Maciej
Pinkwart
Tatry
płaczą
Wiatr
uderzył 19 listopada 2004 roku. Było piątkowe popołudnie. Przez kilka godzin wiał
z prędkością ponad
170 km na godzinę. W sobotę rano las w rejonie Vysoké
Tatry zniknął. Największe centrum turystyczne Słowacji zmieniło się w
krajobraz księżycowy. Droga Wolności biegnie przez polanę. Pas od Podbańskiej
do Ździaru, długości około 60 km i szerokości 10 km oglądany z helikoptera
przypomina równiny przy węgierskich granicach. Z bliska obraz kataklizmu jest
straszny. Drzewa, przeważnie świerki, wywrócone jak kostki domina sterczą
talerzami płaskich korzeni ku niebu, jakby wygrażając Stwórcy w niemym proteście
przeciw bezduszności przyrody – która sama uderzyła w najpiękniejszy
przyrodniczo obszar kraju naszych sąsiadów. Hekatomba przypomina miejsce kaźni
lub frontowej bitwy. Trupy zwalonych drzew leżą na sobie tworząc miejscami ścianę
wysokości dwóch pięter. Gwałtowność huraganu uwięziła na szosie w
rejonie Smokowca kilkadziesiąt samochodów, w tym trzy autokary. Zginęła
jedna osoba, przygnieciona konarem drzewa. Zadziwiające, że tylko tyle.
Kierowca polskiego autokaru opowiadał, że kiedy już udało się otworzyć
przywalone gałęziami drzwi, nie można było wyjść nigdzie dalej. Droga,
jakakolwiek droga ginęła w chaszczach. Strażacy przez kilka godzin
„wypiłowywali” ścieżki ewakuacyjne. Niektórych – jak młodą
matkę z dwojgiem dzieci, uwięzioną w leśniczówce – po bezsennej nocy
ewakuowano helikopterem z Kieżmarskich Żłobów. Jedno dziecko ma trzy lata.
Drugie – dwa tygodnie...
Kilka
miejscowości podtatrzańskich było całkowicie odciętych od świata. Do zapór
ze zwalonych drzew doszły zaspy śnieżne i fakt, że wichura zerwała linie
energetyczne. Walące się z hukiem drzewa, przelatujące w powietrzu fragmenty
dachów, elementy kolejek linowych, nie umocowane drobiazgi, jakich zawsze pełno
przy każdym domu, ciemność, mróz i brak jakiegokolwiek kontaktu ze światem
– tego doświadczyli mieszkańcy i goście miejscowości Wysokich Tatr.
Nie działały telefony, nawet radiostacje Horskiej Służby nie mogły się ze
sobą porozumieć. Komórki, z których rozpaczliwie wzywano pomocy, milkły w
miarę jak wyczerpywały się ich baterie lub wyłączał się prąd w przekaźnikach.
Pandemonium.
Do Wyżnich Hagów służby ratunkowe
przebijały się przez dwa dni. Była to dosłownie walka o życie, bowiem w
jednym z tamtejszych sanatoriów znajdowała się kobieta, która w niedzielę
musiała zostać poddana dializie nerek w Popradzie. Zdążyła dojechać w
ostatniej chwili. W Dolnym Smokowcu w jednym z dziecięcych sanatoriów wichura
zerwała dach i setka dzieci z 20 osobami obsługi zabarykadowała się w
piwnicy, bez światła i ogrzewania. Personel dysponował 200 litrami oleju napędowego
i tym udało się ogrzać i oświetlić miejsce uwięzienia, do momentu gdy
dotarli do nich ratownicy. W Szczyrbskim Jeziorze, w najbardziej luksusowych
hotelach „Patria”, „Panorama” i „FIS” uwięzionych
zostało przeszło tysiąc gości, którzy przyjechali na ostatni weekend
jesiennego sezonu. W sobotę wieczorem, w dobę po katastrofie, zaczęło
brakować jedzenia. Omal nie wybuchła groźna panika. Żywność, zgromadzona w
lodówkach szybko się skończyła, zwłaszcza że część gości zaczęła -
kosztem innych - chomikować jedzenie. Jednak w dzisiejszych czasach restauracje
nie robią większych zapasów i hotele po prostu nie były przygotowane na taką
ewentualność. Ciężkie ciągniki dotarły do gości przed porą niedzielnego
obiadu. Burmistrz Wysokich Tatr, Josef Vilím już zastanawiał się nad możliwością
ewakuowania ich helikopterami. Ale jak wywieźć helikopterem tysiąc osób?
Burmistrz Vilím nie ma gdzie urzędować – na jego biuro w Smokowcu zwaliły się trzy drzewa. On sam w tym czasie był w... Zakopanem, gdzie odbywała się wspólna sesja samorządów Zakopanego, Popradu i Wysokich Tatr. Obradowano na temat projektu transgranicznej współpracy samorządów, finansowanego przez Unię Europejską z funduszy Phare. Z trudem wrócił na pierwszą wiadomość o katastrofie. Teraz apeluje o pomoc. O pieniądze, o piły motorowe, o zwiększone siły policji, bo wokół zniszczonych domów już przemykają cienie szabrowników...
Z
Tatrzańskiej Polanki, z Dolnego Smokowca i innych ukrytych dotąd w głębi lasów
miejscowości rozciąga się teraz szeroki, niczym nie przesłonięty widok na
miasto Poprad. W Popradzie, gdzie nie bardzo lubią biznesmenów z Wysokich
Tatr, żartują od soboty, że teraz w mieście podrożeją mieszkania, bo z większości
z nich będzie wspaniały widok na nie okryte lasami Tatry.
