Maciej
Pinkwart
Nemo,
niestety, znów się odnalazł!
Zawsze
dobrze jest zobaczyć swoje sprawy u innych i pewno dlatego takie powodzenie ma
sztuka, które odtwarza życie codzienne. Wystawiamy kamerę przed blok, włączamy,
i cześć, Tereska. Włączamy magnetofon przy wejherowskich lumpach i bach,
wojna polsko-ruska. Bierzemy stenogram obrad Sejmu i kabaret gotowy. Czy to jest
sztuka? Pewno tak, ale dość mierna, spokrewniona z dewiacją, z francuskiego
nazywaną voyeryzmem.
Znacznie
rzadszym zjawiskiem jest opieranie życia na sztuce. Pomijając dość
powszechne udawanie kogoś, kim się nie jest, najczęściej wpływ sztuki na życie
codzienne ogranicza się do naśladownictwa postaci, rzadziej sytuacji z
popularnych seriali telewizyjnych. Najbardziej spektakularnym przykładem
wykorzystania sztuki filmowej do praktyki życiowej okazał się zrealizowany w
Anglii „napad stulecia”, który w 1963 w zrealizował z kolegami
Ronald Biggs, rabując 2,6 mln funtów z pociągu jadącego z Glasgow do
Londynu, wzorując się na schematach organizacyjnych napadu, zawartych w
scenariuszu filmu „Liga dżentelmenów”, będącego przebojem
gatunku brytyjskiej komedii kryminalnej w roku 1959. Bandytów złapano i
skazano, potem Biggs uciekł z więzienia i korzystając z łupu przez Australię
dotarł do Brazylii i używał życia do późnej starości, kiedy to schorowany
i stęskniony za angielskim piwem, sam postanowił powrócić do rodzimego więzienia.
Naturalnie, napad, ucieczka i dalsze życie Biggsa samo też stało się tematem
książkowym i filmowym (R. Biggs, Dokonałem napadu stulecia, Iskry, 1996), śpiewali o nim
słynni piosenkarze (np. Sex Pistols...), układano gry RPG i komputerowe...
Aż
tu nagle powraca liga dżentelmenów. Tym razem są to dżentelmeni niezwykli, a
i liga nie byle jaka. Bowiem Stephen Norrington, reżyser filmu „Liga
niezwykłych dżentelmenów” nakręcił pastisz – zabawkę dla miłośników
literatury i filmu, gromadząc w jednym dziele szereg postaci, będących
cytatami z klasyki literackiej i filmowej. Zasada intrygi jest klasyczna dla
serii z Jamesem Bondem: oto szaleniec, kryjący się w żelaznej masce (!), występujący
pod pseudonimem Fantom (to trochę wszyscy szefowie organizacji
„Widmo” z Bonda, a trochę, naturalnie „Fantomas”)
zamierza wywołać wojnę światową, prowokując starcia między Wiktoriańską
Anglią a Kaizerowskimi Niemcami (pamiętacie „Świat to za mało”?),
przy okazji produkując super wojowników – aniołów zagłady (Uruk-hai z
„Władcy pierścieni”, klony z „Gwiezdnych wojen”). By
temu zapobiec, dżentelmen z brytyjskich służb specjalnych, każący się
nazywać kryptonimem „M” (z „Bonda”, oczywiście!)
rekrutuje do służby królowej (Wiktorii w tym przypadku) siedmioro (007...)
agentów bardzo specjalnych. Na czele staje Allan
Quatermain, nazywany niekiedy i trochę z rozpędu Mister Q (uroczy wynalazca w
„Bondzie”), odkrywca Kopalni Króla Salomona, trochę przypominający
nie tylko bohatera filmu pod tym samym tytułem (uroda późnego Seana
Connery’ego nawiązuje do urody późnego Richarda Chamberlaina...), ale i
Denysa Hattona z „Pożegnania z Afryką”... Jego towarzystwo i załogę
stanowią kapitan Nemo – dowódca łodzi podwodnej, a zarazem laboratorium
badawczego „Naulitus” („20.000 mil podmorskiej żeglugi”
Juliusa Verne’a), Rodney Skinner – Niewidzialny Człowiek (z powieści
Herberta G. Wellsa, i mnóstwa komiksów i filmów...), Minna Harker –
wampirzyca z „Drakuli”, nieśmiertelny i wiecznie młody Dorian Gray
z powieści „Portret Doriana Graya” Oskara Wilde’a, doktor
Jekyll, brawurowo zmieniający się w mięśniaka pana Hyde’a z powieści
Richarda L. Stephensona „Dr Jekyll i pan Hyde” (Hyde to wypisz
– wymaluj mutant Hulk, tylko nie zielony...) oraz zaplątany tu trochę za
sprawą transferu z innej ligi Tom Sawyer, nieco postarzony bohater powieści
Marka Twaina „Przygody Tomka Sawyera”.
Nie wszyscy w tej lidze grają fair, nawet sam organizator ligi okazuje się zbrodniczym profesorem Moriathym (to główny przeciwnik Sherlocka Holmesa Arthura Conan-Doyle’a!), więc akcja się trochę komplikuje, ale naturalnie świat, a nawet zagrożona najbardziej Wenecja w czasie karnawału – ocaleją i choć może happy-end nie jest pełny, bo główny bohater ginie, ale ginie jakby nie do końca...
Zabaweczka literacka dla erudytów? No, ci będą trochę zniesmaczeni anachronizmami (radar, karabiny maszynowe, inżynieria genetyczna – no, ale i łódź podwodną o napędzie elektrycznym Verne sobie wymyślił w XIX wieku...), ciągnącymi się w nieskończoność scenami walki i prymitywną grą aktorską. Connery bardzo jest zabawny z tym swoim sepleniącym góralskim mazurzeniem Szkota, Stuart Townsend jako Dorian Gray tak bardzo starał się naśladować Johnny’ego Deppa, że dałem się nabrać, ale reszta aktorów kiepska. Efekty specjalne, jak na nasze czasy, dość marne, a i pomysły scenariuszowe, zapewne skrępowane archetypami, nie ciekawe. Film dla nie znających literatury sprowadzi się zapewne do kilku komiksowych zabawek, co o tyle nie będzie dziwne bo i jego scenariusz oparty jest na komiksie Alana Moore’a, ale przeciętny widz zagubi się w kontekstach.
W sumie – film dla nikogo, momentami zabawny, momentami irytujący, nie najgorszy, pewno minie bez echa po latach, ale dziś wart obejrzenia przez ligę koneserów literatury w charakterze niezobowiązującego deseru w leniwe niedzielne popołudnie. Jeśli, oczywiście, w telewizji nie będzie na przykład meczu ligowego. Wiadomo nie od dziś, że liga nie tylko w Polsce już dawno kojarzy się raczej ze wszystkim innym, niż z dżentelmenami. No, chyba że z niezwykłymi.