Obraz zawierający budynek, książka, tekst, zewnętrzne

Opis wygenerowany przy bardzo wysokim poziomie pewnościMaciej Pinkwart

Obcy w Oklahomie

 

W tej książce prawie wszystko jest złe: tytuł, pomysł, zakończenie… Ale jak otworzyłem ją na pierwszej stronie w piątkowe przedpołudnie, to zamknąłem dziesięć godzin później, odrywając się tylko bardzo niechętnie i na krótko dla niezbędnych czynności gospodarskich i fizjologicznych oraz dla obejrzenia mundialowego meczu Hiszpania – Portugalia. Kolację zacząłem jeść przed północą, przy ostatniej, 640 stronie. Z trudem przeszła mi przez gardło. Tak mam przy lekturze ostatnich powieści Stephena Kinga.

Mistrz horroru od lat balansuje na granicy między sensacją a parapsychologią, między okrucieństwem a obrzydlistwem. Ale od czasu trzytomowego cyklu o Panu Mercedesie najpopularniejszy i najpłodniejszy pisarz świata znalazł się zdecydowanie po jeszcze ciemniejszej stronie mocy, do zbrodni, szaleństwa, przemocy dokładając pierwiastki nadprzyrodzone. I nie są to sprawy nadające się do dwuznacznej interpretacji - może to są duchy albo kosmici, a może wytwór chorej wyobraźni bohatera… Nie, tutaj wszystko jest jasne: tłem dziejącej się akcji są sprawy niemożliwe. Sprzeczne z naszą wiedzą, doświadczeniem, prawami fizyki czy zasadami dobrego wychowania literackiego. To się nie trzyma kupy.

Sęk w tym, że u Kinga się trzyma… Kiedy w trzecim tomie Mercedesa (Koniec warty) mocno stuknięty (w głowę, skarpetą wypełnioną ołowianymi kulkami, przez sympatyczną, choć lekko stukniętą Holly Gibney), niemal całkowicie sparaliżowany Brady Hartsfield potrafi przenieść swoją świadomość do umysłu wybranej osoby i w tym kostiumie popełniać przerażające zbrodnie – wiedzieliśmy, że to lipa, ale na wszelki wypadek przed snem przekręcaliśmy dwa razy klucz w zamku. Ale tutaj do akcji wkracza obcy. Outsider. Easy rider. E.T. Alien. Duch. Diabeł. Lord Voldemort. Bóg jeden wie, co lub kto.

Zaczyna się znakomicie. Za bestialskie zamordowanie, zgwałcenie i częściowe skonsumowanie małego chłopca zostaje aresztowany najporządniejszy człowiek miasteczka Flint City, nauczyciel angielskiego i trener sportowy Terry Maitland. Podejrzanego widziało wiele osób tuż przed i zaraz po popełnieniu zbrodni, jeszcze całego we krwi. Na miejscu są jego odciski palców i ślady DNA. Sprawa banalna. Policja dokonuje spektakularnego, publicznego zatrzymania, podejrzany robi wielkie oczy i nic nie rozumie: był w tym czasie 100 kilometrów od miejsca zbrodni, cały czas w towarzystwie kolegów z pracy, znających się z nim jak łyse konie, w czasie dyskusji na spotkaniu autorskim sfilmowała go i wielokrotnie pokazała lokalna telewizja, tam też znaleziono jego odciski palców. He, he… Znamy to, znamy: wiemy jak przy pomocy drukarki 3 D bohaterowie Mission Impossible produkują maski swoich wrogów, w których się potem wcielają. Oglądaliśmy, jak Hermiona Granger dzięki sokowi wieloowocowemu i paru włosom potrafi przeistoczyć Harrego Pottera i Rona Wesleya w okropnych przyjaciół małego faszysty Malfoya… Ale nie, tu nie ma żadnej maskarady. To znaczy jest. Ale nie dokonuje się ona przy pomocy czarów ani nowinek technicznych, tylko… No, właśnie nie wiadomo jak.

I kiedy już wszyscy zaczynają podejrzewać wszystkich o szaleństwo, na scenę – nieco przypadkiem – wkracza Holly, przyjaciółka i dawna współpracownica zmarłego dwa lata wcześniej na raka trzustki pogromcy Pana Mercedesa - detektywa Billa Hodgesa, która w odległym Ohio pracuje w agencji poszukiwania ukrywających się osób, zaginionych zwierząt i migających się alimenciarzy. Dolatuje z paroma przesiadkami do Flint City, wyposażona w iPhone’a, laptop, umiejętność poruszania się w sieci i niezwykłą skłonność do analitycznego myślenia, a także kilka przydatnych drobiazgów, z których w odpowiednim czasie zrobi skuteczny użytek. Niestety, przywozi z sobą także wiarę w rzeczy nieprawdopodobne, których jedynym usprawiedliwieniem jest to, że bez ich użycia autor nie mógłby rozwikłać problemów, które sam stworzył.

