Maciej Pinkwart

Niech to piorun trzaśnie…

 

Rekomendowałem tu niedawno trylogię science-fiction Wspomnienia o przeszłości Ziemi chińskiego pisarza Cixin Liu, opowiadającą o fantastycznych dziejach naszej planety i jej konflikcie z mieszkańcami Trisolaris z gwiazdozbioru Centaura. Był pomysł, była ciekawa, choć może trochę przegadana jego realizacja, ciekawe zwroty akcji, ważne pytania natury i fizykalnej, i filozoficznej, interesująco nakreślone postacie bohaterów. Lektura nie była łatwa, ale warta podjęcia trudu. Powieść, opublikowana w latach 2008-2010, trafiła do rąk polskiego czytelnika w 2018 roku. Teraz wydawnictwo Rebis zaprezentowało wcześniejsze dzieło urodzonego w 1963 r. Chińczyka – powieść Piorun kulisty z 2004 r.

Niedobra kolejność. Sięganie wstecz przez wydawcę po wcześniejsze dzieła kogoś, kto podbił czytelników później jest działaniem raczej komercyjnym i nie zawsze przynosi pozytywne rezultaty. Krótko mówiąc – Piorun kulisty jest pod każdym względem słabszy od Wspomnień… i właściwie tylko tematyka z pogranicza techniki, fizyki i psychologii łączy te dwie publikacje. Owszem, pomysł jest znakomity, a inspiracja wciąż niezbadanym zjawiskiem, jakim jest niezwykle rzadko, ale widowiskowo występujące zjawisko meteorologiczne jest ubrany w niezły początek fabuły. Bohater (powieść pisana jest z pozycji narratora w pierwszej osobie) jako czternastoletni chłopak podczas uroczystości własnych urodzin doświadcza traumatycznego przeżycia: wybucha gwałtowna burza i w jej trakcie do zamkniętego pokoju przenika niesamowita świecąca kula. Piorun kulisty wędruje powoli przez powietrze, dociera do rodziców bohatera, wybucha i spala ich ciała na popiół, pozostawiając nietknięte krzesła, na których siedzieli, niszcząc część książek w bibliotece nie tykając ani szkła, ani drewna, ani innych książek, podgrzewa potrawy w lodówce, zostawiając samą lodówkę nietkniętą. Chłopak ma zupełnie spaloną koszulę, ale nietkniętą marynarkę, nie ma też żadnych oparzeń, mimo że palmtop w jego kieszeni zmienił się w bryłkę roztopionego plastiku. Zostaje sierotą, a potem przez całe życie bada zjawisko pioruna kulistego, kończąc stosowne studia na wydziale fizyki, robiąc doktorat i w końcu trafiając do instytucji wojskowej, zajmującej się badaniem tego zjawiska pod kątem wykorzystania go jako broni najnowszej generacji. Doprowadza to w efekcie do odkrycia, że pioruny kuliste, mające średnicę od kilku do kilkudziesięciu centymetrów są czymś w rodzaju makroelektronu, będącego elementem makroatomu, stanowiącego budulec alternatywnego świata, współistniejącego w naszej czasoprzestrzeni i tylko sporadycznie wchodzącego w bezpośredni kontakt z naszą rzeczywistością.

Brzmi to nieźle, przyznaję, ale jest kiepsko opisane i przeprowadzone. Akcja snuje się leniwie jak w makropowieściach chińskiego noblisty Mo Yana, język narracji przypomina szkolne wypracowanie, a włączone nieco na siłę do powieści wątki romansowe są nudne i przewidywalne. Niektóre opisy działań chińskich wojskowych przeprowadzających doświadczenia, a szczególnie polujących w powietrzu na tajemnicze bańki, zawierające potencjalne pioruny wywołują śmiech i trochę przypominają czasy, w których szczytowymi osiągnięciami fantazji w dziedzinie nowoczesnej broni były zabawki komiksowego Batmana. Oczywiście, jest tu dużo ciekawych koncepcji technicznych, głównie z dziedziny energetyki, jako że Cixin Liu jest z wykształcenia i praktyki inżynierem elektrykiem: ukończył studia na Północnochińskim Uniwersytecie Ochrony Wody i Energii Elektrycznej, a potem pracował w elektrowni w Yangquan – tej samej miejscowości, w której się urodził. Być może pewna nieporadność narracji wynika z problemów z tłumaczeniem, które zdaje się działa na zasadzie głuchego telefonu: z chińskiego na angielski, z angielskiego na polski.

