Maciej Pinkwart

Mistrz w niezłej formie

 

Mimo swych 72 lat, Stephen King nie zwalnia tempa i co roku obdarowuje czytelników kolejnymi książkami, które nie tylko natychmiast stają się bestsellerami, ale zawierają materiał na scenariusze filmowe, na podstawie których powstaną dzieła może niekoniecznie zdobywające uznanie Akademii Filmowej, ale na pewno zapełniające sale kinowe. Nie inaczej jest teraz, kiedy ukazała się jego powieść Instytut. King powraca tu do znanych doskonale z jego twórczości motywów paranormalnych: telepatii i telekinezy, objawiających swoje działanie w środowisku dzieci i młodzieży. A więc spotykamy się znów z tym samym, co było istotą jego wczesnych powieści Carrie (1974) czy Podpalaczka (1980). Przyznam że wolę to, niż zaglądanie do mrocznych stref obłędu w Lśnieniu (1977) czy Ręce mistrza (2008), czy też wędrowanie granicą paranoi i metapsychiki jak w Dzieciach kukurydzy (1977), To (1986) czy świetnej skądinąd trylogii o Panu Mercedesie (2014, 2015, 2016), przedłużonej znakomitą Outsiderką (2018).

U Kinga ogromnie podoba mi się to, że akcja przeważnie dzieje się tu i teraz, a w usta swoich bohaterów autor wkłada własne opinie i obdarza ich swoimi idiosynkrazjami: na temat prezydenta Trumpa, kryminalnej działalności służb specjalnych, na temat Polaków i Irlandczyków…

Jest więc rok, zapewne, 2016. W każdym razie kadencja Trumpa trwa już od pewnego czasu i opinia o nim w środowisku ludzi umiejących czytać i pisać jest, by tak rzec – ugruntowana. Powieść zaczyna się w chwili, gdy 42-letni były policjant Tim Jamieson rezygnuje z podróży samolotem, którym miał lecieć z Tampy na Florydzie do Nowego Jorku i pod wpływem nagłego impulsu postanawia podróżować na północ autostopem. Dociera do zapadłej dziury – miasteczka DuPray w Południowej Karolinie i przyjmuje tam posadę nocnego stróża, wykazując wielkie zdolności, poznając i zdobywając sympatię wszystkich mieszkańców, a po kilku miesiącach – zyskując szansę na ponowne zatrudnienie w policji. Po czym Tim znika bez śladu na ponad 300 stron. Ale oczywiście wiemy, że tak jak dubeltówka Czechowa powieszona w pierwszym akcie sztuki musi wystrzelić w trzecim, tak samo sympatyczny strażnik odegra w powieści ważną rolę. Wiemy też, że rola ta będzie pozytywna.

W tym samym czasie w dramatycznych okolicznościach Luke Ellis z Minneapolis w stanie Minnesota zostaje uprowadzony z domu, a jego rodzice giną z rąk agentów rządowych. Obdarzony niezwykłą wiedzą encyklopedyczną, głęboką znajomością matematyki, ekonomii, historii i przyrody geniusz, dla którego skala testu IQ jest za mała i który właśnie w wieku 12 lat został wstępnie przyjęty naraz do dwóch słynnych wyższych uczelni: Massachusetts Institute of Technology w Cambridge i Emerson College w Bostonie – budzi się w placówce, nazywanej Instytutem, która w głębi lasów Maine, najbardziej na północ wysuniętego stanu USA zajmuje się przygotowywaniem dzieci do akcji specjalnych. Nie, nie chowa ich na zbrojnych janczarów CIA – po prostu porywa dzieci o uzdolnieniach parapsychicznych, które to cechy na skutek oddziaływania chemicznego zostają wzmocnione i potem można ich używać do zdalnego eliminowania ludzi, zdaniem służb niebezpiecznych lub niewygodnych. Luke tych zdolności nie ma zbyt wiele, ale i u niego z czasem się pogłębiają, wskutek drastycznej terapii. Pamiętamy film Lucy? Nakręcił go świetnie Luc Besson w 2014 r. i sądzę, że Stephen King go nie przegapił. W tym filmie tytułowa bohaterka, znakomicie grana przez Scarlett Johansson przyjmuje przypadkiem zbyt dużą dawkę nowego narkotyku, wynalezionego przez Japończyków, wskutek czego jej organizm zaczyna wykorzystywać coraz większe obszary mózgu, dotąd pozostające w uśpieniu. Efekty są, by tak rzec, wstrząsające.

W Instytucie dzieje się podobnie: dzieci zyskują coraz to większe możliwości parapsychiczne, nad którymi panuje zdegenerowany personel przy pomocy metod wręcz faszystowskich. Akcja płynie wartko i, jak to u Kinga, niemal nie pozwala oderwać się od lektury. Blisko 600 stron e-booka połknąłem na trzy raty – tylko dlatego nie za jednym razem, że mogłem poświęcić na czytanie tylko po 2 godziny dziennie – od północy do 2 nad ranem.

Warsztat pisarski jak zwykle doskonały, choć materia trudna, bo przez większą część książki akcja toczy się wśród dzieci kilku- i kilkunastoletnich, z ich specyficznym językiem, problemami psychicznymi i zdrowotnymi, nie mówiąc już o właściwej wiekowi pryszczatemu burzy hormonów. No i obdarzonych niezwykłymi właściwościami, w dodatku zgrupowanych w czymś w rodzaju obozu koncentracyjnego skrzyżowanego z radziecką psychuszką. Szczególnie ciekawe jest młodzieżowe, może nawet hip-hopowe słownictwo (brawa dla tłumacza, Rafała Lisowskiego) i opis relacji między bohaterami. Nie bardzo poradził sobie z tym William Golding we Władcy much, a King i owszem.

Tylko jedno „ale”: gdzieś tak od jednej trzeciej objętości książki dalszy przebieg akcji staje się zupełnie przewidywalny. Właściwie już wcześniej wiemy, że obaj główni bohaterowie, Tim i Luke spotkają się, a ich współdziałanie doprowadzi do pokonania Zła. Czy na długo, czy zupełnie i z jakimi stratami – to już inna historia. Ale taka „krzta” optymizmu przydaje się w dzisiejszych czasach, kiedy nawet King nie daje zbyt wielkich nadziei na przegranie przez Trumpa drugiej kadencji. Właściwie – przez wszystkich Trumpów we wszystkich kadencjach. Nie nabierzemy po tej lekturze wiary w kompetencje i szlachetne intencje dowódców sił specjalnych, ani nie przestaniemy robić dziwnych aluzji do wrodzonej inteligencji lub jej braku u niektórych nacji, zamieszkujących Stany Zjednoczone. Po lekturze Instytutu chciałoby się nabrać wiary w to, że genialna inteligencja Luke’a będzie bardziej ceniona niż jego znikome uzdolnienia parapsychiczne.

No i zostaje jeszcze w nas niepokój o to, co dalej, czy Instytuty nie działają i u nas, czy jakieś Pegazusy nie analizują politycznie tego co tu piszę i – co najważniejsze – czy z ewentualnie wygranej wojny ze Złem uda się nam wyjść dobrymi…

Ale na razie czytajmy Kinga. Stary mistrz horroru jest wciąż w niezłej formie. Może nie najlepszej, ale zupełnie niezłej.

-----------------

Stephen King, Instytut, przekład z angielskiego Rafał Lisowski,  Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2019, 598 stron