Sergiusz Unia tak, ale...

Na samym początku muszę wyraźnie zapowiedzieć, że zamierzam głosować za wstąpieniem Polski do UE. Jednak zrobię to przede wszystkim z obrzydzenia do osób, które publicznie i gorąco namawiają, by głosować przeciw. Jeśli twardogłowi narodowcy, krzykacze z Samoobrony, dewotki wyznające kult o. Rydzyka i wszelkiej maści związkowcy nawrócą się i zapałają szczerą miłością do zjednoczonej Europy, to możecie być pewni, że wtedy się zacznę zastanawiać. Do tego czasu jednak będę proeuropejski. Na złość Giertychowi.

Niestety, to jedyny mocny argument do głosowania na TAK. Osobiście na wejściu do Unii nie zyskam nic. Nie jestem rolnikiem, więc nie mam szans na dopłaty z unijnej kasy. Nie buduję autostrad, nie jestem urzędnikiem, a płody mojej choćby i najbardziej wytężonej pracy, nigdy nie podbiją wspólnego rynku. To co mnie najbardziej w UE cieszy - swobodny i bezpaszportowy ruch transgraniczny, "zielone pasy" na lotniskach i brak kontroli celnej - jeszcze przez wiele lat będzie dla Polaków niedostępne. W dniu wejścia Polski do UE nie staniemy się pełnoprawnym członkiem wspólnoty, nadal będą nas skrupulatnie kontrolować na granicach, tak jak i teraz będę musiał bunkrować pod siedzeniem nadprogramową flaszkę Bratislavskego Brandy, wjeżdżając do Wielkiej Brytanii dalej będę musiał się upokarzająco spowiadać głupawemu "immigration officer" i nikt mi nie zniesie wiz do amerykańskiego raju. Dalej będę zarabiał w złotówkach i wymieniał je na euro, żeby spłacić kredyt za mieszkanie.

Żeby choć jeszcze była nadzieja na to, że po kilku latach "nowicjatu" staniemy sie pełnoprawnymi dumnymi Europejczykami... Ale gdzie tam! Unia Europejska, to nie USA. Nie ma prawdziwej wielonarodowej wspólnoty, a jedynie wiele narodowych nacjonalistycznych interesików. Najlepszym na to dowodem są żałosne targi, których jesteśmy świadkami przed "historycznym" szczytem w Kopenhadze, kończącym etap negocjacji akcesyjnych. Kanclerz Niemiec i prezydent Francji kontestując wynegocjowany przez Danię kompromis zachwiali fundamentami Unii Europejskiej. Po cholerę w takim razie dawać na pół roku każdemu z krajów członkowskich prerogatywy do kierowania europejskim domem, skoro potem każdy może "olać" szefa UE? Bo przecież mała Dania jest teraz nominalnie szefem Unii. A może to tylko taki chwyt, niczym na arabskim bazarze? Chcę razem z kumplem kupić paczkę fajek, sprzedawca podaje swoją cenę, mój kumpel obniża ją o połowę, a ja zaczynam na niego wrzeszczeć, że "po moim trupie", bo fajki są warte najwyżej 20 proc. tego co chce sprzedawca? Jeśli tak jest naprawdę, to nie wiem, czy chce mi się wpychać do tej Unii. A zresztą czy to nie symboliczne? Szczyt w Kopenhadze rozpoczyna się 13 grudnia, w piątek... To nie jest dobra data. Właściwie trudno sobie wyobrazić gorszą w najnowszej historii Polski. TAMTEGO 13 grudnia była chociaż niedziela...

Ale w tamtych czasach nawet nie marzyłem o tym, że będę kiedyś rozczarowywał się nie dość entuzjastycznym przyjęciem Polski do Unii Europejskiej. Miałem 8 lat, więc trudno mi było sobie pewne rzeczy wyobrazić. Potem przez kolejne osiem lat było dość smutno i nic nie wskazywało na to, że będzie inaczej, a potem już było fantastycznie. I naprawdę, jeśli czegoś żałuję, to tylko tego, że nie zostaliśmy przyjęci do Unii Europejskiej na fali entuzjazmu z drugiej połowy lat '90. Unia się wtedy dynamicznie rozwijała, dużo się działo.

Ostatnim ogromnym krokiem naprzód było utworzenie jednej waluty w 1999 r., ale to chyba wszystko, na co stać armię egoistycznych urzędników. A przecież jeżeli to ma mieć jakikolwiek sens, to nie można zatrzymać się po pierwszym kroku. Trzeba iść dalej - jeden system podatkowy, jedno prawo, jeden parlament, rząd, prezydent, armia. No i jak najszybciej jeden język. Z polskiego punktu widzenia im szybciej UE zdecyduje się na wspólny język - tym lepiej, bo przecież większość naszych obywateli i tak nie włada żadnym obcym narzeczem, więc skoro trzeba się uczyć od podstaw, to niechby i to był nawet estoński...

"Unia, to wspólnota małych ojczyzn...", "poszanowanie dla poszczególnych kultur..." - politycy mają gęby pełne frazesów, bo wydaje im się, że ludzie obsesyjnie boją się, że brukselski smok pożre ich tożsamość. A przecież folklor, to nie jest coś, co w szczególny sposób zależy od układu granic. Jasiu z Małego Cichego dalej będzie Jasiem z Małego Cichego. Nie przedzieżgnie się niespodziewanie w Hansa aus Kleineruhe, ani w Jeana de Petit Silencieux czy Johnnego of Small Calm. Nikt mu, diabelskim sposobem, nie nakaże kosztować kieliszka czerwonego wina pod fois gras, a kaca leczyć pastisem. Folklor i mowę ojców może trenować do woli co sobotę w sali remizy. Nie musi jeździć na wczasy do Toskanii. W ogóle nic nie musi. Jeśli by jednak tylko chciał...

No właśnie.

Boję się, że nie wejdziemy do Unii Europejskiej, bo Polakom nie będzie się chciało. A jeśli się nawet zachce i jakimś cudem w referendum 51 proc. powie TAK, to zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy szybko się rozczarują. Giertych, ku osłupieniu swojego elektoratu, nie zostanie uwięziony i spalony na stosie za antyeuropejskie bzdury, Lepper dalej będzie plótł swoje, a Donald Tusk i Leszek Miller, poza zdawkowymi gratulacjami, nie dostaną od Romano Prodiego i komisji europejskiej nic.

Bo Europa, to stary kontynent, na którym nie ma już wizjonerów...

Sergiusz Pinkwart