Włodek

 

Włodek Cywiński w 2011, fot. Krzysztof PietruszewskiNiech to szlag… W Dolinie Złomisk zginął Włodek Cywiński: taternik, ratownik, pisarz. Przyjaźniliśmy się, kiedyś bardzo blisko. Był wielkim melomanem - znawcą muzyki klasycznej. Dawno temu w radiu Alex robiliśmy nocne audycje muzyczne. Podziwiałem go za wiedzę, a nawet erudycję w dziedzinie sztuki (nie tylko muzyki) bardziej jeszcze niż za niebywałą znajomość gór. Był chyba jedynym, który potrafił  "w oczy" postawić się Witoldowi Paryskiemu i zwyciężyć z sporze - a mimo tego zawsze mówić o nim per "Mistrz". Pisał świetne, szczegółowe przewodniki wspinaczkowe, o epokę nowocześniejsze od Paryskiego. Był w Tatrach dosłownie wszędzie, wszystko widział na własne oczy i wszystko co opisywał przeszedł osobiście. Kiedyś zabrał się do opisywania tego wszystkiego - byłem przy tym, jak z pasją zaczął uczyć się obsługi komputera. Wszystko robił z pasją: gdy był dobry, i gdy był wściekły. To ostatnie rzadko. Miał niezwykłe poczucie humoru - i żelazną kondycję. Gdy świętowaliśmy jego 70-lecie urodzin (w 2009) - wyglądał i czuł się, jakby skończył 50-tkę. Banał: został wśród tego, co kochał. Żegnaj, Włodku. Szkoda...

Niech to szlag jeszcze raz. Diabli mnie podkusili i sięgnąłem to Włodkowej biograficznej książki Góral z Wilna. Tatry, seks, polityka (2002). Dał mi w niej Włodek taką dedykację: 26-09-02. Maćkowi, z którym tworzę zakopiańsko-tatrzański kombinat wiedzy wszelakiej… A tam, pod koniec książki, taki  - niech to szlag - tekst:

 

Trzeba się powoli szykować. Coraz częściej o tym myślę. Poza kresem naturalnym – oby nie – wybieram między dwoma sposobami zejścia z własnego wyboru: skok lub otrucie się w tajemnym zakątku. W obu wypadkach – truchło nie do znalezienia. W razie zejścia tradycyjnego: spalenie i rozrzucenie z… (to będzie wiedziała tylko Ania). Absolutnie żadne pogrzeby. Stypa i owszem. Ale pod solidnym rauszem i na wesoło. Najbliżsi znają moje upodobania: dobre piwa (Kaper. Palm, Amsterdam forte) i gustowne whisky (Chivas Regal, Ballantines, Passport Scotch). Z humorem I bez szop. Z muzyką klezmerską (płyta nr 2 z Itzhakiem Perlmanem, utwory 13, 16, 17, 18), rosyjską (może być chwila smutku, XIV symfonia Szostakowicza, Red Army Choir, numerki 1, 2, 5, 17), dla wspomnienia Ojczulka – Melodia Cygańskie Sarasatego.

40 lat temu byłem miłośnikiem prozy Hemingwaya. Taka była moda. Upodobanie szybko minęło. Dziś uważam jego literaturę i życie za absolutnie niezgodne z moimi późniejszymi (i dzisiejszymi) poglądami. I gustem. Corrida, polowanie, boks. Wszystko wzbudza we mnie wstręt. Zdecydowanie podzielam tylko smak do whisky amerykańskiego pseudo-macho. Jeszcze bardziej niż whisky podoba mi się jego sposób rozstania się z tym światem. Przeżyć swoje i zejść przy pierwszych oznakach niedołężnienia. Jan Brzechwa, z zupełnie innej literackiej półki – też imponuje mi sposobem opuszczenia tego najlepszego ze światów. Gdy był ciężko i nieuleczalnie chory, napisał cudowny wiersz:

Umierać trzeba z taktem. Ci, co innych cenią,

Nie sprawiają pogrzebów zbyt późną jesienią.

Ja nie chciałbym, na przykład, by ludzie zmoknięci

Klęli i uwłaczali mnie lub mej pamięci,

By katar czy też grypę ściągali na siebie

Dlatego, że bawili na moim pogrzebie.

Włodek, zawsze miałeś klasę! Trochę zazdroszczę. Ale czekaj! Whisky Passport Scotch już odkorkowuję... Shake hand i szacun...