Maciej Pinkwart

Sobieski na Podhalu i na polskim Spiszu

 

Prawdopodobnie nigdy tu nie był. Ale niemal w każdej miejscowości polsko-słowackiego pogranicza powtarzane są opowieści o tym, że właśnie tędy Jan III Sobieski wracał spod Wiednia. A naprawdę jechał inną trasą, którą możemy odtworzyć na podstawie listów monarchy do jego ukochanej żony.

 

12 września 1683 r. stoczył pod Wiedniem zwycięską bitwę z Turkami. Nie zabawił tam długo, bo już 19 września pisał do Marysieńki spod Preszburga, czyli dzisiejszej Bratysławy. Z uwagi na niepokoje ze strony protestantów węgierskich i słowackich oraz ciągle możliwy kontratak Turków, umocnionych po południowej stronie Dunaju, przemieszczał się z wojskiem wzdłuż dzisiejszej granicy słowacko-węgierskiej, od czasu do czasu angażując wojsko w pojedyncze potyczki ze zwolennikami węgierskiego dysydenta Imre Thököly’ego. Pierwszą połowę października 1683 spędza w okolicach Parkan (Šturovo), 15 X pisze do żony z Ostrzyhomia, 5 XI jest nad rzeką Ipeľ w pobliżu miejscowości Šahy, kilka dni później jest w Sečanach, 17-19 XI w Rimawskiej Sobocie, z końcem listopada pod Koszycami, których nie próbuje zdobywać. Tu podejmuje decyzję, by wracać do Polski przez obszar Szarisza i Spisza – ostoję protestantyzmu i stronników Thököly’ego. To takie skrzyżowanie pacyfikacji z demonstracją siły. 6 XII 1683 wysyła list spod Preszowa, którego także nie atakuje, poprzestając na rozbijaniu mniejszych drużyn protestanckich grasantów. Ale tęskni już bardzo do Marysieńki i chce jak najszybciej wrócić do kraju. 9 XII zdobywa Sabinów i pisze do królowej o tym, jaką trasą on się wybiera i dokąd ona powinna pospieszyć na jego spotkanie. Zawiadamia ją, że musi zatrzymać się w Lubowli, gdzie czeka na ważne wiadomości od austriackiego cesarza. Powinien też pojechać do Kieżmarku i próbować negocjować z Thökölym, tam przecież jest jego zamek, choć sam wódz powstania już dawno uciekł do Turków. Z Kieżmarku w końcu rezygnuje, ale Lubowli nie da się ominąć. Stamtąd najchętniej pospieszyłby od razu do Czorsztyna i tam spotkał się z żoną, ale obawia się, nie tyle o siebie, ile o nią, z uwagi na to, że po drodze jest jeszcze zamek Joannellego, będący prawdopodobnie w rękach ludzi Thököly’ego. Ten zamek to Niedzica. Zastanawia się, że może najlepiej byłoby, gdyby żona czekała na niego w Nowym Targu, a on się tam już jakoś dostanie.

Ale jak zawsze, decyduje Marysieńka i na miejsce spotkania wybiera Stary Sącz, dokąd z Lubowli jest najbliżej. Tadeusz Boy-Żeleński w swej monografii o królowej powtarza plotkę, że tam przed spotkaniem z królem Marysieńka miała randkę ze swoim ulubieńcem, hetmanem Jabłonowskim. Sobieski jest w rozterce, o czym świadczy ostatni list pisany ze Słowacji, kierowany do żony z Lubowli. Cytuję dosłownie za wydaniem z 1823 r., którego edytorem był Edward Raczyński, pradziadek urodzonego w Zakopanem prezydenta RP na uchodźstwie:

W Lubowli, 14 Decembra [1683], to iest we wtorek.

