Maciej
Pinkwart
Diabelnie niebezpieczne
Kiedyś mawiano: nie ma trudnych pytań, są tylko trudne
odpowiedzi. W tej samej konstrukcji mówiono też, że nie ma głupich pytań. Ale
pokazało się ostatnio, że są pytania i trudne, i głupie, a nawet niebezpieczne.
Za zadanie nieodpowiedniego pytania można mieć dyscyplinarkę, a nawet – jeśli są
to pytania prejudycjalne – można być oskarżonym o zdradę Ojczyzny i wysługiwanie
się zaborcom z Unii Europejskiej. Wiemy już oczywiście, choćby z Rejsu
Marka Piwowskiego, że bywają pytania tendencyjne, które
mogą wykluczyć nas z rozgrywki. Wie o tym na przykład sędzia Paweł
Juszczyszyn. Co więcej – są pytania bez odpowiedzi. Nie tylko dlatego, że
odpowiedź mogłaby pokazać, że królewski majestat jest nagi. Czasem po prostu
dlatego, że jedyną dobrą odpowiedzią na niektóre pytania jest odpowiedź: nie
wiem. XIX-wieczny francusko-niemiecki zoolog Emil du Bois-Reymond
przekonywał kolegów o tym, że człowiek ma ograniczone zdolności poznawcze i ujął
to w ciekawą, choć zachowawczą maksymę ignoramus et ignorabimus, nie
wiemy i wiedzieć nie będziemy. Niewątpliwie świadczy to o skromności nauki, ale
jest też usprawiedliwieniem wobec niepodejmowania prób odpowiedzi na trudne
pytania (których, jak już wiemy, nie ma). Toteż stanowisko berlińskiego
przyrodnika dość szybko zostało nazwane idiotycznym, a młodszy o całe pokolenie
niemiecki matematyk David Hilbert maksymie Reymonda przeciwstawił własną:
Wir müssen wissen. Wir werden wissen
- musimy wiedzieć. Będziemy wiedzieć.
Chciałbym zgodzić się z Hilbertem, ale ów prekursor odkryć Einsteina nie dodał
do swego stwierdzenia małego słówka kiedyś. Bez niego świat wciąż bliższy
jest opinii Reymonda. No ale kiedyś jest określeniem czasowym – a czas,
jak już wiemy, nie istnieje…
Jestem ogromnie wdzięczny Andrzejowi Zaryckiemu,
wybitnemu kompozytorowi i humaniście pełną gębą, który wywodząc się z
Kościeliska, stał się jednym z najważniejszych współczesnych twórców krakowskich
– za zwrócenie mi uwagi na najnowszą (obawiam się, że już ostatnią) książkę
zmarłego niedawno genialnego fizyka Stephena Hawkinga Krótkie
odpowiedzi na wielkie pytania. Publikacja ukazała się już po śmierci autora
(14 marca 2018), ale przygotowywana była przezeń do ostatniej chwili i została
dokończona przez jego córkę (i współautorkę kilku razem napisanych książek dla
dzieci) – Lucy Hawking.
O Hawkingu wie większość
inteligentnych ludzi na świecie, ale znamy go głównie jako celebrytę, sławnego
dzięki temu, że w wieku 22 lat zachorował na stwardnienie zanikowe boczne i
największe autorytety medyczne dawały mu najwyżej 3 lata życia. Po tym wyroku
przeżył jeszcze 54 lata, stopniowo wyłączany z „normalnych” funkcji życiowych:
okulary, laska, dwie laski, wózek, paraliż niemal całkowity, tracheotomia,
syntezator mowy… Niemal martwa, nieruchoma, powykrzywiana twarz – i szelmowski
błysk w oczach za okularami. Jego specjalnością i zarazem pasją była kosmologia,
ujmowana z punktu widzenia fizyki, matematyki, a z czasem także filozofii nauki.