Słowacy ponuro przypominają sobie, że ich kraj miał starać się – po raz kolejny – o przyznanie im organizacji Zimowej Olimpiady, której konkurencje miały w znacznej części odbywać się w Wysokich Tatrach. Zniszczone skocznie, kolejki linowe, hotele i schroniska – wszystko to może będzie wymagało 30 lat odbudowy. Zrozpaczeni mieszkańcy Wysokich Tatr prognozują, że może i za sto lat ośrodki turystyczne nie powrócą do stanu przed pechowego piątku. Liczą tylko na to, że miliony koron, które miały iść na inwestycje olimpijskie, zostaną teraz przeznaczone na odbudowę zniszczeń. Pomoc przyrzekł premier Dziurinda, który nie mógł w sobotę osobiście obejrzeć miejsca katastrofy, bo miał gorączkę i leżał w łóżku...
Słowacy mają łzy w oczach. Byli świadkami
największej katastrofy ekologicznej w dziejach ich młodego kraju. Największy
ich skarb, Tatry, został zniszczony. My tutaj, po tej stronie grani, nie
zdajemy sobie do końca sprawy, jakie znaczenie mają Tatry dla Słowaków. Tam
niemal każde miasto ma kino, teatr, restaurację albo choćby sklep o nazwie
„Tatry”, Tatry to symbol ich niezawisłości, nieugiętości, ostoja
samodzielności narodowej. W znacznie większym stopniu niż w Polsce rola najwyższych
gór w kraju jest rolą symboliczną, jednoczącą naród. Doroczne vylety
na Krywań były nie tylko manifestacją anty-węgierską, anty-habsburską czy
anty-czeską, były miejscem spotkań dzielnego narodu, który przetrwał tak
wiele krzywd ze strony najeźdźców, sąsiadów i rozmaitych uzurpatorów, którzy
za Słowaków usiłowali rządzić ich krajem. Teraz przyszło im zmierzyć się
z kataklizmem przyrodniczym.
Hotele, wyciągi, skocznie da się zapewne
prędko odbudować. Drzewa jednak rosną powoli. Strat po listopadowym huraganie
jeszcze nie obliczono. Szacuje się tylko, że zniszczonych zostało 3 miliony
kubików drewna. W 1968 roku, kiedy u nas był katastrofalny halny, który z siłą
huraganu uderzył na Tatry - powalonych
zostało 300 hektarów drzew. Na Słowacji ówczesny wicher zniszczył ponad
tysiąc hektarów. Teraz może to być kilkakrotnie więcej. Las w Wysokich
Tatrach, który w piątkowy wieczór zniknął z powierzchni ziemi, rósł
przeszło 70 lat. Ile czasu będzie trzeba, by tak rozległa rana się zabliźniła?
Po 20 latach już będzie nowy las, ale młody i słaby. Dobrze, by posadzono
las mieszany, który jest bardziej odporny wobec wiatru. A sądzić należy, że
zmiany klimatyczne mogą nam w przyszłości zafundować jeszcze niejeden
huragan. Wichura pozabijała wiele zwierząt. Te, które przeżyły, nie mają
się gdzie podziać i będą próbowały migrować w inne, nie zniszczone
rejony. Czy zdołają przekopać się przez śnieg, przez potrzaskane drzewa i
czy ujdą rękom kłusowników? Czy wrócą tu kiedyś?
Jak możemy pomóc Słowakom i Wysokim
Tatrom? Już niedługo zacznie się zimowy sezon. Gdzie będą czynne wyciągi i
jakie tereny będzie można wykorzystywać narciarsko i turystycznie –
dowiemy się niebawem. Na pewno jeszcze w tym roku pojeździmy na stokach Średnicy
w Ździarze, może nawet w Szczyrbskim Jeziorze, może na Siodełku w Smokowcu.
A tymczasem okażmy sąsiadom życzliwość i serdeczność. Dziś padło na
nich. Ale Tatry są wspólne i ich nieszczęście jest także naszym nieszczęściem.
Jeśli nie będziemy – to szczęście w nieszczęściu! – wygłupiać
się przed światem z kolejnym projektem olimpijskim, to może będziemy mieli
wspólny projekt rekonwalescencji Wysokich Tatr po piątkowej katastrofie. Może
Zakopane – i inni miłośnicy Tatr - poza życzliwością oddadzą na
Tatry trochę pieniędzy? Konto pomocy - 1670490007/5600.
Szczegóły - TUTAJ. Majte sa!
Dobrze by może było, żeby centralne media potrafiły urwać kilka cennych minut z relacji o kolejnych kłótniach polityków, losach skorumpowanych posłów i nieposłusznych prałatów, by pokazać nieszczęście naszych sąsiadów i zaapelować o pomoc dla nich. To jest najważniejsze wydarzenie tego roku, a kto tego nie czuje, ten trąba. Bynajmniej nie powietrzna. Jest to także doskonałe pole do popisu dla polskich władz Euroregionu "Tatry", które w tej sprawie mogłyby znaleźć świetne zastosowanie dla niemałych środków finansowych, gromadzonych z funduszy europejskich i ze składek podatników. Może nawet lepsze niż kolejny festiwal oscypka lub następne kongresy na temat coraz lepszej współpracy transgranicznych urzędników. Tatry są w potrzebie - ruszcie się zza biurek!
(Zdjęcia i część informacji z portalu www.tatry.sk i www.sme.sk, dziękuję! Dziękuję też Markowi Minarczukowi z polskiej ambasady w Bratysławie za współpracę i gorąco pozdrawiam Zuzanę Fabianovą ze Szczyrbskiego Jeziora, którą huragan uwięził w pracy...)