Maciej
Pinkwart
Radość czytania
Gdy się ktoś zaczyta, zawsze się albo czegoś nauczy, albo
zapomni o tym, co mu dolega, albo zaśnie – w każdym razie wygra…
Ten głupi aforyzm przypisywany Sienkiewiczowi jest tylko dość kulawym bon-motem,
a w każdym razie nie określa w pełni owych „wygranych”. Bo przecież czytamy też
dlatego, żeby się rozbawić, wzruszyć, przestraszyć, wzmocnić własne przekonania
lub (rzadko!) poznać cudze, by mieć materiał do intelektualnych rozmów, by,
koniec końców, samemu sobie i innym wykazać, że należymy do tej elity, która
jeszcze czyta książki. Ale jest też jeszcze jedna, dla mnie – najważniejsza –
motywacja: czytam dla samej przyjemności czytania, dla podążania za myślą
autora, dla znajdywania frajdy w kunsztownym doborze słów, dla tego ożywczego
spaceru po ogrodzie zdań, które wywołują wrażenia w pierwszym rzędzie
estetyczne. Wreszcie – dla odetchnięcia świeżym powietrzem sztuki, pozwalającym
przeżyć w zwykłej u nas zaściankowej duchocie.
Ale gdy czytam Umberto Eco (1932-2016), jest jeszcze jedno uczucie, może z
definicji niemiłe i niegodne, ale w tym przypadku uskrzydlające: zazdrość, że są
pisarze umiejący poruszać się w literackiej i, szerzej, kulturowej materii tak
doskonale, że mnie to nigdy nie było i nie będzie dane. Dodatkowo jest jeszcze
żal, że nowych dzieł genialnego Włocha już nie będzie.
Na ramionach olbrzymów to zbiór
esejów – przez wydawcę nazywanych „artykułami”, będących zapisem wykładów, jakie
pisarz wygłaszał na mediolańskim festiwalu „La Milanesiana” w latach 2001-2015.
Twórcy festiwalu (a Umberto Eco był jednym z nich) od 2008 r. ustalali główne
tematy, wokół których miały krążyć myśli wykładowców. Ale tak naprawdę Umberto
Eco wykorzystuje festiwalową okazję, by zróżnicowaną i poniekąd przypadkową
publiczność zmusić do uważnego słuchania i pobudzić do refleksji. I choć
niewątpliwie ma rację krytyk tej publikacji, Janusz Gałkowski („Teologia
Polityczna”, odsłona z 27 października 2019), który wskazuje na to, że owa
przypadkowość i niekiedy miałkość intelektualna słuchaczy zmusza autora do
licznych kompromisów, zaskakiwania paradoksami i innego rodzaju chwytów,
mających na celu uwiedzenie publiczności – nie widzę tego jako wadę, lecz jako
zaletę tekstów Eco. Apostołowanie wśród nawróconych jest oczywiście zajęciem
przyjemnym i bezpiecznym, natomiast próba przeciągnięcia na swoją
(intelektualnie!) stronę słuchaczy i czytelników nie koniecznie podzielających
nasze poglądy, a nawet zgoła nie zawsze nas rozumiejących ex definitione
– to jest dopiero prawdziwa sztuka.
Teologicznego polemistę drażni to, że Eco „czaruje”
publiczność tak, żeby była nim oczarowana i chce się prezentować jako
doskonały mówca, erudyta i człowiek genialny. Niewiele więcej z tej
książki nie wynika. Cóż – opinia jak każda inna, zapewne poniekąd słuszna –
zwłaszcza w odniesieniu do owej chęci pokazania się raczej lepiej niż gorzej.
Naturalnie, ważne jest też przywołanie przez Gałkowskiego samego Arystotelesa z
jego wypowiedzi o ironii – otóż ironista żartuje by zabawić siebie, błazen
aby bawić innych.
Celne, zwłaszcza gdy wspomnimy jak gorąco i płomiennie (dosłownie…) walczyli w
Imieniu róży Umberto Eco niektórzy zakonnicy z poglądami Arystotelesa na
temat śmiechu… Nie mogę wszakże oprzeć się przywołaniu w tym miejscu przaśnego
powiedzenia pseudostaropolskiego: Jeśli się powołał na Arystotela, wierzymy
mu, choćby nałgał od mała do wiela…
Jasne, że Eco ironizuje, żeby zabawić (lub nauczyć: ironia jest świetną metodą
pedagogiczną…) odbiorców jego tekstów, a nie sam siebie: nie czyni to wszakże z
niego błazna, tylko dobrego autora, który pisze dla innych, a nie dla siebie. Bo
żarty, efektowne cytaty, paradoksy i nieoczekiwane konkluzje logiczne są
rodzynkami w tym cieście, upieczonym przez autora na użytek mediolańskiego
festiwalu intelektualistów. Naturalnie, są w tym zestawie teksty ciekawsze i
mniej ciekawe, bardziej odkrywcze lub przywołujące rzeczy lub publikacje zbyt
znane by były godne uwag polemisty, ale z pewnością nie ma tekstów złych. A
czyta się świetnie.
