Maciej Pinkwart

Przebojowy banał

 

Nie od dziś Paulo Coelho jest jednym z najlepiej sprzedających się pisarzy na świecie i nie od dziś w Polsce ma miliony fanów. Kilka lat wcześniej równie popularny był nad Wisłą amerykański literat, od lat mieszkający w Paryżu – William Wharton. Obaj mają wspólną cechę – czyta się ich lekko, łatwo i przyjemnie, opisywane przez nich sytuacje nie odkrywają Ameryki, przeciwnie – trafiają w gust popularnego czytelnika, co gwarantuje obecność ich książek na listach bestsellerów. Popularny czytelnik to już brzmi jak komplement w kraju, gdzie popularny jest brak czytelnictwa, stąd więc czytelnicy Coelho należą poniekąd do elity. Podobnie jak czytelnicy Grocholi, Lisa i Agathy Christie. I wszyscy inni.

Dlaczego więc od lat przyznawanie się do uwielbienia do tego rodzaju lektury jest fi donc w kręgach elit intelektualnych? Ano, pewno dlatego, że coś, co uchodzi za łatwe nie pobudza do pracy tych uwielbianych przez Herkulesa Poirota szarych komórek i jest po prostu miłym relaksem dla ludzkiego umysłu, nie zmuszając go do żadnej pracy. Jak mawiano w reklamach o pewnym środku przeczyszczającym – działa łagodnie, nie przerywając snu... Czy to źle, w odniesieniu do książek? Bynajmniej! Dobra książka powinna się dobrze czytać. Ale jeśli od lektury oczekujemy czegoś więcej niż odwrócenia naszej uwagi od nudy podróży pociągiem czy nie interesującego nas zebrania – wtedy pewno weźmiemy do ręki dzieło nieco ambitniejsze.

Twórczość 57-letniego brazylijskiego pisarza rozpoczął w końcu lat 80-tych „Dziennik Czarnoksiężnika”, wydany u nas dopiero w ubiegłym roku pod tytułem „Pielgrzym”, ale jego sławę ugruntowała dopiero druga książka, „Alchemik”, najpopularniejsza jak dotąd i zdecydowanie najlepsza, oscylująca między baśnią z moralitetem, niekiedy oczywista aż do trywialności, niekiedy zaskakująca świeżością spojrzenia. O to ostatnie już potem było coraz trudniej.

Powieści Coelho mają dwie wspólne cechy, obie bardzo pozytywne: po pierwsze – świetnie się je czyta, co już rozważaliśmy. Po drugie – wszystkie one są swojego rodzaju zabawą literacką, grą w skojarzenia, nieźle wyglądającym daniem, przygotowanym wedle sprawdzonego i działającego od lat przepisu. Mnie najbardziej się podobały „Demon i panna Prym” – swobodna wariacja na temat Dürenmattowskiej „Wizyty starszej pani” oraz „Weronika postanawia umrzeć”, której początek jest literackim rozwinięciem scenariusza filmu „Przerwana lekcja muzyki” (i autobiograficznej powieści Susanny Kaysen, opisującej jej 16-miesięczny pobyt w szpitalu psychiatrycznym po załamaniu nerwowym), zaś atmosferę wzmacniają reminiscencje zarówno z „Lotu nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya, jak i „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna. Nieautentycznie? Ależ tak! Ależ nie! Karol Szymanowski mawiał kiedyś, że nie istnieje współczesny dobry kompozytor, który nie miałby za sobą wielu pokoleń Chopinów, Mozartów, Beethovenów i Bachów...

„11 minut” to wyświechtana przez wiele pokoleń pisarzy opowieść o młodziutkiej, pięknej dziewczynie, która na skutek nieszczęśliwych okoliczności życiowych zostaje luksusową prostytutką, wykonuje swój zawód jak dobry urzędnik, wreszcie któregoś dnia spotyka mężczyznę, w którym się zakochuje, co prowadzi do szeregu komplikacji. Chciałoby się powiedzieć za Fredrą: „Znacie? Znamy! No to posłuchajcie!”. Pierwszy ze sławnych opisywaczy dam lekkich obyczajów, mających nie tylko waginę, ale i serce, ksiądz Antoine François Prévost d’Exiles ckliwą powieścią „Historia Manon Lescaut i kawaleria des Grieux” (1753) otworzył szeroko wrota do romantyzmu w literaturze. Mniej romantycznie, ale także wzruszająco opisał to samo zjawisko Aleksander Dumas-syn w „Damie Kameliowej”, czego współczesną wersję oglądaliśmy w kinowym przeboju z 2001 roku – „Moulin Rouge”, gdzie niemoralną, ale piękną i kochającą Satine grała Nicole Kidman. Ale najbliższym wzorem dla najnowszej powieści Paulo Coelho jest najpopularniejszy bodaj film Julii Roberts – „Pretty Woman”. Tu  i tam prostytuujący się Kopciuszek, pochodzący z ubogiej rodziny spotyka klienta – księcia z bajki: młodego, przystojnego, bajecznie bogatego i zakochanego, który nie zważa na jej przeszłość, a nawet teraźniejszość, tylko po prostu ją ogromnie kocha.

