Paul Cezanne, Mont Sainte Victoire Maciej Pinkwart

 

Dziewczyna z Ipanemy

 

 

 

Odcinek 1

 

 ð Spis treści 

 

Od Autora

“Dziewczyna z Ipanemy” to piosenka Antonia Carlosa “Toma” Jobima, Viniciusa DeMoraes i Normana Gimbela, w oryginale portugalskim Garôta de Ipanema, najbardziej znana w wersji angielskiej Girl from Ipanema. Standard, evergreen, jeden z najpopularniejszych i najpiękniejszych utworów świata. Opiewa tajemniczą nieznajomą, smutną i piękną dziewczynę, przechadzającą się po Ipanemie - jednej z dwóch (obok Copacabany) plaż pod Rio de Janeiro. Po mojej powieści też przechadza się taka osoba... A moja miłość do piosenki Jobima trwa chyba wiecznie - wiele lat szukałem tego nagrania w dawnych czasach, kiedy jeszcze nie było o to tak łatwo jak teraz, aż znalazłem w małym sklepiku muzycznym przy zakopiańskich Krupówkach. Puszczałem ją setki razy kiedy byłem smutny i wesoły, kiedy byłem szczęśliwy i załamany... Potem ktoś dostał ode mnie tę kasetę, bo chciałem mu dać coś co jest dla mnie bardzo cenne. Wkrótce potem zniknął z mojego życia wraz z Dziewczyną z Ipanemy, a ja z tęsknoty za tą piosenką napisałem tę powieść. Powieść o czasie i jego pułapkach, o miłości i jej zasadzkach, o górach, miastach, plażach, mężczyznach i kobietach. I o mnie trochę. No i naturalnie o “Dziewczynie z Ipanemy”.

Maciej Pinkwart

Frydman 2003

*

 

Powieki ciążyły jej coraz bardziej i już nawet nie zmuszała się, żeby to ukrywać. Trudno się dziwić - była trzecia rano, za oknem niebo jeszcze nie zaczynało szarzeć, ale ptaki się już odzywały na gałęziach topoli i czerwcowy dzień już za chwilę miał się obudzić, zmarznięty i ziewający. Nad drzewami migotały ostatnie gwiazdy i wszystko wskazywało na to, że znów zapowiada się upał. Ale teraz, w tej godzinie przedświtu, w naszym pokoju było całkiem zimno, a my, zamiast zwyczajnie przytulić się do siebie, okrywszy się ciepłą kołdrą, siedzieliśmy w grubych swetrach i patrzyliśmy na siebie z półdystansu, czekając na kolejną rundę nie dającej się od paru dni rozstrzygnąć walki. Dokładniej - ja patrzyłem, ona zaś unikała mojego wzroku. Była przykryta pod brodę, obejmowała kolana ramionami i najwyraźniej odpływała ode mnie w rejs snu.

– Dobranoc, dziewczyno z Ipanemy...

Nie otwierając oczu podniosła rękę, poszukała mojej twarzy i przeciągnęła mi paznokciem po policzku.

– Dlaczego tak? – spytała uśmiechając się, jakby do myśli na zupełnie inny temat - Powiedz?

Zawsze mówiła “powiedz”, lubiłem to, chociaż nie zawsze chciałem jej powiedzieć, ale nigdy nie darowała.

– Powiedz ?

*

 

Jechaliśmy coraz bardziej pod górę i coraz mniej widzieliśmy. Śnieg zaczął padać zaraz za granicą włoską, ale uparłem się, że dojedziemy do Salzburga najbardziej górską drogą, więc jechaliśmy. Nie ukrywałem, przynajmniej przed sobą, że chcę jej zaimponować umiejętnością jazdy po górskich drogach, nabytą w rejonach Bukowiny i w słowackich kurortach. Kiedy Paweł zaproponował, żebym podwiózł jego przyjaciółkę z Rzymu, wzruszyłem ramionami i powiedziałem:

– Jeśli ładna i umie prowadzić – czemu nie?

– Ładna i umie. Ładna bardzo, umie trochę.