Już w pierwszym eseju, nawiązującym do znanego zdania przypisywanemu
XII-wiecznemu filozofowi Bernardowi z Chartres
jesteśmy jak karły, które wspinają się na ramiona gigantów, by widzieć więcej od
nich i dalej sięgać wzrokiem, i to nie za sprawą bystrości swojego wzroku, czy
wysokości ciała, lecz dzięki temu, że wspinamy się w górę i wznosimy na wysokość
gigantów
Eco skłania nas do pomyślenia o odwiecznym konflikcie pokoleń, o walce synów i
ojców, wywodzącym się z mitów greckich (Uranos – Kronos – Zeus) i Starego
Testamentu:
Można przeciwstawić się ojcu, wyśmiewając go - jak Cham, który nie wybacza
Noemu odrobiny wina po takiej obfitości wody; wiadomo zaś, że Noe zareagował
wykluczeniem o rasistowskim charakterze, skazując niegrzecznego syna na wygnanie
do krajów rozwijających się. A kilka tysiącleci endemicznego głodu i
niewolnictwa za kpiny z tatusia, który trochę sobie wypił, to naprawdę zbyt
wiele. Co do Abrahama, nawet jeżeli uznamy jego zgodę na złożenie Izaaka w
ofierze za wzniosły przykład podporządkowania się woli boskiej, powiem, że
czyniąc tak, Abraham dowiódł, iż uważa syna za swoją rzecz, którą może dowolnie
rozporządzać (syn umierał zarżnięty, a on zyskiwał sobie przychylność Jehowy...
powiedzcie mi, czy ten człowiek postępował zgodnie z naszymi zasadami
moralnymi). Na szczęście Jehowa żartował, lecz Abraham o tym nie wiedział. Izaak
zaś zdecydowanie nie miał szczęścia, o czym świadczy to, co spotyka go już jako
ojca. Jakub go wprawdzie nie zabija, ale okrada z prawa do sukcesji, stosując
podłe oszustwo. Wykorzystuje bowiem jego ślepotę, co jest czynem podstępnym,
może jeszcze bardziej odrażającym od porządnego ojcobójstwa.
W eseju Absolut i względność (Umberto Eco zastrzega się, że pojęcie
absolutu jest na tyle pojemne, iż obejmuje nawet wódkę „Absolut” – oczywista
błazenada, ale ładna, prawda?) znajdujemy interesujące rozważania na temat
Prawdy. Autor przekonywująco dowodzi, iż pojęcie to jest jednym z najbardziej
względnych w naszym otoczeniu intelektualnym. Oczywiście, prawicowi rygoryści
się oburzą: jest tylko prawda i nieprawda, co tu może być względnego? Prawdą
jest Bóg – Pan Jasności, nieprawdą zaś Szatan - Książę Ciemności.
Nie tak prosto.
Załóżmy, że obeznanemu z literaturą czytelnikowi zadamy do rozwiązania test na
temat powieści Lwa Tołstoja.
Które stwierdzenie jest prawdziwe:
a. Anna Karenina popełniła samobójstwo, rzucając się pod pociąg;
b. Anna Karenina otruła się, jak pani Bovary Flauberta;
c. Anna Karenina dostaje rozwód i zostaje z Wrońskim, z którym żyją długo i
szczęśliwie.
Czytelnik, oczywiście, w jednym momencie powie, że prawdą jest, niestety,
stwierdzenie a.
I zapewne nikt nie weźmie pod uwagę faktu, że Anna Karenina nie mogła rzucić się
pod pociąg, albowiem nigdy naprawdę nie istniała i jest jedynie tworem wyobraźni
Tołstoja.
I drugie stwierdzenie, też dotyczące samobójstwa, choć boleśnie kontrastujące z
poprzednim:
Adolf Hitler popełnił samobójstwo w Berlinie w 1945 r. Prawda czy fałsz?
Każdy powie, że prawda. Popełnił, a jakże, z Evą Braun, w bunkrze pod gmachem
Starej Kancelarii Rzeszy, 30 kwietnia 1945 r.