Czy więc warto tę książkę przeczytać? Jak to było w jednej z piosenek Wojciecha Młynarskiego: Nie mam jasności w temacie Marioli. Ja przeczytałem i nie uważam tego czasu za zmarnowany, ani wydatku na książkę za wyrzucone pieniądze. Ci, którzy będą w książce Liu szukać opisu przygody naukowej, walk z kosmitami czy opisów chińskiego półświatka – niewątpliwie się zawiodą. Walki, owszem, są – nawet dość efektowne, ale toczą się na terytorium Chin i wynikają nieco z przypadku i spraw charakterologicznych pięknej pani major, obsesyjnie uwielbiającej eksperymenty z bronią. Jest nawet wojna, a jakże, między Chinami a Stanami Zjednoczonymi, ale Liu ostrożnie nie opisuje ani jej przebiegu, ani powodów, z jakich wybuchła, ani skutków – dowiadujemy się tylko, dlaczego się zakończyła.

Jest wszakże w tej książce jedno, co mnie ogromnie zaciekawiło, zresztą widziałem to już we Wspomnieniach z przeszłości Ziemi: szokujący obraz dzisiejszych Chin i chińskiej współczesności, pokazany oczami Chińczyka. W nas siedzi jeszcze ciągle wyobrażenie skośnookiego Chinola w chałacie, z trójkątnym kapeluszem i warkoczem, pochłaniającego ryż z sosem sojowym pałeczkami z glinianej miski, a przedtem uprawiającego go na bagnie i łażącego tam i sam w błocie po kolana, za bawołem równie powolnym i równie brudnym jak on. Bardziej nowocześni Chińczycy z naszych wyobrażeń to albo szaleni hunwejbini z czasów Mao i Rewolucji Kulturalnej, albo bandyci, handlarze i pracze z Chinatown w San Francisco, albo mafia opanowująca Europę i otwierająca chińskie sklepy i targowiska z tanimi podróbkami, jak to w podwarszawskiej Wólce Kosowskiej. A Cixin Liu pokazuje zupełnie inny świat ludzi, którzy harmonijnie łączą tradycje i kulturę Wschodu ze znajomością kultury europejskiej, czy może w ogóle światowej, wiodących filozoficzne i kulturowe dysputy, których w naszej części świata już raczej się nie prowadzi w prywatnych domach. Na chwilę przed wtargnięciem do mieszkania pioruna kulistego, ojciec czternastoletniego Chena radzi mu, jak podejść do dalszego życia:

Prawdę mówiąc, synu, nie jest trudno mieć cudowne życie. Słuchaj ojca. Wybierz sobie jakiś poważny, ogólny problem, nad którym biedzi się cały świat, taki jak hipoteza Goldbacha czy ostatnie twierdzenie Fermata, który wymaga tylko kartki papieru i ołówka, albo jakąś kwestię z czystej filozofii przyrody, na przykład powstanie wszechświata, która nie wymaga nawet papieru i ołówka, i całkowicie poświęć się badaniom. Myśl tylko o sianiu, nie o zbieraniu plonów, a gdy się na tym skupisz, to zanim się zorientujesz, minie całe twoje życie. To właśnie mają ludzie na myśli, kiedy mówią o stabilizacji. Albo zrób zupełnie odwrotnie i za jedyny cel obierz sobie zarabianie pieniędzy. Cały czas myśl tylko o tym, jak zbić fortunę, a nie o tym, co z nią zrobisz, kiedy ją zbijesz, aż w końcu znajdziesz się na łożu śmierci, ściskając jak pan Grandet sakiewkę z dukatami i mówiąc: „To mnie grzeje”. Kluczem do cudownego życia jest zafascynowanie się czymś. Mnie na przykład… – Tata wskazał akwarele leżące w całym pokoju. Były utrzymane w tradycyjnym stylu, miały właściwą kompozycję i nie było w nich ani odrobiny witalności. Odbijały się w nich niczym w mrugających ekranach błyskawice zza okna. – Mnie fascynuje malarstwo, chociaż wiem, że nie zostanę drugim van Goghiem.

Czytać? Zawsze warto czytać. Ale nie trzeba, moim zdaniem, rzucać wszystkiego i poświęcać od razu kilka wieczorów na poznanie historii młodego, choć mało twórczego doktora Chena, pięknej i bestii zarazem major Lin Yun i genialnego fizyka Ding Yi, który wyjaśnił, że po śmierci w wyniku wybuchu makroelektronu można pojawiać się niejako w życiu po życiu w stanie kwantowym, zmywać brudne filiżanki, a nawet prowadzić dysputy filozoficzne – do momentu, aż pojawi się jakiś zewnętrzny obserwator, który przesunie owo zjawisko w sferę nieprzewidywalnej nieoznaczoności.

Może też pojawić się kwantowa błękitna róża, niewidoczna dla obserwatora, ale wydzielająca zapach, przypominający perfumy fascynującej kobiety. Ciekawe, że ta fascynacja nieodmiennie łączy przeszłość z przyszłością, Chińczyków z Polakami i, zapewne, także Newtona, Einsteina, Plancka i ciebie.

 

---------------------

Cixin Liu, Piorun kulisty, Wydawnictwo Rebis, Poznań 2019, tłumaczenie Andrzej Jankowski, 424 strony.