Maciej
Pinkwart
30 kwietnia 2021
Rozmowy niekontrolowane
Czy istnieje literatura młodzieżowa? No, pewnie tak, ale to tak samo mało
precyzyjne i niezbyt merytoryczne określenie, jak literatura kobieca czy
chłopska. Określanie charakteru książek według płci, wieku czy zawodu bohaterów
najczęściej jest mocno mylące; co innego kwestie geograficzne: literatura
marynistyczna czy tatrzańska dość łatwo tłumaczą swoje nazwy miejscem akcji. Ale
czy literatura młodzieżowa to taka, w której bohaterowie są nieletni, czy taka,
którą młodzież powinna czytać? Te dwie kwestie zdają się niekiedy wykluczać, z
różnych powodów: nie znam żadnego współczesnego młodego człowieka, który by z
własnej woli przeczytał W pustyni i w puszczy, nie mówiąc już o Królu
Maciusiu Pierwszym. Inna rzecz, że dorosłych, którzy by teraz to czytali też
nie znam zbyt wielu. Nie sądzę, żeby kilku- czy kilkunastoletni bohaterowie
Władcy much Williama Goldinga zainteresowali swoimi działaniami dzisiejszych
równolatków – i bardzo dobrze, bo zdecydowanie nie jest to książka dla młodzieży
i, prawdę powiedziawszy, o młodzieży też nie, tylko o podłej moralności
współczesnych ludzi. Wcześniejsza wersja opowieści, w której grupa chłopców bez
opieki dorosłych trafia na bezludną wyspę i buduje mniej więcej harmonijnie
działającą społeczność – Dwa lata wakacji Juliusza Verne’a – jest dziś
już tak archaiczna, że w zasadzie nie do czytania, a już na pewno nie przez
młodzież. Wyjątkiem w tej dziedzinie niewątpliwie jest powieściowa saga o Harrym
Potterze, ale Joanna Rowling stworzyła dzieło doprawdy niezwykłe, nie poddające
się standardowej ocenie.
Nie piszę tu o literaturze dziecięcej, bo ona jest w zasadzie elementem
zabawowo-dydaktycznym, po który dorośli sięgają w nadziei, że książki dobrze
wpłyną na rozwój ich pociech. Chcę nadal wierzyć, że to prawda. Więcej – że
codzienne głośne czytanie książek dzieciom wyrobi w nich odruch czytania,
uruchomi wyobraźnię i pozytywnie wpłynie na ich rozwój intelektualny, czego nie
można powiedzieć o oglądaniu kreskówek w telewizji. Ale obawiam się, że moja
wiara wynika z moich doświadczeń z zamierzchłej przeszłości, przy czym nie
oparta jest nawet na własnym doświadczeniu: owszem, codziennie czytałem swoim
dzieciom książki (bynajmniej nie takie, których bohaterami byli młodzi ludzie),
co być może wpłynęło na ich późniejsze bliskie związki z literaturą. Ale mnie
nikt książek w dzieciństwie nie czytał, a gdy już się nauczyłem czytać –
pochłaniałem ich mnóstwo.
Tak czy inaczej, nie radzę czytać przed snem dzieciom, a nawet starszym powieści
Stephena Kinga. Mistrz horroru, co prawda, od lat bohaterami wielu swoich
powieści czyni dzieci i nastolatków (Carrie, Lśnienie, Dzieci
kukurydzy, Smętarz dla zwierzaków, Podpalaczka, To,
Instytut…), ale sprawcami zła zwykle są dorośli. Nie inaczej jest w
przypadku najnowszej opublikowanej w Polsce książce Kinga – Później.
Sześcioletni James (Jamie) Conklin z Nowego Jorku, syn redaktorki niewielkiego
wydawnictwa, widzi umarłych, którzy po śmierci opuszczają swoje ciało i przez
jakiś czas pozostają w pobliżu miejsca, gdzie rozstali się z życiem. Potrafi z
nimi rozmawiać, a że umarli muszą mówić prawdę, więc niekiedy zadaje im ważne
pytania i otrzymuje niezwykłe odpowiedzi. Uzyskuje w ten sposób wiedzę, która
przydaje się w przyszłości – raczej jednak nie jemu, tylko dorosłym, którzy co
prawda nie koniecznie wierzą w te niezwykłe umiejętności Jamiego, ale z nich
korzystają. Dorośli są dziwni. Umarłych widzą też małe dzieci i zwierzęta, ale
pożytek z tego niewielki, bo nie umieją mówić. Rozmówcy Jamiego trwają w takim
pośmiertnym zawieszeniu zwykle kilka godzin, niekiedy parę dni, z czasem mówiąc
coraz ciszej i coraz mniej wyraźnie, ich sylwetki tracą ostrość konturów, po
czym znikają, by już nigdy nie powrócić. Jednak jest jeden wyjątek od tej
zasady…
Horror, jak się patrzy. Ale nie specjalnie straszny: po pierwsze – owi zmarli
nie są co prawda duchami, od których są bardziej – by tak rzec – konkretni, ale
jednak nie mają formy materialnej, więc krzywdy, poza samym byciem dość
okropnymi, nigdy nikomu nie robią. Prawie nigdy. King jakoś godzi tę
niematerialność z umiejętnością – na przykład – dmuchnięcia we włosy sceptycznej
osoby, czego dokonuje jeden z umarłych. Może to nielogiczne, ale czy od umarłych
możemy wymagać logiki? Po drugie – i to moim zdaniem jest pewna słabość tej
książki – powieść zbudowana jest w formie retrospekcji. Zaczyna opowiadać ją
bohater 22-letni, a więc musimy przyjąć, że wszystkie te okropieństwa, których
Jamie doświadczał jako nieletni, nie wpłynęły na niego specjalnie źle. No, ale
on jest tylko jednym z bohaterów.
O tym, że świetnie się to czyta, nie muszę pisać. W końcu – to dzieło mistrza
Kinga, króla amerykańskiej literatury. Na przeczytanie przeszło
380-stronicowej książki potrzebowałem niespełna trzech godzin. Bohaterów jest
niewielu, ich sylwetki zarysowane są ostrymi liniami, prócz spotkań z umrzykami
dzieje się w życiu Jamiego i jego matki wiele ciekawych, a niekiedy sensacyjnych
rzeczy i nieoczekiwanych zwrotów akcji, ale rzecz jasna nie będę ich zdradzał,
by nie spoilerować powieści. No i nie czytajcie książki dzieciom przed
snem: nie tylko, że konwersacje z umarłymi mogą nie najlepiej wpływać na ich
procesy trawienne i działalność synaps w fazie REM. Ale Później to także
literacki festiwal bluzgów i – by tak rzec – potoczystości języka, na poznanie
którego dzieci powinny mieć czas przynajmniej do momentu, aż zaczną uczestniczyć
w marszach Strajku Kobiet.
---------------------------
Stephen King, Później. Tylko umarli nie kłamią, tłumaczenie
(doskonałe!) Rafał Lisowski, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2021, 384 strony.