczytają współcześni pajace (jak brzmiałby od tego słowa urobiony rodzaj żeński?) polskiego dziennikarstwa i choć na chwilę zamilkną, by wyrazić szacunek dla kogoś, kto w tym zawodzie doszedł tam, dokąd nigdy nie uda się trafić nadętym bufonom i wszystkowiedzącym kibicom i komentatorom. Ornitolog nie powinien próbować fruwać lepiej niż ptaki, które opisuje.

Najważniejsze nauki, jakie płyną z tej książki to refleksja nad złożonością świata. Kapuściński uświadamia nam, jak niewiele o nim naprawdę wiemy i jak wiedza ta jest europocentryczna, przez co kompletnie nieprawdziwa. Innym mitem, który rozwiewa Kapuściński jest wiara w globalną potęgę mediów. A tymczasem jedna trzecia świata żyje poza kontaktem z jakimikolwiek mediami, zaś znaczna część ludzi traktuje media wyłącznie jako rozrywkę, nie zaś jako informację, a co dopiero – środek, kształtujący opinię. Może się nam to nie podobać, ale warto to wiedzieć. Widząc to, co trafia do mediów i jak to się ma do „rzeczywistej rzeczywistości” sądzę, że to nie najgorzej.

Ach, niemal każdy wątek, poruszony w „Autobiografii reportera” można by rozwinąć w obszernym eseju, czy książce. Ale czy warto? Niech nas to po prostu fascynuje, tak jak niezwykła osobowość Ryszarda Kapuścińskiego – jedynego może człowieka, jakiego mamy, który jest na miarę otaczającego nas świata.

-----------------------

Ryszard Kapuściński, Autoportret reportera, wybór i wstęp Krystyna Strączek, Wydawnictwo „Znak”, Kraków 2003, stron 144.