Maciej Pinkwart

Szkoda sów…

 

Uwaga! Jeśli jeszcze nie czytałeś siódmego tomu i nie chcesz znać jego zakończenia – daj se siana i poczytaj zamiast tego dzisiejsze wydanie „Proroka Codziennego”…

 

To już przeszło 10 lat od pierwszego tomu – angielskiego i prawie osiem od polskiego wydania Kamienia Filozoficznego. W moim życiu osobistym to dwie epoki spędzone z Harrym Potterem. Więc trzeba być konsekwentnym – przeczytałem, oczywiście, ostatni, siódmy tom, choć zajęło mi to aż trzy dni. Nastawiany przez opinię publiczną, że cała saga kończy się fatalnie, że prawdopodobnie zginie w niej sam Harry, a już na pewno ktoś z jego najbliższych przyjaciół (O, nie! tylko nie Hermiona…) starannie wystrzegałem się szperania po Internecie, by przedwcześnie nie dowiedzieć się, jak się Harry kończy. Nie podejrzałem nawet wersji angielskiej, a jak w Radiu Zet zaczęli mówić o zakończeniu powieści – to wyłączyłem. Chciałem przeżyć to sam.

Niebywale trudno jest prowadzić akcję przez siedem lat powieściowych, w dodatku trzymając reżim produkcyjny i technologiczny w taki sposób, że każdy następny tom posuwa akcję naprzód, rozwija wcześniejsze wątki i konsekwentnie zmierza do określonego celu. Joanna Rowling udźwignęła ten trud w podziwu godny sposób, ale jej dzieło przerasta zdolności percepcyjne zwykłego człowieka po dwudziestce. Czytając siódmy tom – który nie tylko w ostateczny sposób rozwiązuje wszystkie zagadki, ale i stanowi kontynuację napiętrzonych w poprzednim tomie problemów – miałem nieraz ochotę odłożyć lekturę i wrócić przynajmniej o 2-3 tomy wstecz, by sobie przypomnieć wszystkie terminy, nazwiska i powiązania między bohaterami. A ci – co w pełni okazuje się w siódmym tomie – nie są wcale jednoznacznie dobrzy, ani jednoznacznie źli. Oczywiście, zasada dobrego westernu jest zachowana: szeryf Harry jest zawsze pozytywnym bohaterem, a bandyta Sami-Wiecie-Kto jest jednoznacznie złym i nie mamy co się obawiać, że nagle okaże się, iż Voldemort jest naturalnym ojcem Harrego, a on sam to przebrana mugolska dziewczynka.

Zatem lektura jest skomplikowana i przynajmniej przez pierwszą połowę liczącego blisko 800 stron woluminu niezbyt posuwa sprawę naprzód. Potem akcja nabiera przyspieszenia, ale jeśli nie załapaliśmy wcześniej kto jest kim i czym to idzie, cała ta akcja niszczenia horkruksów na zmianę z poszukiwaniem insygniów śmierci, to mamy problem.

Wadą ostatniego tomu przygód Harrego Pottera jest to, że jest to ostatni tom przygód Harrego Pottera. Nie tylko dlatego, że rzeczywiście się z bohaterami żegnamy i nie ma żywej siły, realnej czy czarodziejskiej, żeby kiedykolwiek można było dopisać tom ósmy, co wynika nie z braku potencji twórczej u niesamowitej Joanny, ale z treści po prostu. Nie z tego powodu, że Harry uderza w kalendarz, powiedziałbym – że wręcz przeciwnie. Wadą tomu nie jest jego smutne zakończenie tylko to, że autorka musi – chce czy nie chce – rozplątać wszystko to zasupłała przez poprzednie tysiące stron.  Pamiętacie, jak to rozwiązywała Agatha Christie? Hercules Poirot zbierał wszystkich, dobrych i złych, w jakimś salonie i tłumaczył wszystko łopatologicznie, jak sołtys Kaśce na miedzy, w wolnej chwili dokonując aresztowania mordercy. Ten fakt tutaj nie zachodzi, bowiem już wcześniej różdżki aż grzeją się od śmiertelnych zaklęć, skutkiem których trup ściele się gęsto, zgodnie z zasadami sprawiedliwości dziejowej dokonując hekatomby głównie wśród złych czarodziejów, tylko trochę przetrzebiając szeregi tych dobrych, spośród których grono aniołków powiększają jedynie bohaterowie drugiego planu. A zatem komplikacje tłumaczy się tylko wśród swoich i kiedy już wiemy o co cho (mniej więcej, bo normalny ludzki umysł nie jest w stanie tego pojąć bez kartki i ołówka) – wtedy następuje posłowie, informujące o tym co było 19 lat później (czemu nie – za Dumasem – 20 lat później?).

I to już mamusia Harrego, Rona i Hermiony, nie mówiąc już o Dumbledorze i Sami-Wiecie-Kim – mogłaby nam darować. Bo to, że Hermiona w końcu zostaje z Ronem, który niepotrzebnie był zazdrosny o Harrego, jako że ten kochał uzdolnioną panienkę tylko jak brat siostrę (spoko, nie są rodziną…) – tego jako znawcy „Gwiezdnych Wojen” spodziewaliśmy się od dawna. To, że w końcu Ginny wyrośnie na śliczną dziewczynę i Harry przestanie się oglądać za atrakcyjną Chinką i postrzeloną Luną – też nas nie zaskakuje. Ale że koniec końców autorka potraktuje nas happy endem w rodzaju żyli długo i szczęśliwie i mieli mnóstwo pięknych dzieci – to na to żeśmy nie zasłużyli, w pocie czoła brnąc przez zakamarki Hogwartu, umierając ze strachu w Zakazanym Lesie czy rozważając meandry skomplikowanej psychologii poczciwego, jak się okazuje, parszywca Snape’a, który opuszcza ten padół po prostu jako poczwórny agent, ale w prezencie daje Harremu sporo wskazówek przy pomocy przypominających gluty swoich skomplikowanych myśli...

Żal mi, oczywiście Zgredka, bo ze swoją schizofreniczną osobowością sado-masochisty był jedną z ciekawszych postaci książki. Szkoda, że Draco w końcu okazuje się nie taki zły, bo podły był nadzwyczajnie i nigdy się do niego nie przekonam. Żałuję, że nasi ulubieńcy w tym roku biorą dziekankę z Hogwartu i poczciwy zamek edukacyjny jest wykorzystany tylko jako miejsce totalnej demolki, której sfilmowanie będzie kosztowało Warner Bros parę ładnych milionów baksów. Cieszę się już z góry na śliczne zdjęcia pięknej Fleur, jej siostry i kilku spokrewnionych wil, które niewątpliwie ożywią nieco ponure pejzaże ostatniego tomu.

Ale głównie protestuję przeciwko temu, że w pierwszych rozdziałach, na skutek szpieganctwa w szeregach Zakonu Feniksa tracimy tak szlachetną i malowniczą postać, tak bardzo oddaną Harremu, jaką była ś.p. Hedwiga, służąca mu wiernie jako osobista listonoszka. W czasach, kiedy Poczta Polska unika kontaktu z odbiorcami, po listy polecone każąc biegać do okienka i zniechęcając wszystkich do korespondencji innej niż mailowa – brak sów na takie barbarzyńskie rozwiązanie.

A wszystkim synom i córkom Harrego, Ginny, Rona i Hermiony życzę tego, by w pociągu do Hogwartu trafiali wyłącznie na fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta wyłącznie o smaku wątróbki, smarków i kocich wymiocin. Za moją krzywdę moralną spowodowaną ostatnim rozdziałem i odejściem białej sowy Hedwigi.