Maciej Pinkwart
Jak świętego Jana Nepomucena rzycią do Czarnego Dunajca odwracano
W zapadającym wcześnie zmierzchu wokół kościoła zgromadziło się kilkudziesięciu chłopa. Baby zza zamkniętych okien pozierały ku nim strachliwie, i uspokajały jedna drugą:
- Dy przecie jest z nimi ksiądz wikary. I organisty. Nic złego się nie stanie…
Chochołowscy czekali na rozkazy. Organista Jan Kanty Andrusikiewicz spoglądał w stronę drogi krakowskiej, czy jakiś posłaniec od Krakowa nie nadjedzie, bo Edward Dembowski miał jeszcze ostateczne potwierdzić wstępnie ustalony termin rozpoczęcia poruseństwa. Miało ono być fragmentem ogólnonarodowego powstania.
Nikt nie nadjeżdżał. Wikary Józef Kmietowicz spojrzał na organistę.
- Zaczynamy?
Andrusikiewicz skinął głową. Złość na Austrię, popierającą gnębiącego ich przed laty barona Kajetana Borowskiego i jego następców musiała znaleźć ujście, a moment był sposobny. Strażnik finansowy Wojciech Lebiocki stanął na czele niewielkiej gromadki.
- Dalej, chłopy! Na posterunek!
Była ostatnia sobota karnawału, 21 lutego 1846 roku.
Tymczasem w Galicji wszystko poszło nie tak. Powstanie narodowe odwołano, bo Austriacy dowiedzieli się o nim przez swoich agentów i podjęli najskuteczniejszą metodę przeciwdziałania: pokłócili Polaków między sobą. Chłopom galicyjskim wmówiono, że to powstanie robią panowie we własnym interesie, że buntują się przeciw cesarzowi austriackiemu dlatego, iż chce on znieść poddaństwo chłopów. Austria wezwała chłopów do zbrojenia się, łapania powstańców i odstawiania ich do miast powiatowych. Za zabitego powstańca - a rozumiano przez to każdego przedstawiciela szlachty - płacono dziesięć reńskich, za żywego po pięć. Rząd rozpuścił agentów, którzy w przebraniu chłopskim stawali na czele band zbałamuconych włościan. „Rzeź galicyjska” szczególnie krwawo przebiegała w powiatach tarnowskim i bocheńskim, a ponurą sławę morderców polskiej szlachty zdobyli przede wszystkim starostowie - tarnowski Preindl i bocheński Berndt oraz herszt chłopski Jakub Szela, wszyscy trzej opłacani z kasy rozbiorowego mocarstwa.
Na Podhalu rabacji nie było, choć i tu działali czujnosi, czyli agenci austriaccy. Zamiast wystąpić przeciw polskiej szlachcie, chochołowianie wystąpili przeciw Austrii, rzekomo popierającej gnębiącą ich polską szlachtę.
Najpierw zdobyli posterunek celny w Chochołowie, zabierając stamtąd pieniądze i broń, potem – posterunek graniczny koło Suchej Góry, gdzie Jan Zych z Chochołowa własną ciupagą porąbał szlaban graniczny, na koniec – rozbroili bez walki posterunki leśne w Witowie i Kościelisku. Po drodze dołączyli do nich nieliczni sąsiedzi z Cichego, Dzianisza i Witowa. Nie padł ani jeden strzał, nikt nie został ranny. Nazajutrz w czasie niedzielnej sumy ksiądz Kmietowicz opowiadał chłopom, że w Krakowie właśnie powstał polski, sprawiedliwy rząd i trzeba mu pomóc zaprowadzić nowe polskie porządki. Wierzył w to głęboko, choć bez podstaw… Wojenny zapał obgarnął przeszło 300 mieszkańców wsi.
Tymczasem na innej sumie, w pobliskim Czarnym Dunajcu, austriaccy agenci podburzyli tamtejszych górali mówiąc im, że chochołowianie zbuntowali się przeciw władzy i teraz szykują się do napadu na Czarny Dunajec. Wieczorem oddział 20 uzbrojonych strażników i 150 górali z kilku okolicznych wsi wyruszył do Chochołowa. W pierwszej bitwie zginęło dwóch chochołowian, kilkunastu zostało rannych, z nich dwóch kolejnych zmarło, ciężko ranni zostali też przywódcy powstania – ksiądz Kmietowicz i organista Andrusikiewicz. 25 lutego Chochołów spacyfikował już regularny oddział, aresztantów zabrano go Czarnego Dunajca, gdzie ludność najpierw z nich drwiła, potem zaczęła się znęcać. Przy biernej postawie strażników zabito dwóch kolejnych powstańców. Pozostałych sądy austriackie skazały na ciężkie więzienie (księdza Kmietowicza na karę śmierci) – z którego szczęśliwie wyszli dzięki amnestii z 1848 r., w czasie „Wiosny Ludów”.
A figurę św. Jana Nepomucena, patrona dróg, stojącą na granicy Chochołowa obok miejsca, gdzie odchodzi droga do Cichego, górale Chochołowscy obrócili tyłem do Czarnego Dunajca, na despekt zbałamuconym przez Austriaków sąsiadom. I tak stoi po dziś dzień.
Choć Powstanie Chochołowskie skończyło się na kilku nie mających militarnego znaczenia gestach, a w efekcie przyniosło jedynie ból i nieszczęście wielu chochołowskim rodzinom – było przecież ważne gdyż pokazało, że nie wszyscy polscy chłopi dali się omamić antyszlacheckiej propagandzie, a w świadomości wielu Polaków chochołowianie stworzyli funkcjonujący do dziś malowany obrazek górala – polskiego patrioty, walczącego o wolność ojczyzny z zaborcą.
A tak naprawdę, to w brygadzie antychochołowskiej byli nie tylko Czarnodunajczanie – także górale z Odrowąża, Pieniążkowic, Załucznego, Wróblówki i Podczerwonego, wielu mieszkańców Nowego Targu, no i strażnicy i urzędnicy galicyjscy, z których większość była rdzennymi Polakami…