A która prawda jest bardziej nienaruszalna? Ta o Annie Kareninie, czy ta o
Hitlerze? Oczywiście, ta o Annie. Bo tego co napisał Tołstoj już zmienić się nie
da: napisał, że rzuciła się pod pociąg i szlus. Zaś na temat samobójstwa Hitlera
do dziś pojawiają się plotki, że nieprawda, że uciekł do Argentyny, że nie
popełnił samobójstwa tylko został zastrzelony, że to czy owo. I żeby tysiąc
historyków przysięgło na cienie swoich matek, że wiedzą na 100 procent że Hitler
się zabił, zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że znajdzie się ktoś, kto powie –
nie, nieprawda, są poszlaki wskazujące na to, że było inaczej. I choć wiemy, że
było jak było, to zawsze uprawnione jest podawanie tego w wątpliwość i wiara
(obawa?), że znajdą się nowe dokumenty, które…
A nieistniejąca Anna Karenina rzuciła się pod pociąg i żaden historyk literatury
tego nie zmieni…
Może najbardziej „walczące” są teksty, w których Umberto Eco opisuje rozmaite
teorie spiskowe, w tym te związane z historią współczesną (11 września 2001 w
Nowym Jorku) czy dziejami chrześcijaństwa. To, jak włoski pisarz masakruje Dana
Browna i jego Kod Leonarda da Vinci nie jest specjalnie odkrywcze:
robiono to nawet w bardzo „chrześcijańskiej” przedmowie do polskiego wydania tej
książki, co jest dość kuriozalne. Eco demaskuje sposób, w jaki z przypadkowych
zbieżności faktów można wyciągnąć absurdalne wnioski. By nie wchodzić w żadne
polemiki, przytoczę tu tylko zestaw takich zbieżności związanych z zabójstwami
prezydentów Abrahama Lincolna i Johna F. Kennedy’ego – o których jeszcze nie
istnieje żadna teoria spiskowa, ale przecież aż się prosi, żeby powstała:
Czytam w
internecie, że Lincolna wybrano do Kongresu w 1846 roku, a Kennedy’ego w 1946;
Lincoln został prezydentem w 1860 roku, Kennedy - w 1960. Żony obydwu straciły
dziecko, mieszkając w Białym Domu. Obydwu zabił w piątek strzałem w głowę
mieszkaniec Południa. Sekretarz Lincolna nazywał się Kennedy, sekretarz
Kennedy’ego nazywał się Lincoln. Następcą Lincolna był Johnson urodzony w 1808
roku, Lyndon B. Johnson zaś, następca Kennedy’ego, urodził się w 1908. John
Wilkes Booth, morderca Lincolna, urodził się w 1839 roku, a Lee Harvey Oswald -
w 1939. Lincolna zastrzelono w Ford’s Theater, Kennedy’ego - w samochodzie
lincoln wyprodukowanym przez Forda. Lincolna zastrzelono w teatrze, jego
morderca ukrył się w magazynie. Morderca Kennedy'ego strzelał z magazynu, a
ukrył się w teatrze. Zarówno Bootha, jak i Oswalda zabito przed rozpoczęciem
procesu. Wisienka (dość wulgarna) na torcie, funkcjonująca znakomicie w języku
angielskim: na tydzień przed śmiercią Lincoln był
in Monroe,
Maryland, na tydzień przed śmiercią Kennedy był in Monroe, Marylin.
Czyż nie pyszne?
Na zakończenie
ciekawostka polska. W artykule Paradoksy i aforyzmy Eco przytacza
kilkanaście paradoksów Stanisława Jerzego Leca z jego Myśli nieuczesanych.
Ponieważ jest lato i czas na lekturę, skłaniającą do przemyśleń podczas spacerów
w maseczkach lub bez, niech mi będzie wolno je tu zacytować:
Żeby śmierć można było na raty odespać!
Śniła mi się we śnie rzeczywistość. Z jaką ulgą się obudziłem!
Sezamie, otwórz się - ja chcę wyjść!
Kto wie, co by odkrył Kolumb, gdyby mu nie stanęła na drodze Ameryka!
Straszny jest knebel posmarowany miodem.
Rak rumieni się po własnej śmierci. Cóż za przykładu godna subtelność u ofiary!
Burząc pomniki, oszczędzajcie cokoły. Zawsze mogą się przydać.
Posiadł wiedzę, ale jej nie zapłodnił.
W swej skromności uważał się za grafomana, a był donosicielem.
Stosy nie rozświetlają ciemności.
Można umrzeć na Wyspie św. Heleny, nie będąc Napoleonem.
Przywarli do siebie tak blisko, że nie było już miejsca na żadne uczucie.
Posypywał sobie głowę popiołem swoich ofiar.
Śnił mi się Freud. Co to znaczy?
Obcowanie z karłami deformuje kręgosłup.
Sumienie miał czyste. Nieużywane.
Nawet w jego milczeniu były błędy językowe.
I dalej Umberto Eco:
Przyznaję, że mam słabość do Leca, ale chciałbym zakończyć paradoksem służącym
mi w życiu za przewodnika, choć nie zawsze jestem mu posłuszny; mam też
nadzieję, że i wy nim się posłużycie:
Pomyśl, zanim pomyślisz.
Rekomenduję tę książkę gorąco. W czasach, kiedy chamstwo, wulgarność i ciemnotę
i buractwo podniesiono do rangi państwowej, ba! – narodowej - lektura Umberto
Eco jest jak zanurzenie się podczas upału w orzeźwiającej, czystej wodzie, bez
sinic. A jeśli uważasz, że na to szkoda czasu, bo swoją wiedzę czerpiesz z
Twittera i erudycję wyrażasz poprzez bluzgi na Facebooku – idź z Bogiem na
pustynię. Wrócisz oczyszczony i możesz zacząć od początku. Tak, ty. De te
fabula narratur.
Nie, no skąd. Nie dałbyś (dałabyś) rady doczytać do tego miejsca.
-------------------------
U. Eco, Na ramionach olbrzymów, tłumaczenie Krzysztof Żaboklicki,
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2019, 444 strony.