No, więc jechaliśmy. Droga najpierw nawet nie była bardzo stroma i dość dobrze utrzymana, ale śnieg mocno przeszkadzał, w dodatku, gdy wjechaliśmy na skraj Złotych Gór, zaczęła się mgła, trzeba było zmniejszyć szybkość i trzymać się skraju drogi. Wspinaczka zaczęła się za St. Vinzenz i tutaj pierwszy raz skręciłem w złą stronę. Za Winklem (przysięgam, taka tablica stała przy szosie - Winkl) dałem w lewo, wpadłem w poślizg, zadziałał ABS, wyrównałem i prułem dalej 70-ką, nie wiedząc, że coraz bardziej oddalam się od Hochalpenstrasse. Światła reflektorów wydobyły z mroku ośnieżony drogowskaz, który jak dobry duszek Caspar pogroził mi palcem i kazał zawrócić. Cofnąłem do Winkla, pojechałem w lewo, droga stanęła nagle dęba i wyglądało na to, że albo samochód się podda i staniemy na drodze, albo wpadniemy do rowu. Weronika siedziała spięta z twarzą podpartą pięściami, usiłując przebić wzrokiem mgłę. Jakoś ani przez moment nie miała ochoty zastąpić mnie za kółkiem. Zacząłem nerwowo przeszukiwać skalę radia usiłując złapać jakąś stację lokalną, nadającą komunikaty dla kierowców. Bałem się, że może na drogę spadła lawina i za chwilę nas zablokuje tutaj, w środku alpejskiej nocy przy temperaturze minus 15 stopni na zewnątrz, na zupełnie pustej drodze, powyżej 2 tysięcy metrów. Wspinaliśmy się jednak dalej, w radiu były same trzaski, wreszcie wjechaliśmy na przełęcz. Uciszyło się, mgła nagle znikła i wtedy z głośników popłynęła piosenka Jobima. Ciepły głos Astrud Gilberto, romantyczny dźwięk saksofonu Getza i delikatna sekcja rytmiczna były tak niestosowne w tym miejscu, że zacząłem się głośno śmiać. Popatrzyła na mnie spod oka, ale nie odezwała się. Mimo mroku zauważyłem, że zaciśnięte na desce rozdzielczej ręce ma zupełnie białe, a wargi przygryzione. Autostrada alpejska teraz zupełnie zwariowała, zakrętom nie było końca, ale widoczność była tak dobra, jak nigdy dotąd. Mgła została całkiem po tamtej stronie grani, księżyc wydobył z mroku malowniczą sylwetkę Edelweißspitze, ale szarotki, jeśli nawet tam kiedyś były, spały głęboko pod śniegiem. Zjeżdżaliśmy teraz w dół, uwaga była jak najbardziej wskazana, ale napięcie minęło. Astrud przestała śpiewać, dawali stare bluesy Gary Moora. Weronika oparła się wygodnie na fotelu, spojrzała na mnie i spytała swoim zwyczajem:

– Powiedz?

Zawsze wiedziałem, o co jej chodzi. Jej zdolności telepatyczne, czy podobna konstrukcja psychiczna powodowały, że w naszych rozmowach były długie okresy ciszy, które wcale nie były przerwami, ot, jakbyśmy przeszli na inną długość fali, by potem bez żadnych trudności podjąć rozmowę w środku zupełnie innego tematu.

– No bo to było bardzo śmieszne. Mróz, śnieg, mgła, jesteśmy w środku Alp, aż tu nagle palmy, plaża, takie wszystko sweet. Jak Miś Yogi w V Symfonii Beethovena.

– Bardzo śmieszne, ha, ha. Bałam się jak licho. Nigdy nie jechałam taką drogą, przez takie góry.

– A byłaś na Ipanemie?

– Nie wiem.

Zbliżaliśmy się do tunelu. Zwolniłem, radio umilkło, widziałem, jak Weronika przekręciła się na fotelu i bez słowa, poważnie patrzyła na mnie. Sznur światełek na ścianach tunelu wydobywał z mroku jej wielkie, szaro-zielone oczy. Za tunelem odetkało mi uszy, wrzuciłem po raz pierwszy od dwóch godzin piątkę. Na rano mieliśmy szansę być w mieście.

– Jak to nie wiesz?

– Byłam w Brazylii, jak miałam chyba 3 lata. Wiem, ale z opowiadań, że mieszkaliśmy w Rio, pewno mnie zawieźli na Copacabanę. O Ipanemie nic nie wiem.

 

*

 

Ptaki budziły się na topoli, w pokoju było zimno, niebieski sweter Weroniki coraz wyraźniej nabierał barwy. Miała oczy zamknięte, oddychała równo, leżąc na boku. Siedziałem na brzegu łóżka i patrzyłem jak śpi. Ale nie spała.

– Nie powiedziałeś?

Nie, to bez sensu. Nikt, żadna ortografia nie jest w stanie oddać tego znaku zapytania po trybie rozkazującym lub po przeczeniu. Dotknąłem jej dłoni - była chłodna, wilgotna i zupełnie obojętna. Odwróciłem się i popatrzyłem za okno. Sąsiadka z przeciwka chyba nadal nie potrafiła odzwyczaić dziecka od nocnych posiłków, bo nagle przez odsłonięte zasłony naszego pokoju wpadło światło wydobywając z mroku bladość naszych twarzy i kładąc jeszcze głębsze cienie na policzkach. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, makijaż równomiernie rozmazał się na dolnych powiekach, włosy rozrzucone na poduszce aż prosiły o to, by wetknąć w nie rękę. Przytrzymała moją dłoń przy swoim policzku.

- Powiedz?!

