Maciej Pinkwart

Spowiedź bez rozgrzeszeniaJaume Cabre, Wyznaję

 

E-book z tą powieścią trafił mi się w przejściowym okresie nostalgicznej tęsknoty za Barceloną. Czasem mi się zdarza. Zwykle na to pomaga literatura, bo stolica Katalonii wyjątkowo często w ostatnich latach jest tłem akcji powieściowych. Dość wspomnieć trylogię w czterech częściach Eduarda Mendozy, czy trylogię biblioteczną Carlosa Ruiza Zafona, a ze starszych – Złudę Carmen Laforet czy Miasto poza czasem Francisco Gonzáleza Ledesmy, którego dzieło ukazało się w Polsce, podpisane jego pseudonimem z czasów frankistowskich – Enrique Moriel.

Jednakże modna w tym roku powieść Jaume’a Cabre Wyznaję z barcelońskiego tła korzysta dość umiarkowanie, bowiem kataloński autor dość rzadko bywa na Rambli i swobodnie przemieszcza swoich bohaterów w przestrzeni i czasie, obejmując swą fantazją Europę, Bliski Wschód i Afrykę oraz okres przeszło 500 lat. Niemniej jednak główny bohater - Adrian Ardévol y Bosch – w Barcelonie się urodził i wychował, tu przeżywa swoje największe wzloty i upadki, robi karierę naukową i tutaj spisuje swoje wyznanie. Ale to nie jest rozbudowana na prawie 800 stron biografia wybitnego lingwisty, filozofa i muzyka zarazem, tylko poemat dygresyjny, poświęcony odwiecznym ludzkim próbom podejmowania walki ze złem. Walki – niestety – zawsze skazanej na przegraną…

Saga rodzinna (niezbyt rozległa, bo ledwie trzypokoleniowa) to tylko jeden z wątków. Drugi to historia odwiecznej batalii Arymana z Ormuzdem, nietolerancji i walki o jedynie słuszne racje: religijne, moralne, rasowe. Trzeci wreszcie wątek stanowią liczące kilkaset lat dzieje doskonałych skrzypiec, wykonanych przez Lorenza Storioniego – wybitnego XVIII-wiecznego lutnika z Cremony, o pokolenie młodszego od słynnych mistrzów Stradivariego i Guarneriego. Ale historię tego instrumentu poznajemy jeszcze w jego okresie głęboko prenatalnym: kiedy było tylko drzewem, rosnącym w odludnej podpirenejskiej dolinie w Katalonii. I potem, gdy po ścięciu drewno dostarczono do Cremony, gdzie kupił je Stradivari. Gdzie leżakowało przez kilkadziesiąt lat i w końcu trafiło do Storioniego. I potem…

A potem to już właśnie fabuła, część fabuły powieści. Cabré skacze przez epoki, niekiedy w jednym akapicie, w jednej narracji każe czytelnikowi przenosić się w czasie o kilkadziesiąt, czasem kilkaset lat, zmienia narratorów, zmienia składnię i gramatykę, niekiedy wplata całe zdania w obcych językach (w oryginale książka została napisana po katalońsku, bardzo dobry polski przekład jest dziełem Anny Sawickiej), zasypuje nas dziesiątkami odniesień do historii kultury, do literatury i sztuki.

