OkładkaMaciej Pinkwart

Przez granicę

 

Wiele wątków twórczości gatunku science fiction operuje pojęciem światów równoległych – takich, które współistnieją z naszą rzeczywistością, ale rządzą się innymi prawami i są od nas oddzielone nieprzekraczalną granicą odmiennych fizyk. Stanisław Lem opisywał przypadek profesora Corcorana, który zbudował szereg światów zamkniętych w żelaznych skrzyniach, gdzie skutkiem skomplikowanych procesów elektronicznych (częściowo zaplanowanych, a częściowo przypadkowych) symulowane były wydarzenia, uczucia, tradycje i historie... Owe równoległe światy mają być w zasadzie nieprzenikalne, ale tak jak w urządzeniach Corcorana od czasu do czasu trafiały się drobne awarie, powodujące styk czytników losowych niektórych ze skrzyń, tak i w barierach fizycznych hipotetycznych rzeczywistości alternatywnych pojawiają się tajne przejścia, korytarze, czy tunele, którymi podąża odważny człowiek lub choćby jego dusza, zaś co bardziej przemyślni naukowcy lub mistycy są w stanie wywiercić w owych ścianach granicznych dziurkę, przez którą mogą podglądnąć Tamtych. Albo, zgoła, porozmawiać z Bogiem.

Takim wyrazem przenikania się światów są wszechobecne we wszystkich kulturach mity, legendy i religie, z których większość opisuje owe kontakty z innymi rzeczywistościami. Widać od razu, że sprawa jest niecodzienna, bo tak bardzo zwraca uwagę. Naturalnie – nie sztuka przejść do innego świata: wystarczy umrzeć. Ale dla zwykłych śmiertelników jest to podróż jednorazowa i to w dodatku połowiczna: rodząc się, otrzymujemy one way ticket... Dla większości mitologii Świat Śmierci jest niepięknym miejscem rozpadu, ciemności, wilgoci – ot, takim większym grobowcem. Ale też jest dla wielu tylko stacją przesiadkową, takimi Koluszkami w drodze do Raju. Sztuką nie jest przejście przez wrota śmierci – sztuką jest wejść i wrócić. A jak jeszcze trzeba kogoś wyrwać z zaświatów? To dopiero jest sztuka, godna pieśni Orfeusza!

Albo pióra Olgi Tokarczuk.

Chyba z każdy z liczących się pisarzy kiedyś zmierzył się w mitologią lub religią, niemal wszyscy tworzyli własne. Pasowanie się z Panem Bogiem lub bogami należy niejako do głównych zasad oznaczających przynależność do gildii literackiej. Ba! w końcu, każdy z piszących stara się w pewnym aspekcie dorównać Bogu: tworzy swój świat z niczego...

W książce „Anna In w grobowcach świata” najznakomitsza polska pisarka jednak nie „tworzy z niczego” – zaczynem jest tu jeden z najstarszych mitów świata: sumeryjska legenda o bogini Innanie, a dzieło Olgi Tokarczuk, wydane przez „Znak” w serii „Mity” to część międzynarodowego przedsięwzięcia literackiego, którego celem jest uwspółcześniająca reinterpretacja literacka największych mitów ludzkości. Poza Olgą Tokarczuk, w projekcie wzięli udział m.in. Karen Armstrong, Margaret Atwood, Antonia (A.S.) Byatt, Wiktor Pielewin, Salman Rushdie, Jeanette Winterson. Mit sumeryjski – na pewno mniej znany od greckich – stanowił prawdziwe wyzwanie, którego efekt jest ciekawy.

„Anna In..” to powieść zupełnie inna od wcześniejszych dzieł pisarki. Inne przez to, że Olga Tokarczuk porusza się niejako w zamkniętej przestrzeni, w obszarze ograniczonym treścią mitu i, poniekąd, historią. Sumerowie żyli w miastach-państwach, które stanowiły zamknięte, zapełnione własną historią i współczesnością kosmosy, jedynie w wypadku wojen i innych kataklizmów narażone na kontakt z zewnętrzną rzeczywistością. Miały własnych królów, własnych bogów, własne – niekiedy znacznie różniące się od sąsiadów – mitologie, własne niebo i własne zaświaty... Pisarka „oswaja” mit i sytuuje jego akcję w bliżej nieokreślonej współczesności – ale wciąż w takim wyimaginowanym jak na dzisiejsze czasy, autarkicznym mieście, które przypomina mi megalopolis z powieści Lema „Powrót z gwiazd”. Odniesieniem do innych symboli kulturowych jest postać Ogrodnika, tworzącego w żelazno-plastikowym molochu wiszące ogrody, co rzecz jasna anachronicznie przypomina o jednym z siedmiu cudów świata, związanym z imieniem asyryjskiej królowej Semiramidy.

