Maciej Pinkwart

Święta bez choinki?

Tutaj skan artykułu

 

Trudno sobie wyobrazić. A jednak na ziemiach polskich jest to tradycja dość młoda, na Podtatrzu w szczególności sięgająca zaledwie okresu międzywojennego, a w niektórych miejscowościach niekiedy tylko lat 50-ych XX wieku. Ubieranie choinki na Boże Narodzenie dotarło do nas z niemieckiego kręgu kulturowego w czasie zaborów, przyniesione przez pruskich i austriackich urzędników. Jednakże ozdabianie drzew z okazji świąt wywodzi się aż ze starożytnej Grecji, gdzie obiektem takich zabiegów były oczywiście nie świerki czy jodełki, ale drzewa oliwkowe. Kult drzew i oddawanie im hołdów były powszechnym zjawiskiem w świecie pogańskim, a chrześcijaństwo zaadaptowało ten zwyczaj, podobnie jak wiele innych, na użytek swojej tradycji.

Od dawien dawna w domach góralskich w okresie świąt Bożego Narodzenia u sufitu wieszany był „podłaźnik” – obcięty czubek jodły, zwieszający się „do góry nogami” nad stołem, na którym jadano wieczerzę wigilijną, ale także niekiedy w innych pomieszczeniach. Ozdabiano go jabłkami i „światami” – białymi kulami, zrobionymi z opłatków. Ubieranie podłaźnika następowało dopiero po zjedzeniu wigilii, by spoglądaniem na ozdoby nie mącić poważnego nastroju, jaki musiał towarzyszyć wieczerzy. W Sądecczyźnie i w Karpatach Wschodnich osobne podłaźniki wtykano w stertę nawozu lub osadzano przed chałupą, co miało zapewnić ochronę przed wilkami i dobre zbiory ziemniaków. Drzewko w domu mogło znajdować się do święta Trzech Króli, a zawieszone na nim jabłka można było zjeść najwcześniej w drugi dzień świąt.

Samo wnoszenie drzewka do domu i osadzanie go u powały miało niezwykle uroczysty i ceremonialny charakter. Dokonywał tego zwykle gospodarz, już w wieczór wigilijny i po ciemku. Podłaźnik obsypywano owsem, by zapewnić dobry urodzaj, a następnie zapalano świece. Po wigilii wnoszono do izby snop owsa i także wieszano go u powały, kłosami w dół. Strojnie ubrany, nazywany był „babą” i także czuwał nad bezpieczeństwem domu.

Wieczerzę wigilijną spożywano zwykle w białej izbie, by nie „pospolitować” tak uroczystego posiłku jedzeniem w miejscu, gdzie na co dzień toczyło się całe życie domowe. Specjalnego przygotowania wymagał stół wigilijny: kładziono na nim nie tylko sianko, lecz także kłosy lub ziarna zbóż, uprawianych w gospodarstwie, drobne pieniądze, a we wschodniej części regionu nawet nożyczki, żeby dziewczęta wyszły za mąż a chłopcy się pożenili, klucze, żeby do domu nie dostał się złodziej i czosnek, by wszyscy byli zdrowi. Na takim „podkładzie” rozkładano biały obrus, często taki, który służył tylko raz w roku, właśnie podczas Wigilii, na nim rozstawiano miski z potrawami zostawiając w środku wolne miejsce, które musiały zająć posmarowane miodem opłatki. Umieszczano je na specjalnie ozdobionym talerzu lub w wydłubanej piętce chleba, która miała potem szczególnie magiczne znaczenie i często zakopywano je na granicy pól, by chronić urodzaj przez złą pogodą. Na stole kładziono łyżki dokładnie w takiej liczbie, ilu było uczestników wigilii: niewystarczająca liczba oznaczała śmierć kogoś z bliskich, zaś gdy łyżek było za dużo, wróżyło to pojawienie się niespodziewanego potomka…

Pod stołem powinien leżeć jakiś przedmiot żelazny, najlepiej siekiera, co miało zapewnić… spokój w rodzinie. Koło stołu gospodyni ustawiała maśnicę, a każdy z biesiadników musiał w czasie wigilii choć kilka razy obrócić w niej kijem, by zapewnić dostatek mleka i odgonić od krów czarownice.

Przez cały dzień zachowywano post, szczególnie dziewczęta nie jadły przed wieczerzą nic, co miało zapewnić dobrego męża. Kolacja wigilijna była oczywiście postna: na Podhalu jadano najczęściej tzw. kłutę, czyli nieomaszczoną kapustę z ziemniakami, kluski z ziemniaków lub mąki, placki razowe z miodem. Na Spiszu jadano „pamułę” – zupę z suszonych owoców z mąką, kaszę z kwaśnym barszczem z grzybami, groch i placki z mąki pszennej lub żytniej. Na Orawie – kwaśnicę, kapustę z grochem, śledzia z kaszą, kompot z suszu owocowego. Potraw powinno być siedem lub dwanaście.

Starannie przestrzegano także tego, by w Wigilję jako pierwszy wszedł do domu mężczyzna, bo kobieta przynosiła pecha, no i żeby nikomu w ten dzień niczego nie pożyczać, a nawet nie dawać, bo mogło to spowodować nagłe popadnięcie w ubóstwo lub szwank na zdrowiu.

Po wieczerzy wigilijnej kawalerowie wybierali się na „podłazy” – czyli nocne odwiedzanie domów, w których były panny na wydaniu. W czasie tej krótkiej wizyty gości sadzano pod podłaźnikiem, częstowano wódką, śpiewano razem kolędy. Na koniec dnia (choć nie zawsze i nie wszędzie o północy…) gdy kościół był blisko, cała rodzina wraz z gośćmi szła na Pasterkę. Jednakże często choć jedna osoba z rodziny pozostawała w domu, czuwając w oborze, nie tylko dlatego, by posłuchać co zwierzęta w tę noc mówią ludzkim głosem, lecz także by strzec ich przed czarownicami, które właśnie w czasie Pasterki niekiedy zakradały się do domów, by odbierać krowom mleko. Wracając z mszy niektórzy co odważniejsi kąpali się w pobliskim potoku, co – podobnie jak kąpiel w Wielki Piątek – miało zapewnić zdrowie na cały rok.