Maciej Pinkwart

Bungo czytany dzisiaj

 

Tutaj skan artykułu

Tuż przed wakacjami trafiło do księgarń nowe wydanie powieści Stanisława Ignacego Witkiewicza 622 upadki Bunga, czyli demoniczna kobieta. Chciałoby się napisać – książki debiutanckiej, bo rzeczywiście powstawała jako pierwsza w jego dorobku literackim, ale ukazała się drukiem po raz pierwszy dopiero w 1972 r. – przeszło 30 lat po śmierci autora, który zresztą przez wiele lat po napisaniu słowa „koniec” ją przerabiał i poprawiał, a w końcu zrezygnował z publikacji, bo liczył się zarówno z opinią – negatywną! – głównej bohaterki, wzmiankowanej w tytule demonicznej kobiety, jak i ze zdaniem rodziców, których nie chciał urażać wydając tak osobisty utwór.

Nazywa się często to dzieło młodzieńczą powieścią Witkacego, ale tak naprawdę autor w momencie jej ukończenia miał 25 lat, więc był człowiekiem owszem, młodym, ale już w pełni dojrzałym, ukształtowanym artystycznie i światopoglądowo. Choć w Bungu widać wyraźnie nieobycie twórcy z formą powieściową, chciałoby się nawet powiedzieć: wszystkie błędy debiutu, to przecież jest to książka wybitna, którą trzeba mieć w swojej bibliotece i trzeba znać. Nie dla przyjemności obcowania z arcydziełem, którym Bungo nie jest, ale jako dokument z czasów, gdy Witkiewicz – junior stawał się coraz ważniejszą postacią na polskiej scenie artystycznej.

622 upadki Bunga to opis – mamy prawo wierzyć, że niemal autobiograficzny – burzliwego romansu tytułowego bohatera (stanowiącego alter ego autora) z demoniczną panią Akne – czyli aktorką Ireną Solską. Na tym tle przewijają się inne ważne postacie Zakopanego z początków XX wieku i inne kobiety z młodości Witkiewicza. I tu dochodzimy do istotnej także i dzisiaj wartości dzieła: jest to interesująco przedstawiony wizerunek stolicy Tatr i jej ówczesnych bywalców. Jest zatem Bungo powieścią z kluczem, którego rozszyfrowanie zawdzięczamy przede wszystkim autorce pierwszego jej opracowania, nieżyjącej już Annie Micińskiej, której wstęp otwiera i obecne wydanie (w niektórych opuszczano go, ze szkodą dla czytelników). Autorem obecnej edycji jest nieoceniony profesor Janusz Degler, którego ogromna wiedza, erudycja i prawdziwie Witkacowska osobowość są dla nas gwarancją, że lektura powieści i tekstów jej towarzyszących będzie pasjonująca. Bynajmniej nie z tych powodów, o których w odautorskiej przedmowie pisze sam Witkacy: Jeśli książka ta skróci na przykład komuś nudną i męczącą podróż lub chwile leżenia w łóżku w chorobie albo da moment wypoczynku po zajęciach dnia codziennego lub ważnych wypadkach, cel jej będzie spełniony. Bowiem dzieło nie jest zwykłym czytadłem, czy romansidłem. Owszem, tropiciele tzw. momentów znajdą ich w powieści sporo, ale opisanych tak archaicznie z dzisiejszego punktu widzenia, że miłośnicy twarzy Greya będą ziewać od pierwszej do ostatniej strony. Pasjonaci klasycznej literatury też nie będą usatysfakcjonowani, bo Bungo jest raczej antypowieścią, czy też pastiszem tego gatunku, a w ogóle proza Witkacego jest okropnie pretensjonalna i barokowa w swych dygresjach oraz chęci pokazania filozofii i teorii sztuki w literaturze. Zawsze, czytając Bunga czy inne dzieła Witkacego zastanawiam się, czy piętrzenie wśród bohaterów całej plejady pseudo-arystokratów jest wyrazem kompleksów autora, czy odreagowywaniem pierwszego źle zakończonego upadku w romansie z Ewą Tyszkiewicz, czy po prostu pastiszem tzw. powieści z wyższych sfer. Rzecz ma swoje kontynuacje: zawsze, gdy przedstawiciele podhalańskiej elity zaznają szczytowania podczas skrupulatnego wymieniania czyjejś tytulatury hrabiowskiej, książęcej czy biskupiej – myślę, że to wynik plebejskich kompleksów. Ale gdy Tatrzańska Orkiestra Klimatyczna zaprasza na koncert ku czci Jaśnie Wielmożnego Pana Hrabiego Władysława Zamoyskiego oraz Jego Czcigodnej Matki Jaśnie Wielmożnej Pani Hrabiny Generałowej Jadwigi Zamoyskiej – pękam ze śmiechu widząc ten cudowny pastisz, spoglądam na kalendarz i prędko liczę, że od uchwalenia polskiej Konstytucji Marcowej, znoszącej tytuły arystokratyczne minęły 92 lata, a polski snobizm wykopał je z grobu, otrzepał i reanimuje…

Poza znakomitym wstępem Micińskiej, dla miłośników Zakopanego wielką wartość ma Posłowie, w którym Janusz Degler przedstawia pasjonującą historię edycji i recepcji 622 upadków Bunga oraz arcyciekawy i ważny Słownik postaci rozpoznanych, będący prawdziwą erupcją bungologii. Uzupełnia go Aneks, autorstwa Stefana Okołowicza, który prezentuje dwie pierwsze kochanki Witkiewicza – juniora: Ewę Tyszkiewicz i kobietę lekkich obyczajów, znaną jako panna W. Prawdziwym rarytasem są także pochodzące z kolekcji Ewy Franczak i Stefana Okołowicza reprodukcje obrazów, rysunków i fotografii autora, choć ich jakość w obecnym wydaniu przypomina nieco czasy PRL-u.

 

-----------------------

Stanisław Ignacy Witkiewicz, 622 upadki Bunga z ilustracjami autora, Państwowy Instytut Wydawniczy w likwidacji (tak!), Warszawa 2013, stron 540, oprawa twarda.