Bohaterka (Anna In ß In Anna ß Inanna) – jedna z najbardziej „ludzkich” bogiń miasta (Inanna była potem w Asyrii czczona jako Isztar, bogini miłości) schodzi do Świata Umarłych, by udowodnić sobie i ludziom, że śmierć jest odwracalna, że z zaświatów można powrócić, jeśli się bardzo tego pragnie i jeśli na ziemi zostają ci, co nas kochają. W posłowiu autorka – zgodnie z założeniem serii – przypomina ów mit i jego związki z innymi mitologiami antyku (Izyda w Egipcie, Persefona w Grecji, poza tym oczywiście Odyseusz, Orfeusz, Eneasz czy Hermod, syn skandynawskiego Odyna...) i lokuje w całym toposie wiążącym śmierć z przemianami w przyrodzie. Annę In w jej usiłowaniach najbardziej wiernie i skutecznie wspierają kobiety i to nie jest przypadek – ani bynajmniej wyraz feministycznych poglądów autorki (nie należy mylić Tokarczuk z Manuelą Gretkowską, u której zresztą ów rzekomy feminizm to prowokacja literacka) – po prostu kobiety zawsze próbują oswoić rzeczywistość, podczas gdy mężczyźni usiłują ją sobie podporządkować...

Główną narratorką (spośród kilku) opowieści jest Nina Szubur (ß Ninszubur), przyjaciółka i posłanka Inanny, która błaga bogów–rodziców by ci pozwolili swojej nieco niesfornej córce powrócić do Świata Żywych. Nina Szubur przedstawia się jako ja każda, która opowiadam. W czasach, gdy pismo nie istniało lub było dostępne nielicznym, mitologia, a wraz z nią literatura istniały wyłącznie w sferze opowiadania, w sferze zbiorowej pamięci. Ile pokoleń musiało pamiętać Homera, zanim zdołano go zapisać? Ile pokoleń opowiadało sobie o Inannie, zanim w XVIII w. przed Chrystusem utrwalono ten mit na glinianych tabliczkach?

My wszyscy, którzy opowiadamy albo utrwalamy w pamięci zbiorowej tych, których nie chcemy stracić na zawsze, albo kreujemy tych, których chcemy na zawsze zatrzymać. W skali ludzkiej oczywiście trzeba to zawsze rozpatrywać, bowiem świat i wszechświaty to byty wieczne, dla których nasze, ludzkie zawsze to nie warta uwagi chwila. Ale my wszyscy, którzy opowiadamy, jesteśmy ludźmi i nawet opowiadając o bogach, przykładamy do nich ludzką miarę i tworzymy ich na obraz i podobieństwo swoje. Jak wiadomo – z wzajemnością.

Czy mit można uwspółcześnić, czy jego historyzm nie jest niejako częścią jego samego? Oto pytanie, na które trudno odpowiedzieć i to niejako każe na najnowszą książkę Olgi Tokarczuk patrzeć uważniej, ostrożniej też wydawać jej oceny. Przeniesienie historii – załóżmy – Orfeusza do realiów współczesności poprzez – bo ja wiem? – wyposażenie śpiewaka w GPS, a Hadesa w najnowszy typ motorówki byłoby tylko hollywódzką adaptacją. Nikt przecież takiego mitu by „nie kupił”, nikt by nie uwierzył w to, że tak naprawdę mogło się stać. Fakt, że Olga Tokarczuk powstrzymuje się od takich tanich chwytów każe nam wierzyć, że ponad mijającymi epokami, ponad bramami śmierci nasza pamięć może przenieść to co najważniejsze w odległą przyszłość.

Ale nie ufajmy i temu zbytnio.

Nic nie zachowa swojego kształtu. Każdy porządek okaże się nietrwały – i boski, i ludzki. Miasto w końcu skruszeje, rozpadnie się w drobne fragmenty, cząstki, okruchy, z których nie da się już odczytać całości; przysypie je piasek pustyń, miliardy nasion przyszłości.

Tak pisze w ostatnim rozdziale swej książki Olga Tokarczuk. Tak pisze o sprawach ogólnych. A cóż dopiero mówić o przyszłości pojedynczych ludzi? Człowiek będzie rozbudowywał swój rozum i z osobliwą pewnością siebie stworzy nowe teorie i wymyśli tabletki, na strach i niepokój, lecz nie na śmierć, Inanno.

Ale trzeba mieć przy sobie Ninę Szobur, tę, która opowiada. Wtedy, być może, wrócimy przez tę nieuchwytną, ale jakże trudno przekraczalną granicę między jestem a byłem...