OkładkaMaciej Pinkwart

Gwardia się nie poddaje

 

Nie, nie skusiła mnie czerwona obwoluta z napisem „Najbardziej zmysłowa książka tej jesieni”, zwłaszcza, że kupowałem ją zimą, a raczej w porze roku, która powinna być zimowa. Ze zmysłów najbardziej sprawdza mi się smak, ale nie przypuszczałem, żeby czytanie Mężczyzny, który tańczył tango było kwestią smaku. W moim przypadku był to raczej skutek przyzwyczajenia: czytam wszystko, co napisał Arturo Pérez-Reverte.

I nie dlatego, że jest to doskonały pisarz – chociaż jest. Jego książki zaskakują mnie pomysłami i rozmaitością technik pisarskich. Tym razem mamy do czynienia z techniką kolażu z dobranymi dobrze przyprawami. Tą samą technika przed laty posłużyła się Joanna Rowling, sięgając do modelowych postaci i sytuacji, które sprawdziły się w rozmaitych gatunkach literackich i stworzyła sensacyjną powieść młodzieżową typu fantasy, łączącą w sobie ponadto cechy kryminału, westernu i komiksu. Nie mogło się nie udać i Harry Potter był skazany na sukces.

Mężczyzna, który tańczył tango powstał z nieco mniejszej liczby dobrze dobranych składników, ale główną przyprawą tego dania jest talent autora, umiejętnie dozującego znane nam ingrediencje. W tle, jak to w tangu, jest wolność i erotyka. Sukces także był gwarantowany.

Główny bohater od pierwszych słów wzbudza sympatię: przystojny, sprawny, trochę tajemniczy przedstawiciel klasy pracującej, w dobrych relacjach z burżuazyjnym pracodawcą. A więc solidaryzm społeczny jak się patrzy, właściwy dla epoki pięknych lat 60-tych, kiedy to (w 1966 r.) poznajemy 64-letniego Maxa Costę, na początku we wcieleniu grzecznym, pracującego jako szofer statecznego szwajcarskiego lekarza, mającego dom w okolicach Sorrento. Wkrótce potem akcja cofa się w czasie o kilkadziesiąt lat i przenosi nas na pokład transatlantyku, gdzie Max jest fordanserem i gdzie jesteśmy świadkami pierwszego spotkania i pierwszego tanga, tańczonego przezeń z kobietą jego życia – bogatą i piękną żoną kompozytora, noszącą wdzięczne imię Mercedes, co w hiszpańskim języku potocznym jest skracane jako Mecha. Jest rok 1928. Jej mąż, Armando de Troeye właśnie niedawno założył się z Maurice Ravelem, że skomponuje tango, które stanie się popularniejsze od Bolera. Ale zanim siądzie do tej roboty, chce poznać tango u źródeł, w jego prawdziwej, drapieżno-erotycznej wersji, bardzo różnej od tych sentymentalnych kawałków, jakie tańczy się na paryskich salonach. Stąd rejs do Buenos Aires i stąd przyjaźń z Maxem, który nie tylko doskonale tańczy, ale sam pochodzi z argentyńskich slumsów. I obiecuje zaprowadzić nowych znajomych do miejsc, gdzie jeszcze słychać dźwięki tego tanga, które tańczy stara gwardia bezrobotnych lumpów, podmiejskich kolesi, nieogolonych pijaków, dziwek z trzeciorzędnych burdeli. Jakże podniecające dla hiszpańskich bogaczy!

Czterdzieści lat później Max spotyka Mechę w Sorrento, gdzie jej dorosły syn uczestniczy w mistrzowskim turnieju szachowym. A wspomnienia tworzące trzecią płaszczyznę czasową przenoszą bohaterów do okresu pośredniego – do Nicei w 1937 r.

Pérez-Reverte dość swobodnie operuje materią historyczną i obyczajową, tworząc smakowity sos, w którym podana jest czystej wody sensacja: otóż poza umiejętnościami tanecznymi i, by tak rzec, erotycznymi – głównym zawodowym métier Maxa Costy jest wysokiej klasy złodziejstwo: argentyński przystojniaczek to bliski kuzyn dżentelmena – włamywacza Arsena Lupina, „Świętego” Simona Templara i „Fantoma” z Różowej Pantery. Ale jest od swych pierwowzorów znacznie bardziej skomplikowany: w Buenos Aires okrada, co prawda, Mechę, ale też kocha ją do szaleństwa. Włamuje się do nicejskiej willi jednego z zamożniejszych ludzi interesu popierającego frankistów walczących z republikańskimi władzami Hiszpanii – ale nie z pobudek finansowych (bynajmniej również nie z powodów politycznych). Na koniec w Sorrento wraca do awanturnictwa nie tylko z powodów sentymentalnych – także ambicjonalnych. No i dlatego, że nie lubi agentów KGB, co zrozumiemy bez problemów. A w życiowej dżungli radzi sobie także i dlatego, że dyplomy szkoły przetrwania zdobywał wśród argentyńskich rzezimieszków i w Afryce, w Legii Cudzoziemskiej…

Czy w romansie jest możliwy mezalians? Max ma cały czas wrażenie, że Mecha traktuje go jak żigolaka, potrzebnego jej tylko dla zaspokojenia dość perwersyjnych upodobań własnych i swojego męża. Inna rzecz, że romans konsumowany raz czy dwa z przerwą dziesięcioletnią nie wydaje się zbytnim obciążeniem dla żadnej ze stron – a jednak! Jak się okazuje – i w świecie eleganckich przestępców, i w świecie eleganckiej socjety zdarza się miłość wielka i prawdziwa, choć nie przestrzegająca zasady wyłączności.

Polski czytelnik może pokusić się o śledzenie ojczyźnianych wątków, poniekąd rodem z Gombrowicza: transatlantyk, na którym Max i Mecha się poznają, nazywa się „Cap Polonio”, Polką jest tancerka tanga w zapyziałej knajpce na przedmieściach Buenos, dorabiająca sobie także usługami erotycznymi dla panów i pań, w Krakowie Max ma kłopoty z policją…

Irytująca jest w powieści klamra, w której zawarte są główne wątki: ekspozycja, w zasadzie streszczająca ciąg dalszy i ujawniająca zawodowe zainteresowania Maxa, który przecież mógłby na początku być po prostu tylko tancerzem i sentymentalne, by nie rzec – kiczowate zakończenie.

W oryginale książka nosi tytuł El tango de la Guardia Vieja, tango starej gwardii, bo tak Max nazywał oryginalny taniec lumpów z Buenos, i tak kompozytor Armando de Troeye zatytułował swój utwór, który popularnością miał przebić Bolero Ravela. Nie wiem, czy Pérez-Reverte inspirował się tu dziejami Tanga libre Astora Piazzoli, co gorsza – nie wiem, czy konkurencyjne Bolero kiedykolwiek było tańczone w portowych knajpach i na dancingach eleganckich restauracji. Ale i bez tej wiedzy czytelnik da się porwać przez ekscytujący rytm dobrej prozy.

Bo po przebrnięciu wstępnych, przegadanych akordów nową powieść Artura Péreza-Reverte czyta się jednym tchem, a zamykając ją po ostatnich akapitach próbujemy przynajmniej w myślach skomponować ciąg dalszy dziejów mężczyzny, który tańczył tango.

-------------------------------------

Arturo Pérez-Reverte, Mężczyzna, który tańczył tango, przekład Joanna Karasek, Wydawnictwo „Znak”, Kraków 2013, stron 530