Maciej Pinkwart

W cieniu dębu

 TUTAJ skan artykułu

To niechybnie oznaki starczej demencji, ale podoba mi się kolejny polski film. I to z gatunku tych, które wywoływały we mnie dotąd wściekłą irytację – filmów, stanowiących twórczą interpretację biografii znanych ludzi. Tym razem chodzi o biografię Witkacego.

Czy jednak na pewno chodzi tu o biografię Witkacego?

Film Jacka Koprowicza Mistyfikacja (2010) dotarł do mnie dość późno i zabierałem się do niego jak pies do jeża, pomny kaszany, jaką ten sam reżyser zrobił z biografią Tetmajera w filmie Przeznaczenie (1983). Ale lata mijają i jak się okazuje - mijają też epoki w twórczości. Bowiem, moim zdaniem cała epoka dzieli oba te dzieła w dorobku Koprowicza, choć łączy fascynacja postaciami z dawno minionej polskiej rzeczywistości.

Mistyfikacji nie sposób streścić, nie odsłaniając wszystkich zasłon, jakimi reżyser – a zarazem autor scenariusza – skrywa główne wątki filmu. Ale są to zasłony jak w tańcu Salome: bez nich nie byłoby ciekawie. No, użyjmy słowa Witkacowskiego – nie byłoby perwersyjnie.

Klamrą filmu jest znana historia nieudanej ekshumacji Witkacego we wsi Jeziory na ukraińskim Polesiu, w wyniku której na zakopiańskim Starym Cmentarzu pochowano zupełnie kogo innego (młodą kobietę, ale to akurat w filmie zapewne nie ma większego znaczenia). Sprawę tę pilotuje z ramienia władz PRL-u dawny pracownik Służby Bezpieczeństwa, który w młodości pisał na Uniwersytecie pracę magisterską o kobietach w twórczości Witkacego, ale jej nie ukończył, bo w wyniku wydarzeń marcowych został wyrzucony z uczelni, a następnie podjął pracę w SB. Wkrótce potem, na marginesie działalności operacyjnej wobec opozycyjnego pisarza Jerzego Zawieyskiego, poznaje jedną z kochanek Witkacego, która udostępnia mu kilka kartek, pisanych przez Witkacego w… wiele lat po jego śmierci. Śledząc Zawieyskiego wpada na trop Czesławy Oknińskiej, która towarzyszyła Witkacemu w ucieczce na wschód we wrześniu 1939 r. i która wspólnie z nim próbowała popełnić samobójstwo pod dębem na skraju wsi Wielkie Jeziora na Polesiu. Ją odratowano i po kilku dniach pokazano jej miejsce, gdzie Witkacy został pochowany. Ale wszystko wskazuje na to, że sprawy naprawdę miały inny przebieg. Na podwórku przy domu w którym mieszka Oknińska rośnie drzewo, nader podobne do tego z Wielkich Jezior…

Scenariusz filmu jest napisany z wielką precyzją i konsekwencją, co więcej – z ogromną znajomością prawdziwej biografii Witkacego i jego sylwetki psychologicznej (o ile oczywiście ją w ogóle znamy). Ponure tło PRL-owskich kulis wydarzeń z końca lat 60-tych tworzy nie tyle kontrapunkt, ile dość harmonijne tło do tego nieformalnego śledztwa, jakie młody esbek prowadzi na własną rękę w sprawie, której ewentualne ujawnienie może przyćmić aferę, związaną z sejmowym wystąpieniem Zawieyskiego w obronie bitych w 1968 r. studentów i jego późniejszym porażeniem, sprowokowanym groźbą ujawnienia homoseksualnych skłonności pisarza, a potem – prawdopodobnym morderstwem, dokonanym na nim przez bezpiekę.

Nie ma w tym filmie słabych punktów – o ile oczywiście będziemy pamiętać, że to nie post scriptum do encyklopedycznych życiorysów Stanisława Ignacego Witkiewicza, tylko dzieło sztuki filmowej, którego autor ma prawo do własnych interpretacji. Jedną z mocniejszych stron jest kapitalna gra aktorska – nie tylko obu Stuhrów (Maciej gra esbeka Łazowskiego, Jerzy – rewelacyjnie! – Witkacego), ale także Ewy Błaszczyk jako Czesławy Oknińskiej i Ewy Dałkowskiej jako Jadwigi Witkiewiczowej, a także ślicznej Karoliny Gruszki jako narzeczonej fryzjera – Zuzanny Zarotyńskiej. Może trochę przerysowana, zbyt jednoznaczna jest postać majora SB, grana przez Andrzeja Chyrę, ale w końcu tu psychologizm byłby raczej nie na miejscu. Świetny, doskonały wręcz jest Wojciech Pszoniak w epizodycznej roli fryzjera Adolfa Pinno, ciekawą postać wykreował też Olgierd Łukaszewicz grając stryjecznego wnuka Witkacego, Macieja Witkiewicza. Swojego rodzaju autorskim podpisem samego reżysera Jacka Koprowicza jest jego kilkusekundowe pojawienie się na ekranie w roli kardynała Stefana Wyszyńskiego. Takie „podpisy” robił też Alfred Hitchcock, ale wybierał nieco skromniejsze postacie… Specjalne słowa uznania należą się twórcy charakteryzacji (Tomasz Matraszek), który zrobił z Jerzego Stuhra (w niektórych ujęciach) "prawie prawdziwego" Witkacego, zmasakrował twarze Ewy Błaszczyk i Ewy Dałkowskiej i umiejętnie postarzył w niektórych scenach Macieja Stuhra, autorki scenografii (Anna Jagna Janicka) i kostiumów (Katarzyna Lewińska, Julia Jarża-Brataniec) dobrze i ciekawie odtworzyły realia z czasów PRL. Podobają mi się też sceny zakopiańskie, ukazujące nasze "wesołe miasteczko" z zupełnie innej niż zazwyczaj perspektywy.

Znawcy biografii Witkacego z pewnością zauważą w tym, co napisałem pewien błąd: narzeczona zakopiańskiego fryzjera Pinno i najładniejsza może z ostatnich kochanek Witkiewicza nazywała się Maria Zarotyńska, nie zaś Zuzanna. Czy Koprowicz się pomylił? Wątpię. Raczej wprowadzając na początku filmu tę postać już wtedy daje do zrozumienia znawcom przedmiotu, że to nie jest uzupełnienie znanej biografii, tylko historia alternatywna. Czyli – skoro realna panna Zarotyńska nie nazywała się Zuzanna, to tym samym informacje fikcyjnej postaci nie są informacjami realnymi. Nie prowadzą do prawdy, tylko do sztuki.

A sztuka, według Witkacego – musi być sztuczna.

Czyli powinna być mistyfikacją.

C.b.d.o.