I dobrze, prostytutkom też od czasu do czasu należy się orgazm, tylko dlaczego to wszystko w opisie Coelho jest tak przeraźliwie, aż do bólu banalne i sztuczne? Maria, trafiwszy z brazylijskiej prowincji do bogatej, mieszczańskiej Genewy, nie znając języka (chodzi tu o francuski...), mając ledwo ukończoną średnią szkołę, po kilku tygodniach pracy staje się koneserką kultury, stałą bywalczynią biblioteki, dyskutuje w języku Moliera z klientami i patronem, i co najgorsze – prowadzi dziennik, w  którym notuje swoje filozoficzne spostrzeżenia... Czy istnieje pornograficzny kicz? W zasadzie każda pornografia jest kiczem... Autor lawiruje między banałem a perwersją, nie mogąc się zdecydować czy urabiać w czytelniku współczucie dla biedoty z brazylijskich faveli czy podziw dla profesjonalizmu zawodowego prostytutki, która po każdym numerku odkłada do banku (z dyrektorem banku też pracuje...) ciężko zarobione franki, zamierzając po czasie wrócić do kraju i kupić fermę... Szkoda, że Scarlett O’Hara nie była aż tak przedsiębiorcza... Gdy spotyka przystojnego malarza, niegdyś stałego klienta jej firmy, mającego problemy z życiem seksualnym, mimo dwóch małżeństw i mnóstwa innych związków, bardzo stara się w nim nie zakochać, ale – ku wielkiemu naszemu zaskoczeniu, nieprawdaż... – jednak się zakochuje. I – ku kolejnemu zaskoczeniu – malarzowi wreszcie wszystko pojawia się na właściwym miejscu, a ona kocha się nareszcie dłużej niż tytułowe 11 minut (tyle wg jej zawodowych obserwacji statystycznie trwa scena łóżkowa), odczuwa wreszcie upragniony orgazm i to nie jeden, a trzy, na szczęście po kolei, a nie naraz.... Nie chcąc się jednak uzależnić od seksu, co jest dość interesującą obawą w ustach, że się tak wyrażę, profesjonalistki w tej branży, przyspiesza wyjazd do Brazylii, mając cały czas nadzieję, że bogaty przyjaciel zechce ją jednak zatrzymać, on jednak śpi w najlepsze, ale w czasie międzylądowania w Paryżu odnajduje Marię z bukietem kwiatów w ręku i proponuje jej wspólne zwiedzanie miasta miłości. Szalenie żeśmy się zdziwili!

Kiedy już skończymy smarkać nos, zastanawiamy się, czy te ckliwe banały pojawiły się w twórczości Coehlo tylko dla kasy i utrwalenia popularności wśród licealistek (doprawdy, wart zerwania lekcji jest opis masturbowania łechtaczki bohaterki przy pomocy rączki pejcza przez angielskiego dewianta-dżentelmena!), czy słynny pisarz miał inny cel. Otóż - miał. Jak pisze w epilogu, ktoś kiedyś podesłał mu rękopiśmienny pamiętnik pierwowzoru Marii, który go tak zachwycił, że przeprowadził wnikliwe studia w europejskich burdelach i w dowód wdzięczności dla kilkunastu wymienionych z pseudonimów panienek książkę ową napisał. Przyznawanie się do takiej motywacji przy ściąganiu z cudzego pamiętnika byłoby niebanalną pointą banalnego kiczu, gdyby ktoś w taki banał zdołał uwierzyć. Inna rzecz, że dziś ludzie uwierzą we wszystko... Także i w to, że po zwiedzeniu najpopularniejszego symbolu fallicznego Europy, Wieży Eiffla, kochankowie osiedli na farmie i zajmowali się wyłącznie przysparzaniem światu kolejnych czytelników powieści Paulo Coelho.