Czas, Wielki Wybuch, czarne dziury, wszechświat inflacyjny, wszechświaty
niemowlęce, rozwinięcie teorii strun, a ponad tym wszystkim coś, co utarło się
nazywać teorią wszystkiego, czyli próba (wciąż jeszcze nie zrealizowana
do końca) połączenia w jedno Einsteinowskiej teorii względności z mechaniką
kwantową Heisenberga, Schrödingera,
Diraca i Plancka. Teoria wszystkiego to także tytuł jednej z
popularno-naukowych książek Hawkinga i filmu biograficznego o nim, gdzie rolę
wielkiego fizyka zagrał świetnie Eddie Redmayne, który napisał ciekawą
przedmowę do Krótkich odpowiedzi…
Ciekawe zresztą
w tej książce jest wszystko i dlatego tym razem gorąco i bez zastrzeżeń ją
polecam. Warto starannie przeczytać wstęp odautorski Dlaczego musimy zadawać
wielkie pytania. Znajdziemy tam całego Hawkinga, który m.in. prezentuje nam
swój życiorys – osobisty (choć nie za głęboko wchodzący w szczegóły), medyczny,
naukowy i poniekąd celebrycki. Styl lekki, wytrawne, anglosaskie poczucie
humoru, pokazanie trudnych problemów prostymi słowami – czyli wszystko to, co
nas tak fascynuje u naukowca, zajmującego się diabelnie trudnymi i wysoce
spekulatywnymi kwestiami o absolutnie podstawowym znaczeniu, a zarazem człowieka
żyjącego w ciągłym zagrożeniu życia, uzależnionego od innych i od techniki,
którego wątłe i zdeformowane ciało z głową – wydawałoby się – ledwo trzymającą
się tułowia jest w zasadzie tylko kiepskim opakowaniem dla genialnego umysłu.
Czytając ten
błyskotliwy tekst, wychwytując wszystkie aluzje polityczne (Hawking miał
przekonania lewicowe, był przeciwnikiem drapieżnego kapitalizmu, wojny w Iraku,
Busha, Trumpa i brexitu), odnajdując błyskotliwe zwischenrufy, dając się
zaskoczyć dowcipnym pointom – musimy cały czas mieć przed oczyma sparaliżowanego
autora na wózku, na którym jest umieszczony tablet. Na ekranie przewijają się
najpierw litery. Gdy scroll dojdzie do litery, przypuśćmy, „c”, Hawking porusza
jedynie kilkoma czynnymi mięśniami policzka lub gałką oczną, przewijanie
zatrzymuje się i komputer zaczyna po kolei wyświetlić słowa na tę literę. Gdy
dojdzie, na przykład, do słowa „climate”, kolejne drgnięcie mięśni zatrzymuje
listę i słowo zostaje wpisane do pamięci. I tak przez jakieś 250 stron tekstu…
Niech nikt nie myśli, że zamiast wybierać z listy, autor mógłby kolejne słowa i
zdania podyktować. Owszem, mógłby. Czasem nawet to robił. Ale od wielu lat już
nie mógł mówić. Żeby podyktować słowo „climate”, musiałby uruchomić komputer,
który zacząłby przewijać litery, a po dojechaniu do „c” i słowa „climate”
syntezator mowy by to wygłosił charakterystycznym beznamiętnym głosem
komputerowego Hawkinga, który znamy z telewizji, filmów, wykładów… Słowem, trwa
to niesłychanie długo. A autor bestsellerowej Krótkiej historii czasu
tego jednego towaru miał wciąż za mało. Zresztą, czas nie istnieje… Samych
popularno-naukowych książek Hawking opublikował ponad dwadzieścia, wystąpił w
kilkunastu filmach, dubbingował kreskówki, miał wykłady na całym świecie,
pracował w Cambridge w katedrze, którą przed nim zajmowali m.in. Izaac Newton
i Paul Dirac, co czwartek chodził na piwo ze studentami, latał do
stratosfery samolotem, żeby poczuć, jak to jest w stanie nieważkości, konferował
z Elonem Muskiem i Billem Gatesem na temat podboju kosmosu i
opanowania sztucznej inteligencji i miał skomplikowane życie osobiste: przez 30
lat jego żoną była Jane Wilde, z którą miał troje dzieci, był też
dziadkiem czworga wnucząt. W 1995 r. rozwiódł z
Jane i ożenił z własną pielęgniarką Elaine Mason, której poprzedni mąż
skonstruował pierwszy syntezator mowy Hawkinga. Po 10 latach z nią też się
rozwiódł i wrócił do kontaktów z pierwszą rodziną.
Fundamentalne
pytania, które Hawking stawia w swojej ostatniej książce to w zasadzie
podstawowe zagadnienia, nad którymi zastanawiają się wszyscy ci, którzy widzą
dalej, niż czubek własnego nosa, koniec kadencji, prompter w telewizji czy
bramka na boisku piłkarskim. Z listy tych dziesięciu, które stawia Hawking,
wybieram trzy.
Pierwsze stawia
sobie każdy, gdy tylko jego inteligencja zdoła się usamodzielnić: czy
istnieje Bóg? Oczywiście, stanowisko Hawkinga nie ma nic wspólnego z
anachronicznym już chyba (poza Polską i niektórymi stanami w USA) sporem między
kreacjonistami a ewolucjonistami. Zresztą na pewno ci, którzy uważają – jak np.