Najgorszym możliwym zakończeniem kryminału, opowieści sensacyjnej, czy horroru jest zdanie: i wtedy się obudziłem. Albo: w salonie pokazał się duch hrabiego Drakuli i przyznał się do wszystkich zbrodni. Albo: Obcy został ostatecznie unicestwiony bezlitosnym ciosem w głowę, po którym rozpadł się na milion kawałków przypominających małe gąsienice, które pękały jedna po drugiej, zalewając jaskinię czarną, śmierdzącą mazią.

Zagadka Outsidera w zasadzie przestaje być zagadką w momencie, gdy Holly prosi detektywa Andersona, by na chwilę przestał myśleć racjonalnie i uwierzył w to, co niemożliwe – choć mój racjonalistyczny umysł bronił się przed tym i trochę wierzyłem w kolejny suspens, którym King nas zaskoczy pod sam koniec. Niestety, nic takiego się nie staje, a rozwiązanie – definitywne, powiedziałbym – kwestii tajemniczego i groźnego szaleńca jest niejako autocytatem Kinga z samego siebie, przez co nabiera charakteru kpiny z jego wiernych czytelników. Cóż – mistrzowi wolno i to…

A więc – kicha? No, trochę tak. Ale jaka piękna, jak genialnie napisana i skonstruowana! Od książki Kinga, jak wspomniałem, nie można się oderwać i choć chcielibyśmy, żeby – jak sam autor wyśmiewa się w pewnym momencie – detektywi, stworzeni przez Agathę Christie: panna Marple czy Hercules Poirot zebrali wszystkich podejrzanych w salonie i powiedzieli autorytatywnie: było tak i tak, bo to i to, a inspektor Japp dokonał aresztowania mordercy, to w zamian dostajemy świetną choć mroczną bajkę, dziejącą się w nieznanym nam zasadniczo świecie południowych stanów Ameryki. Technika pisarska Kinga sprawia, że co i raz zapominamy, że mamy do czynienie z powieścią, wytworem fantazji, czy właśnie z bajką, a nie reportażem z wydarzeń, które wstrząsnęły miejscową społecznością. Opis życia w wymyślonym miasteczku Flint w Oklahomie, czy charakterów ludzi, mieszkających w zapadłej prowincjonalnej dziurze Marysville w Teksasie jest kapitalny. Oni już tak mają, ci pisarze amerykańscy, że miejsce akcji gra wielką rolę, a ponieważ mają do wyboru ogromne przestrzenie – opisują je niezwykle sugestywnie. I robią to nie tylko dawni klasycy, jak John Steinbeck, William Faulkner, Harper Lee czy Ernest Hemingway, lecz także bardziej współcześni, których ogromnie lubię: Winston Groom, Edna Annie Proulx czy Martha Grimes. I sam King, oczywiście. W Polsce takie nostalgiczne opisy małych miasteczek i ich specyficznej atmosfery wychodziły niegdyś spod pióra Wiesława Myśliwskiego i Olgi Tokarczuk. W lekturze Outsidera ogromnie pomaga znakomite, aktywne i twórcze tłumaczenie Tomasza Wilusza.

Książka Kinga ma jeszcze tę zaletę, że jest jak najbardziej współczesna – akcja toczy się już po wyborczym sukcesie Donalda Trumpa i choć wielkiej polityki nie ma tu za grosz, bystry obserwator życia amerykańskiego, jakim autor Outsidera niewątpliwie jest, przemyca w treści kilka aluzji do obecnej sytuacji w USA, zwłaszcza, że akcja toczy się w stanach południowych, gdzie  obecny prezydent cieszy się dużym poparciem.

Kolejny, po serii mercedesowej, kryminał Stephena Kinga nie będzie może najpiękniejszym brylantem Waszej biblioteki, ale na pewno wywołujące dreszcze akcja znajdzie uznanie podczas wakacyjnej lektury na słonecznej plaży. Po zachodzie słońca jednak lepiej Outsidera nie czytać. A już na pewno nie prezentować dzieciom jako dobranockę.

 

Nowy Targ, 16 czerwca 2018

 

--------------------------------

Stephen King, Outsider, przekład Tomasz Wilusz, Wydawnictwo „Prószyński i S-ka”, Warszawa 2018, wydanie I, 640 stron.