AgentMaciej Pinkwart

Bond z fabryki bombek

 

Facet, mający dawno za sobą kryzys wieku średniego, tkwiący w solidnym, dobrym małżeństwie z kobietą niegdyś piękną, dziś jeszcze zgrabną, realizujący swoje życiowe szczęście poza domem, z młodszą o całe pokolenie, fascynującą i kochającą go do szaleństwa dziewczyną… Tęsknotę za synem, który bezsensownie zginął na wojnie, zaspokaja obsypując prezentami chłopca, którego urodziła mu kochanka. Dorosła córka, sprzeciwiająca się wszystkim zasadom, jakie wyniosła z domu, włamując się mu do komputera ujawnia aferę… Banał, po co to czytać, tyle razy już to opisywano i tyle razy widziało się to na własne oczy. Ale na tym banalnym tle przewija się galeria postaci i sytuacji, które zdecydowanie poza banał wykraczają.

 

To pewno nie jest komplement, ale najnowszą powieść Manueli Gretkowskiej przeczytałem w jedno popołudnie. Miłość i sprawy, rozgrywające się w strefie pogranicza Polski i Izraela wciągają jak najlepszy kryminał. Nie mamy wspólnego pogranicza z Izraelem? Ależ nieprawda, mamy, mamy… Manuela Gretkowska ukazuje jak wiele nas łączy i jak wiele dzieli. I to bynajmniej nie chodzi o dramatyczną, popętloną historię. Łączą nas zazwyczaj wspólne wady, dzielą wspólne zalety… Co prawda, nie dotyczy to tylko Polaków i Żydów.

Opowiadanie treści książki nie ma sensu, bo choć jest to, jak wspomniałem, banał, to jednak znakomita pisarka dba o to, by akcja miała swoją dramaturgię, interesujące, dynamiczne zwroty i rzecz jasna, końcowy suspens. Mimo romansowego charakteru jednak nie jest to zdecydowanie komedia romantyczna, w ogóle nie jest to komedia – choć bywają sceny zabawne, ale na pewno nie skłaniające ani do chichotu, ani do rechotu, w którym tak lubują się niektóry twórcy. Gretkowska – na pewno jedna z dwóch-trzech najwybitniejszych autorek polskich chętnie pociąga swoich czytelników (czy się mylę, gdy sadzę, że wolą ją czytać mężczyźni niż kobiety?) aż na granicę kiczu, której jednak nigdy w zasadzie nie przekracza, choć my, niekiedy, w ocenie pewnych opisów lekko się w tamtą stronę możemy obsunąć. W takich sytuacjach lepiej jest traktować pewne sytuacje, opisane w książce, jako swojego rodzaju przenośnię, albo pastiszowe przymrużenie oka – ot, jak ta, kiedy główny bohater, z zawodu informatyk, rzuca się na fale wielkiego biznesu, a poniósłszy klęskę po 11 września na skutek kryzysu finansowego, otwiera w Polsce fabrykę choinkowych bombek i jako niewierzący Żyd z wielkim sukcesem kieruje tym katolickim biznesem… Piękne sytuacje obserwujemy również w opisie wizyty Hanny w Leżajsku, pielgrzymce do grobu rzekomego przodka, tamtejszego cadyka, o pamięć którego walczą dwie zwalczające się… restauracje…

„Agent” stawia rzecz jasna kilka tradycyjnych pytań, zarówno o relacje polsko-żydowskie, jak i damsko-męskie. Pierwsze trudno jest analizować w krótkim felietonie; odnoszę wszakże wrażenie, że doświadczenia Autorki, nabyte w czasie pobytu w Izraelu, nie są najlepsze, a nacjonalizm żydowski, w połączeniu z (a czasem w opozycji do) fundamentalizmem religijnym nie jest tylko próbą obrony przed agresją świata, ale zasadą konstrukcyjną młodego w końcu Państwa. Drugie chyba jednak są nieco podszyte feminizmem założycielki Polskiej Partii Kobiet, upatrującym przyczyn męskich zdrad wobec kochającej kobiety, dobrze funkcjonującego domu, zasad moralnych i tp. w parszywym charakterze mężczyzny. Ale Szymon nie dlatego tylko podrywa w Kazimierzu nad Wisłą Dorotę, że jest młoda, zgrabna i może mu ofiarować to, co w domu spowszedniało, a co gorsza – przekształciło się w rutynę. Dorota pod każdym względem jest antytezą Hanny, choć łączy je prawdziwa miłość do tego samego mężczyzny. Ale w domu żona do sałatki dodaje Szymonowi prozac, by ograniczyć skutki depresji wywołanej stratą syna i agresji, powodowanej przez córkę, która z utalentowanej informatyczki przekształciła się w ortodoksyjną żydowską kurę domową. Dorota samym swoim istnieniem w jego życiu niweluje skutki jakichkolwiek stresów i nie potrzebuje nawet ubierać się w niebieską koszulkę, by działać skuteczniej od viagry. Ba, w ogóle nie potrzebuje się ubierać! Obrazek kobiety, nago grającej po orgazmie kanony Pachelbela albo etiudy Chopina na fortepianie, jest nieco groteskowy, ale w gruncie rzeczy de gustibus non est disputandum. Po prostu facet jest mechanizmem dość nieskomplikowanym: jeśli w domu nie ma tego, czego potrzebuje, wyjdzie po to na miasto… Może to nawet być taki oryginalny koncert, w końcu muzyka koi stresy… I z czasem będzie do tego kiepsko uczuciowo wyposażonego domu wracał coraz bardziej niechętnie… Kobieta, kierując się zasadą: lepiej jest mieć faceta przez lata przy sobie, niż kilka chwil w sobie, będzie mu ułatwiała życie, nie przejmując się tym, czy takie życie ma dla niego w ogóle sens…

Główni bohaterowie, nakreśleni wyrazistą kreską (kapitalny Gugel, bardzo chcący być branym za Żyda, choć nie mający żadnych żydowskich przodków!), prowadzą nas w coraz dramatyczniejsze rejony absurdu, ku nieuniknionemu rozwiązaniu, którym starsza z dwóch kobiet Szymona, wciągnięta mimowolnie w grę swojego męża, będącego podwójnym agentem w dwóch domach, dwóch krajach i dwóch kulturach, kończy sprawę, zaczętą przez męża, który ją cyklicznie opuszczał, aż zrobił to po raz ostatni, ale za to definitywnie. Tu już mamy przeświadczenie, że autorka kpi sobie z tych czytelników, którzy wzięli całą historię zbyt serio.

Świetna lektura na letnie popołudnie. Ale jeśli zrobią z tego film, to raczej zostanę w domu. Chociaż jestem w stanie sobie wyobrazić taką obsadę, która skłoniła by mnie do zmiany tej decyzji.

 -------------------------------------------

Manuela Gretkowska, Agent, Wydawnictwo „Świat Książki”, Warszawa 2012, stron 222, w księgarniach dostępne także wersje e-book i audiobook.