XVII-wieczny irlandzki biskup protestancki, poliglota i teolog James Ussher,
że Bóg stworzył świat w nocy z soboty na niedzielę z 22 na 23 października 4004
r. przed narodzinami Chrystusa – z pewnością nie czytają Hawkinga. Pewno w ogóle
nie czytają zbyt wiele, a już na pewno nie zastanawiają się, jak to Bóg piątego
dnia kreacji stworzył wszystkie stworzenia pływające i latające, których mogło
być dość sporo, bo jeszcze dziś mimo intensywnych działań synów Adama i Ewy
samych ptaków jest ok. 10 tysięcy gatunków, a ryb 25 tysięcy. Księga Genesis
nie wypowiada się na przykład w ogóle w kwestii tego, kto i kiedy stworzył
owady, których jest około stu milionów gatunków, ale niewykluczone, że Stwórca
nie zajmował się drobiazgiem. Hawking rzecz jasna nie bawi się w takie
złośliwostki; przyjmuje, że nauka i religia są zgodne co do tego, że historia
wszechświata zaczęła się w jakimś momencie (wywołując ducha pastora Ushera
rzucimy do puli datę sprzed 13,7 miliarda lat), który większość badaczy nazywa
dla uproszczenia Wielkim Wybuchem, w wyniku którego ukształtowała się materia i
energia oraz prawa rządzące nimi – a potem już poszło samo. Czy do zapalenia
tego lontu potrzebny był osobowy Bóg, czy tym bogiem była sama Natura – to wg
Hawkinga jest już kwestia pozanaukowa. Dla niego osoba Stwórcy nie jest
potrzebna do tego, by równania opisujące początek i dalszy rozwój Wszechświata,
lub wszechświatów robiły to prawidłowo. Na to pytanie – jak dotąd – nauka nie
wypowiada się rozstrzygająco, choć prawdopodobnie do końca stulecia – uważa
Hawking – poznamy już wszystkie prawa, które działają we Wszechświecie, a wtedy
hipoteza Boga osobowego zostanie rozstrzygnięta.
Naturalnie,
możliwe jest też, że w wyniku Wielkiego Wybuchu powstało wiele wszechświatów,
którym – zgodnie z mechaniką kwantową i koncepcjami innego fizyka dowcipnisia,
Richarda Feynmana (w przerwach między pracami naukowymi i dydaktycznymi w
Kalifornijskim Instytucie Technologicznym grywał na bongosach w miejscowym
klubie ze striptizem) – możemy przypisać pewne, niezerowe prawdopodobieństwa.
Zatem wszechświat – pisze Hawking - z konieczności miał wiele możliwych
historii, każdą z nich z pewnym prawdopodobieństwem. W jednej z tych historii
Anglia zdobywa ponownie mistrzostwo świata, choć zapewne należy ona do tych mało
prawdopodobnych. Ale nieprawdopodobnymi z naszego punktu widzenia
wszechświatami możemy się specjalnie nie przejmować, nawet jak w miejsce
angielskiej wstawimy polską drużynę piłkarską i skreślimy słowo ponownie.
Na szczęście bowiem istnieje zasada antropiczna Brandona Cartera
(skądinąd ogłoszona w Krakowie 1 973 r. podczas obchodów 500-lecia urodzin
Mikołaja Kopernika), głosząca, że wszechświat musiał powstać mniej więcej taki
jak widzimy, bo gdyby był inny, nie byłoby nikogo, kto mógłby go obserwować. I
odwrotnie: stałe fizyczne – mniejsza o to, w jaki sposób powstały – musiały być
takie, jakie są, bo inaczej życie by nie powstało. Niektórzy uważają, że
prawdopodobieństwo ich przypadkowego powstania, choć niezerowe, jest
niesłychanie małe i wynosi 1:10229. No to mieliśmy szczęście! Ale czy
na długo?
Bo dalej Hawking
zadaje pytanie – czy ludzkość przetrwa na Ziemi? i w zasadzie odpowiada
na nie negatywnie. Wymienia wszystko to, co Trump i jego krewni w innych
krajach, widzący tylko własne interesy ekonomiczne i polityczne, wsparci przez
zwykłą ludzką krótkowzroczność i głupotę, pomijają w swoich działaniach, a nawet
w ogóle nie chcą w nie uwierzyć. Ocieplenie klimatu, nadmiarowa emisja dwutlenku
węgla, coraz szybsze zmienianie oceanów w zbiorniki rozrzedzonego kwasu
siarkowego, duszenie się plastikiem, wycinanie lasów… - tutaj Hawking mógłby,
gdyby był w stanie, podać sobie rękę z Gretą Thunberg, którą z pewnością
by polubił. Małą Szwedkę odsyłano do szkoły, żeby się czegoś nauczyła, zanim
zacznie krytykować starszych; na Hawkingu to by się nie sprawdziło, więc po
prostu go zamilczano, przesuwając do gabinetu osobliwości.