*

 

Niczego ci nie powiem, już nie. Wszystko, co ci powiedziałem w Salzburgu i te słowa, które ty przemilczałaś w budzącym się do życia domu koło Mozarteum - tego wszystkiego było za dużo jak na to, czego można było chcieć o takiej samej godzinie świtu wiele set kilometrów stąd, wieki temu. A może to tylko kilka dni minęło od momentu, kiedy śnieg pod oponami się skończył, a ja zatrzymałem samochód na podmiejskim parkingu, ustępując ci miejsca za kierownicą.

Weronika trochę bezradnie położyła rękę na dźwigni zmiany biegów, włączyła jedynkę i zapytała:

– Właściwie gdzie mam teraz jechać?

Zupełnie nie musiałem tego robić, ale przykryłem jej rękę swoją, pociągnąłem drążek w dół i usprawiedliwiając się, powiedziałem:

– Spróbuj z dwójki, tu jest trochę z góry.

Oczywiście, z jedynki też można było śmiało ruszyć, ale po prostu chciałem jej dotknąć. Miała długie palce z krótko obciętymi paznokciami - dłonie pianistki albo maszynistki. Jeszcze nie wiedziałem, kim naprawdę jest - niczego nie wiedziałem poza tym, że nasza podróż w Salzburgu się nie skończy. Na pewno nie tutaj, na pewno nie teraz. Popatrzyła na mnie uważnie, jakby czekając na dalsze usprawiedliwienia. Ale nie na to czekała. Po prostu wcześniej jej nie odpowiedziałem.

– Powiedz?!

Byłem zmęczony, potwornie zmęczony. Skok na jeden raz z Rzymu do Salzburga przez Alpy, mimo doskonałych dróg i słabego ruchu w pierwszej części trasy był zbyt męczący, nawet dla doświadczonego kierowcy. A ja pierwszy raz tamtędy jechałem.

- Do łóżka. Jakikolwiek hotel.

Żachnęła się, aż szarpnęła kierownicą tak, że zawadziliśmy prawymi kołami o pobocze.

- Co to, to nie!

Wzruszyłem ramionami.

- Jak nie, to nie. Zatrzymaj na parkingu, prześpię się godzinkę i pojedziemy dalej. Ale do Polski i tak nie damy rady. Jakiś nocleg będzie potrzebny. I nie unoś się tak, nie dybię na twoją cnotę.

- A dlaczego? - popatrzyła na mnie, jak mi się wydawało, wyzywająco i teraz ona wzruszyła ramionami. - Ale nie chcę do hotelu w Salzburgu! Mogę nie chcieć?

- Możesz - Przymknąłem oczy. Póki prowadziłem, adrenalina nie dawała mi zasnąć. Teraz pomyślałem, że jeszcze kilka minut takiej rozmowy, a zacznę chrapać, bez względu na to co Weronika sobie o mnie pomyśli. Może miała jakieś fatalne doświadczenia w salzburskim hotelu? - Jestem po prostu śpiący, i tyle.

Minęliśmy drogowskaz, według którego do Salzburga mieliśmy jeszcze 20 kilometrów. Nie wiedziałem, czy do centrum, czy do granic miasta.

- A czy zgodzisz się, że zaproszę cię do mojego mieszkania w Salzburgu, czy będziesz obstawał przy hotelu?

Znów się spóźniłem. Znowu nie wiedziałem, czy kpi czy mówi serio. Popatrzyłem na nią, chyba niesympatycznie. Roześmiała się i niespodziewanie pogłaskała mnie po twarzy.

- Nie mówił ci Paweł, że studiuję tutaj w Akademii? Wynajęłam pokój koło Mozarteum, zupełnie przyzwoity. Mam też kuchnię, a gospodyni i tak wyjechała na wakacje, podobnie jak ja. Na pewno będzie ci tam lepiej niż w hotelu. A jeśli przyjedziemy po 9-tej, to nawet sklep koło domu będzie otwarty. I zrobię ci jajka po wiedeńsku, bo po salzburzku umiem tylko podać sól.

- Jak to w Salzburgu... - powiedziałem mechanicznie, bo oczy mi się zamykały i ocknąłem się dopiero na parkingu pod domem. Weronika wesoła i wypoczęta, jakby tylko co wyszła z domu po ośmiu godzinach krzepiącego snu, pogłaskała mnie po ręce i powiedziała:

- Pora wstawać, śpiochu! Jesteśmy w domu.

Wyłączyła stacyjkę i nagle, przechylając się nad kierownicą, pocałowała mnie.

- Dziękuję. Idziemy.

Potarłem kłujący dwudniowy zarost i zacząłem zastanawiać się, gdzie mam ręcznik i maszynkę do golenia. Wyciągnąłem podręczny plecak i z trudem rozprostowując kości, wysiadłem z samochodu. Na ulicy ruch był niewielki. Staliśmy przed dwupiętrową willą zarośniętą winoroślami, na ogrodzie rosły przekwitnięte krzaki bzu, pod którymi wyleniały nieco czarny kot czaił się na ptaka, który kołysał się na wiotkiej gałęzi. Było cicho, tylko z daleka dochodził szum miasta. Zapowiadał się kolejny upalny dzień.

 

ð Odcinek 2