Maciej Pinkwart

Góralu, czy ci nie żal?

 

TUTAJ skan artykułu

 

 

 

Jak człowiek siedzi w więzieniu, to w 9 przypadkach na 10 uważa się za niewinnego. Wtedy też najczęściej szuka pocieszenia u współtowarzyszy niedoli, którzy oczywiście też uważają się za niewinne ofiary systemu sprawiedliwości, więc nietrudno znaleźć u nich zrozumienie... Zwłaszcza, jak intencje siedzących „pod celą” były pozytywne, a nawet szczytne...

Tak było właśnie w przypadku genezy jednego z najbardziej znanych – co mówię, najbardziej znanego! – utworu z góralszczyzną w tle – pieśni masowej Góralu, czy ci nie żal... Dla wielu osób jest to rzekomo ludowa pieśń Podhalan, niejako hymn podhalański, no a że od pewnego czasu wszyscy jesteśmy góralami, nawet Kaszubi to pomorscy górale, więc jest to także poniekąd drugi hymn Polski. Skoro tak – to może warto powiedzieć, jak ów dziejowy poemat powstał.

Michał Bałucki (1837-1901), krakowski pisarz i publicysta nie miał jeszcze 20 lat, kiedy po raz pierwszy przyjechał na Podhale, zamieszkał w Kościelisku i, jak wszyscy, zachwycił się Tatrami. Chodził sporo po Tatrach, poznał podhalańskie życie i podhalańską nędzę i od początku swej twórczości literackiej o góralach i Tatrach pisywał sporo i kompetentnie – choć, trzeba przyznać, jego twórczość jest dziś mało znana. Z wyjątkiem wiersza Dla chleba, który zdobył popularność tak wielką, że w powszechnej świadomości funkcjonuje jako dzieło anonimowe, i to pod innym tytułem – właśnie Góralu, czy ci nie żal.... To właśnie, paradoksalnie, jest miarą wielkości twórcy – gdy jego dzieło uniezależnia się od niego i żyje własnym życiem.

Czuły na ludzką krzywdę, patriota polski, choć wywodzący się po matce z żydowskiej rodziny, uczestniczył w działaniach konspiracyjnych przed Powstaniem Styczniowym i choć bezpośrednio w działaniach zbrojnych nie brał udziału, to wystarczająco podpadł władzom galicyjskim. Został aresztowany i pod koniec 1863 r. trafił do więzienia pod zarzutem udziału w nielegalnej organizacji. I tam właśnie siedział w jednej celi z nieznanym nam z nazwiska podhalańskim góralem, aresztowanym pod zarzutem włóczęgostwa.

Jak mało wiemy o XIX-wiecznej góralszczyźnie, o jej trudnym żywobyciu i rozpaczliwej walce o przetrwanie! To zupełnie inna bajka niż te kolorowe, chałubińsko-witkiewiczowskie obrazki, te przekłamane janosiki, na szkle malowana cepelia... W Kronice parafii zakopiańskiej księdza Józefa Stolarczyka nie ma heroicznych eposów zbójnickich, nie ma hyrnych polowacy i brawurowych zdobywców szczytów tatrzańskich, nie ma patriotycznych legend i dywagacji na temat hindusko-arystokratycznego pochodzenia Gąsieniców i Obrochtów. Za to pełno w niej opisów tatrzańskiej pogody – a raczej niepogody, od której uzależniony były wyniki cherlawej gospodarki rolnej, a tym samym byt i los górali. Ile tam straszliwej nędzy, śmierci z głodu, rozpaczliwej walki o przetrwanie... Huta w Kuźnicach, założona pod koniec XVIII wieku, mimo dramatycznie złych warunków pracy, dawała możliwość zarobku. Ale niewielu mogło w niej pracować, w dodatku i tu żniwo śmierci i kalectwa było wysokie. Trzeba było zatem szukać zarobku gdzie indziej, wyrwać się z podhalańskiej biedy i szukać szczęścia z dala od Tatr.

I tu myśl większości Czytelników pobiegnie zapewne w stronę wietrznego Chicago, dokąd Podhalanie masowo wyjeżdżali – i wyjeżdżają - w poszukiwaniu pracy, lub zaduma się nad legendą zbójnicką, kiedy to górale wyskakiwali za bucki, na słoneczne i bogate węgierskie niziny, by się tam godnie skrzepić, kosztem madziarskich bogaczy. A tu niespodzianka: od XVIII wieku bowiem większość udających się za chlebem górali szła na bandoskę do północnej małopolski, na Śląsk lub nawet do całkiem dólskich regionów. Wynajmowali się przede wszystkim do koszenia, rzadziej do ciesiółki. I to właśnie tam udawał się spotkany w więzieniu przez Bałuckiego góral, który z grabkami i kosą wędrował w poszukiwaniu zarobku, kiedy go ziandary przyskrzyniły.

Wiersz Bałuckiego „Dla chleba”, zaczynający się od słów Góralu, czy ci nie żal..., napisany w 1864, a wydany w 1866 roku doczekał się kilku wersji muzycznych, ale dziś śpiewa się go – z pewnymi modyfikacjami zarówno muzycznymi, jak i tekstowymi, spowodowanymi przez popularność dzieła – wg melodii, skomponowanej dopiero w 1896 r. przez krakowskiego muzyka Michała Świerzyńskiego, który motyw „Górala” zaczerpnął podobno ze starofrancuskiej pieśni kościelnej. Dziś podpici lub hurra-patriotyczni rodacy śpiewają – zgodnie z polską tradycją – jedną, góra dwie pierwsze zwrotki i refren utworu Bałuckiego, przeważnie nie wiedząc, że dzieło owo stworzył lewicowy pisarz, życiowy pechowiec, który zmaltretowany przez rodzinne nieszczęścia, liczne choroby i „zjedzony” przez młodopolskich krytyków popełnił samobójstwo na krakowskich Błoniach. Oczywiście, nasza dążność do gloryfikacji nieszczęść płacze nad tęskniącym za górami, biednym i nieszczęśliwym góralem i współczuje mu bardzo. A zapewne niewiele osób wie, że ostatnia zwrotka to prawdziwy happy-end:

Lecz zanim liść opadł z drzew,

Powraca góral do chaty,

Na ustach wesoły śpiew,

Trzos w rękach niesie bogaty.

Ba! Krakowski dziennikarz Leszek Mazan twierdzi, że optymistyczne zakończenie miało swój ciąg dalszy, w którym wzbogacony góral rozdawał krajanom prezenty, osobliwie honorując księdza proboszcza dwiema woskowymi świecami...

Ostatnio modne są rozważania na temat tzw. historii alternatywnej: jak potoczyłyby się losy świata, gdyby Karol Wielki miał nie trzech, tylko dwóch synów, gdyby to Krzyżacy wygrali bitwę pod Grunwaldem, gdyby generał nie wprowadził stanu wojennego... Takie alternatywne rozważania na temat naszego Górala snuł przed laty mistrz Konstanty Ildefons Gałczyński:

 

Teatrzyk „Zielona Gęś” ma zaszczyt przedstawić

„Pozytywnego Górala”:

 

Zielona Gęś: Góralu, czy ci nie żal odchodzić od stron ojczystych?

Góral: Szalenie.

 

Nie odchodzi i zostaje.

K u r t y n a

 

 

È Æ