Maciej Pinkwart

Dialog w formie monologu

 

Osobie, która nie umiała ze mną rozmawiać, powiedziałem kiedyś, że dla niej najwyższą formą dialogu jest monolog. Uważałem to za zgrabny paradoks. Uwielbiam paradoksy. Nie sądziłem, że już niebawem życie dopisze do tego paradoksu literacką pointę. I znów zazdroszczę, że nie za moją sprawą...

 

Wiesław Myśliwski publikuje rzadko, ale smacznie. Dwie jego ostatnie powieści – Widnokrąg i Traktat o łuskaniu fasoli ukazały się w odstępie 10 lat i obydwie otrzymały nagrodę „Nike” – w 1997 i w 2007 roku. To jedne z nielicznych nagród, które nie wzbudziły zbytnich kontrowersji wśród czytelników – po prostu Myśliwski był bezdyskusyjnie najlepszy…

W Widnokręgu autor opisuje niełatwe dzieje kraju poprzez ukazanie losu jednej rodziny w jednym miasteczku. Zresztą świat wsi i małych miasteczek to sceneria obydwu powieści Myśliwskiego, który sam z takich środowisk się wywodzi i zna je świetnie. Jednak Traktat… wchodzi w głąb, scenerię akcji zaznacza tylko pretekstowo i za teren działania przyjmuje mocno zawężony obszar duszy bohatera, jego pamięci i odczuć.

Bohatera? Narratora? Czy może bohaterów? Oto jest pytanie… Bo czy w ów jesienny wieczór do domku nad jeziorem, wśród lasu pełnego grobów, w ogóle ktoś wszedł i zapytał o fasolę do sprzedania? A może Ktoś jednak się pojawił?

Narracja przedstawiona jest w formie monologu, zawierającego także odpowiedzi na pytania i polemiki z wypowiedziami gościa, zawsze w formie mowy zależnej. Gospodarz próbuje dociekać, kim jest gość, który stale mu się kojarzy, przypomina wszystkich i nikogo, zna się na wielu sprawach – ma nawet intuicyjną wiedzę o tak specjalistycznej rzeczy, jak łuskanie strąków fasoli. Jednakże dywagacje te nie przynoszą rezultatu, co więcej – bezustannie sprowadzają go na manowce, wywołując błądzenie po skomplikowanych meandrach własnego życiorysu. Opowiadanie jest achronologiczne, w zasadzie koleje losów bohatera ukazują się nam dopiero po przeczytaniu całości, nie odpowiadając rzecz jasna na szereg pytań i niedomówień (historia pana Roberta, napisy na tabliczkach nagrobnych, Ksiądz-Spawacz, opowieść człowieka z kapeluszem w kawiarni, dualistyczny opis pacyfikacji wioski, problemy z wychodzeniem na zdjęciach…), które wymagają intelektualnej współpracy czytelnika. Ich interpretacja – nie wiadomo czy prawidłowa – być może pozwoli zrozumieć – lub nie – kim w zasadzie są osoby, w nocy w domku nad jeziorem łuskające fasolę…

Ale czy to zrozumienie jest w ogóle konieczne? Czyż nie nauczyliśmy się żyć w świecie, którego budowy i instrukcji obsługi nigdy tak do końca nie poznamy? Czy wiedza o tym, kim jest nasz rozmówca nie jest równie trudna jak wiedza o tym, kim jesteśmy my sami? I wreszcie - czy przy pomocy dialogu – który i w naszym życiu często bywa monologiem, niekiedy po prostu rozpisanym na dwa lub więcej głosów – jesteśmy w stanie opisać świat lub nawet tylko własne życie?

Podziwiam kunszt pisarski starego mistrza bezbłędnie operującego słowem na chybotliwym rusztowaniu misternej konstrukcji, chwiejącej się w porywach wiatru historii. Myśliwski opisuje historie małe, których suma tworzy tę prawdziwą historię narodu, umęczonego przez politycznych fornali Historii… Inną niezwykłą cechą tej książki - księgi przypadku i przeznaczenia, jak głosi nadtytuł - jest sposób pisania, najbliżej oddający język mówiony. Bo przecież mówiony i pisany to zupełnie inne rodzaje języków. Jeśli mówimy językiem pisanym – brzmi sztucznie, jak urzędniczy soc-barok bohaterów Rejsu. Jeśli piszemy językiem mówionym – brzmi prymitywnie. W Traktacie… Myśliwskiego mamy do czynienia z jedną wielką wypowiedzią. A więc jest to język mówiony. Ale przecież opublikowany w książce. A więc pisany. Kompromis, zaproponowany przez autora, wydaje się być niezwykle trafny.

Osoby, które porozumiewają się z otoczeniem przy pomocy monologu, mają zwykle charakter despotyczny, czy też rozpaczliwie chcą się powiększyć kosztem pomniejszania innych. Bohater Traktatu… podobnie. To on ustala reguły i przepisy w niewielkim osiedlu domków campingowych, których pilnuje pod nieobecność właścicieli, rozkazuje im, zakazuje i nakazuje, bezceremonialnie wchodzi do domów, stwarza wrażenie, że jest wszędzie i nigdzie zarazem. Ale w rozmowie z przybyszem, nad strąkami fasoli, jest niezwykle układny, spowiedź ze swego życia rzadko i bez wiary w skuteczność przerywa pytaniami na temat tożsamości swego interlokutora. Gdy ten nie odpowiada – nie protestuje, jest z tym jakby pogodzony.

Jest?

Nowy Targ, październik 2007