Zapewne, nie jest odkrywcą tego typu utrudnień, stawianych czytelnikowi. Pierwszy raz z podobnym systemem traktowania chronologii zetknąłem się bodaj przy lekturze Rozmowy z „Katedrze” Mario Vargasa-Llosy, erudycyjna błyskotliwość historyczna i kulturowa to domena Umberto Eco, a do pułapek składniowych i udziwnienia zapisu przyzwyczaił nas już dawno José Saramago… Odnoszę jednak wrażenie, że u Cabré tego typu konstrukcja jest zabiegiem intelektualnie znacznie poważniejszym, niż chęć udziwnienia książki i zmuszenia czytelnika do uważnego i pełnego skupienia oddania się lekturze. Wynika to bowiem z pewnego elementu fabularnego, którego znużeni długotrwałym czytaniem i rozmaitego typu łamańcami intelektualnymi możemy nie zinterpretować właściwie. Otóż, zgodnie z tytułem, opowieść jest skierowanym do zmarłej kochanki wyznaniem (słowo confiteor pojawia się w narracji często, niekiedy bez strukturalnego związku z całym zdaniem) człowieka starego, zdającego sobie sprawę z tego, że ma już pierwsze objawy choroby Alzheimera, kiedy to umysł opanowują wspomnienia przemieszane z utrudnionym postrzeganiem i kłopotami z interpretacją rzeczywistości. Ardévol, mając świadomość swego pogarszającego się stanu, spisuje je naprędce tak jak przychodzą, dodatkowo czyniąc z tego jakby palimpsest – pospieszne zapiski sytuując na odwrocie swojego niedokończonego traktatu o złu, który miał być jego największym dokonaniem naukowo-literackim. Co więcej, książki tej nie dokończył: Alzheimer był szybszy. Ba – żeby nas dodatkowo zmylić, dowiadujemy się, że owa spowiedź dziecięcia kilku wieków została przepisana i opracowana do druku przez przyjaciela Ardévola, skrzypka Bernata Plensę, który całe życie mu czegoś zazdrościł, nawet podjął bardzo nieudane próby pisarstwa, ostro krytykowane przez Adriana. I tę książkę Bernat wydał rzekomo jako swoją… Wyznanie bohatera kończy się pięknym odniesieniem do wiersza Wisławy Szymborskiej Nazajutrz bez nas:

Pomyślałem o Szymborskiej, która mówiła, że choć kolejny dzień zapowiada się słonecznie, tym, którzy ciągle żyją, przyda się jeszcze parasol. Mnie, oczywiście, nie będzie już potrzebny do niczego.

A w komentarzu odautorskim pisze Cabré: Uznałem tę powieść za definitywnie nieskończoną 27 stycznia 2011 roku, w rocznicę wyzwolenia obozu w Auschwitz.

Czyli jest to właściwie kolejna książka o książce, choć poza mało odkrywczym stwierdzeniem, że habent sua fata libelli dowiadujemy się z niej o wiele więcej.

W Polsce powieść ukazała się w tym roku, a ja ją uważam za jedną z ważniejszych, jakie przeczytałem. Nie najlepszych – ale bardzo dla mnie istotnych. Są tam rzecz jasna sprawy, które wydają mi się słabsze, albo przez ogromne uproszczenie, albo przez przegadanie – to przede wszystkim paralele między działalnością dominikańskich inkwizytorów a hitlerowskich faszystów, opisy transportów i tragedii Żydów w Auschwitz, powojenne rozgrywki między ocalałymi z wojny ofiarami i katami, które wyglądają jak porachunki gangsterskie w Chicago lub Wołominie… No i nie podoba mi się zakończenie, na siłę próbujące zaplanowany przecież chaos zamknąć klamrą da capo al fine. Jednakże ów obraz gulaszu, jaki stwarzają początki Alzheimera w umyśle długo żyjącego, wykształconego i niezwykle twórczego przez całe życie człowieka, kilkakrotnie ciężko doświadczonego przez los, miotanego od miłości do przygody, od fatalnego dzieciństwa do niełatwej starości - jest dla mnie wstrząsający i budzący mnóstwo refleksji, za które autorowi – starszemu ode mnie o rok (jego bohater to rocznik 1946) – jestem bardzo wdzięczny, choć lektura kosztowała mnie kilka mocno zarwanych nocy. Ale warto było.

 

--------------------------------

Jaume Cabre, Wyznaję, przekład Anna Sawicka, Wydawnictwo „Marginesy”, Warszawa 2013, 766 stron.