Plakat z filmu, za Onet-filmemSergiusz Pinkwart

Miłość ze snu

Kino europejskie, że aż boli. Fabuła praktycznie nie do opowiedzenia, sztuczna, nierealna, nieciekawa. Intryga rwie się na dziesiątki wątków, które krzyżują się ze sobą (albo i nie). Reżyser za nic ma ramy czasowe. Akcja wybiega w przód, potem cofa się, by znów przeskoczyć "pół roku później". Długie przerywniki muzyczne, które nie sprawiają jeszcze, że możemy mówić o musicalu, ale w żadnej hollywoodzkiej produkcji reżyser nie mógłby sobie pozwolić na 10-minutowy koncert w środku filmu (zupełnie "od czapki", ale fantastyczne "Cucurrucucu Paloma" Caetano Velosy). Konia z rzędem temu, kto połapie się o co naprawdę chodzi Almodovarowi w tym filmie. A może o nic? Może to tylko fajerwerk witkacowskiej "czystej formy"? Bo przecież inaczej trudno sobie wytłumaczyć dlaczego ten film wdziera się w mózg i drąży go jeszcze długo po wyjściu z kina. Mimo tego, że podczas seansu wielokrotnie czułem konsternację. Robiłem głupie miny i potem sam się tego wstydziłem. Ale historia opowiedziana przez Almodovara jest taka nieprawdopodobna... Dwie dziewczyny w śpiączce: jedna, to baletnica, w której kocha się pedałkowaty pielęgniarz. Druga - torreadorka poturbowana przez byka. Jeszcze jej mężczyzna - dziennikarz piszący przewodniki turystyczne. No i były chłopak - torreador. I nauczycielka tańca, matkująca baletnicy (w tej roli Geraldine Chaplin, jedyne głośne nazwisko w obsadzie). Absurdalne więzy łączące te postacie i ich powikłane losy raz wyciskają łzy, potem wymuszają rechot, ale najczęściej gestem pełnym zdumienia widownia kręci głowami. Na końcu nie jesteśmy pewni ani płci, ani orientacji seksualnej, ani kierunku uczuć poszczególnych bohaterów. Nie wiemy co jest dobre, a co złe. Podświadomie trzymamy stronę chłopaka, który posądzany o gwałt na dziewczynie leżącej w śpiączce idzie do więzienia. Trzymamy z nim, bo jest ujmująco sympatyczny, poza tym na pierwszy rzut oka widać, że to homoseksualista, więc musi być niewinny. Jest winny. Kochał się w tej baletnicy od zawsze. Jego "miłość" ją zbudzi ze śpiączki. Happy end? Niekoniecznie. Chłopak popełni samobójstwo. Dziennikarz, który przesiaduje całe noce przy łóżku swojej torreadorki dowie się, że w dniu wypadku miała z nim zerwać i wróciła do swojej poprzedniej miłości. Głupia sprawa. Kto ma większe prawo przynosić jej kwiaty i trzymać za bezwładną rękę? Torreador i dziennikarz patrzą na siebie spode łba. C=To nie ma znaczenia w obliczu umierającej dziewczyny? Oczywiście, że ma znaczenie. Wszystko miesza się, jak to u Almodovara. Świat jego filmów jest tak pogmatwany, jak reżyser. Uwielbiany przez kobiety, homoseksualista. Z epizodem "męskiej prostytutki" w życiorysie. Wrażliwy i jowialnie gruboskórny zarazem.

To co najbardziej "męczy duszę" w drodze do domu, to muzyka. Bezpretensjonalna, symfoniczna, o łatwo rozpoznawalnym hiszpańskim rodowodzie. Alberto Iglesias, "etatowy kompozytor" Pedro Almodovara kolejny raz spisał się na medal. A Almodovar zrobił film, który nie sposób ogarnąć jednym spojrzeniem i streścić w dwóch zdaniach. Więc pewno stworzył arcydzieło...

----------------------

 "Porozmawiaj z nią" (Hable con ella), scen. i reż. Pedro Almodovar, muz. Alberto Iglesias, obsada: Javier Cámara jako Benigno, Dario Grandinetti jako Marco Zuloaga, Leonor Watling jako Alicia, Rosario Flores jako Lydia, Geraldine Chaplin jako Katherina Bilova.