Jedyna duszy y serca pociecho nayślicznieysza y najukochańsza Marysieńko. Podobno nieprzyiaciel duszy i ciała wstąpił w tego, który namówił WMść moie serce iechać tą drogą na Sącz; iest to bliższa droga, ale niecnotliwie zła, y tylko na konnego albo na pieszego. Ta zaś droga, którom ia raił, trochę dalsza, ale dobra y barzo wygodna, to iest na Czorsztyn y Nowy Targ. Tą tedy drogą wyprawiłem wczora P. Inflanckiego y dałem mu list do WMści serca mego, prosząc, abyś się w Nowymtargu zatrzymała y tam na mnie czekała. Alem ia tak nieszczęśliwy, że nikomu perswadować nic nie mogę. Dziś tedy, kiedy się iuż letkie, które ze mną iść maią wozy ku Czorsztynu ruszyły (bo co cięższe albo wszystkie zginęły, albo nie wiem gdzie błądzą y gdzie zaszły), aliści list WMści serca mego mię znachodzi pod datą z Wieliczki, niewiedzieć którego dnia, a w tym liście zaś, który mię wczora doszedł, nie napisano, którą drogą. Co się tedy ze mną dzieie, wypisać tego niepodobna ani zgryzoty imaginować. Pisząc wczora przez P. Inflantskiego, kazałem dla pewności pisać X. Podkanclerzemu na Sącz do X. Biskupa Kiiowskiego, maiąc to w pamięci, że ludzie zawsze na opak czynić zwykli, że ieżelibyś WMść moie serce tamtym na Sącz puściła się traktem, abyś na mnie w Sączu starym czekała, co że iuż doszło WMści serca mego nie wątpię. (…) Co wszystko P. Bogu oddaię, y milion razy całuię wszystkie śliczności WMci serca mego jedynego.

W wydaniu „Listów” z 1962 r. (opr. Leszek Kukulski) jest jeszcze jeden akapit:

Śniegi tu tak srogie spadły, że się wybić z nich nie będzie podobna. A jeśli rozciecz zapadnie, to tydzień i drugi rzek przejechać będzie niepodobna; czego by było nie było na Czorsztyn i Nowy Targ.

Wygląda więc na to, że drogą wygodniejszą, ale niebezpieczną ze względów wojskowych, przez Czorsztyn i Nowy Targ wysłano tabor do Krakowa z tymże panem Inflanckim, a król zaraz po wysłaniu tego listu przetarabanił się z Lubowli przez Mniszek i Piwniczną do Starego Sącza, gdzie czule ucałował niewidzianą od wielu miesięcy ukochaną. Legenda głosi, że Marysieńka powitała go w Mostkach przed Starym Sączem, w karczmie „Poczekaj” – ale to pewno bajka, wymyślona przez cwanego karczmarza, jako że Mostki byłyby Sobieskiemu całkiem nie po drodze. Z pewnością wjeżdżał drogą od południa, gdzie dziś są ulice Węgierska i Sobieskiego. W Starym Sączu bawił krótko, ale wiemy że wizytował klasztor Panien Klarysek. 16 grudnia 1683 r. witano go przed ratuszem i na zamku w Nowym Sączu, gdzie odbierał hołdy w otoczeniu rodziny – Marysieńki i królewicza Jakuba, który towarzyszył mu w wyprawie. Przed Wilią, 23 grudnia stanął wreszcie w Krakowie, który triumfalnie i oficjalnie powitał monarchę 27 tego miesiąca.

W opisanym itinerarium zdecydowanie nie ma miejsca na turystykę po polskim Podtatrzu. Między bajki więc trzeba włożyć opowieści o tym, jak to król jegomość in personam służył do mszy w kościele we Frydmanie, czy też, ujęty pięknem kościółka w Dębnie, osobiście ofiarował mu chorągiew. Oczywiście, jest pewne, że jakaś część wojsk królewskich przechodziła tędy, wiemy też, że kilku nieboraków z armii Sobieskiego pochowano na frydmańskim cmentarzu, może nawet ze względów taktycznych rozpuszczono pogłoskę, że król tędy właśnie jedzie, może nawet ktoś Majestat udawał, żeby zmylić szpiegów Thököly’ego i zapewnić królowi bezpieczne dotarcie do ukochanej Marysieńki w Starym Sączu…

Naturalnie, przeciwstawianie się legendom nie ma sensu, bo to one dodają smaku opowieściom o dziejach naszej ziemi. Dobrze jest wszakże odgraniczać je od prawdy historycznej.