Fizyk jest
optymistą: daje ludzkości jeszcze kilkaset lat, w czasie których musimy znaleźć
sobie nową ojczyznę, gdzieś w Kosmosie, bo tutaj nie przeżyjemy. Mam na ten
temat inny pogląd: nie powinniśmy zanieczyszczać sobą Wszechświata. Hawking
wylicza koszty podboju Kosmosu, w okolicach naszej Galaktyki rzecz jasna, na pół
procenta ziemskiego globalnego dochodu. Uważam, że najpierw trzeba tyleż wydać
na powszechną edukację, a po odsunięciu boomersów od władzy wystarczy po
prostu się lepiej zorganizować i stara Ziemia nas przytuli z miłością. Chyba że
– oby nie! – już przekroczyliśmy cienką czerwoną linię, poza którą nie da rady
zrobić już nic. Zsuniemy się po równi pochyłej z jakiegoś topniejącego lodowca i
dzieje tzw. ludzkości się zakończą. Po jakimś czasie życie odrodzi się znowu –
być może który już raz. Nie dla nas, ale dla nas nawet i ta perspektywa czasowa,
wyznaczona przez Hawkinga, jest nie do osiągnięcia.
Trzecie pytanie,
które wybrałem do tej prezentacji jest może najciekawsze, a odpowiedź
najbardziej sensacyjna: czy sztuczna inteligencja zdominuje ludzką? Gdyby
zapytać o to, czy SI w przyszłości przewyższy inteligencję ludzi, odpowiedź
zapewne musiałaby brzmieć: tak. Nasza inteligencja wykształciła się w trakcie 4
miliardów lat od momentu, kiedy przypadkowa reakcja chemiczna w sprzyjających
warunkach fizycznych wytworzyła pierwszą komórkę zdolna do samoreplikacji. Od
chwili, gdy zrealizowało się równanie życia: chemia + fizyka = biologia
rozwijaliśmy się metodą prób i błędów, ale od jakichś 2-3 milionów lat temu
życie wyposażyło się (także przypadkiem? Czy na skutek ingerencji zewnętrznej?)
w inteligencję, dzięki której udało się nam stworzyć komputery, a potem obdarzyć
nimi roboty. Czy urządzenia te są inteligentne? Jeszcze nie, ale już potrafią
się uczyć, a człowiek swoją technologią sprawia, że proces ich rozwoju postępuje
coraz szybciej. Hawking przypomina prawo Moora, w myśl którego co 18 miesięcy
komputery podwajają szybkość swojego działania i pojemność pamięci. Obyśmy tylko
nie przegapili momentu, w którym maszyny zyskają, ucząc się od ludzi, kilka
dodatkowych umiejętności: samodzielnego naprawiania się, samopowielania się i
samodzielnego wyszukiwania źródeł energii. Mając wbudowaną pamięć własnej
konstrukcji, która powstała dzięki rozumnej technologii, a nie - jak nasza -
drogą koszmarnie niefunkcjonalnych przypadków, naprawią się bez kłopotów. Nie
potrzebując endorfinowych bodźców do tworzenia nowych egzemplarzy, będą to robić
wtedy, gdy nowy osobnik będzie dla społeczności przydatny. I na pewno nie będą
napędzać swoich motorów węglem czy benzyną, ani zasilać korpusu i mózgu
schabowym z kapustą.
Dobrze by było,
żeby – póki jeszcze na to mamy wpływ – wyposażyć każdy egzemplarz inteligentnego
robota w niewielki, umieszczony gdzieś w niewidocznym miejscu zewnętrzny
wyłącznik. W przeciwnym wypadku może się nam przydarzyć sztuczno-inteligentny
casus pancernego Banasia: poślemy na trudną placówkę naszego robota, żeby
działał zgodnie z naszą wolą, a on nam pokaże środkowy palec.
-----------------------------------------
Stephen Hawking, Krótkie odpowiedzi na trudne pytania, przełożył Marek
Krośniak, Wydawnictwo „Zysk i S-ka”, Poznań 2018, 264 strony.