Maciej Pinkwart
Witkiewiczowie
Wśród wielu nieporozumień, fałszów i uproszczeń, jakie wypowiedziano na temat Stanisława Ignacego Witkiewicza, niewątpliwie najpopularniejsze jest to, że Witkacy podciął sobie żyły 18 września 1939 r. w geście protestu przeciwko inwazji sowieckiej na Polskę. Był niewątpliwie dziwakiem, oryginałem i pozerem. Ale na pewno nie był głupi. Gdyby chciał przeciwko czemuś zaprotestować – podciąłby sobie żyły na środku Krupówek, albo ulicy Marszałkowskiej. Może wtedy gazety pisałyby o tym przez kilka dni. Ta śmierć niemal w środku puszczy, na skraju wsi, gdzie mało kto w ogóle wiedział kim ów desperat jest, a już na pewno nikt nie doceniał jego znaczenia – nie mogła być gestem protestu politycznego. Była, zapewne, gestem rozpaczy. A na pewno – wyrazem przegranej walki z obsesją samobójczą, jaka towarzyszyła mu od owej tragicznej soboty, 21 lutego 1914 r., kiedy to w Dolinie Kościeliskiej zastrzeliła się jego narzeczona Jadwiga Janczewska, a Witkacy – nie bez podstaw – obwiniał siebie za ten dramat. Towarzysząca mu podczas ucieczki z zaatakowanej przez Niemców Warszawy od 5 września 1939 roku Czesława Oknińska pisze we wspomnieniach, że jej towarzysz wielokrotnie w czasie drogi podejmował decyzję o wspólnym samobójstwie, ale wycofywał się w ostatniej chwili, nie chcąc by ich ciała stały się przedmiotem niezdrowej ciekawości gawiedzi gdzieś na zapyziałych dworcach kolejowych wschodniej Rzeczpospolitej. Decyzja o samobójstwie była jednak nieodwołalna. 17 września 1939, już przebywając we dworze Ziemlańskich we wsi Jeziory na Polesiu, podobno, usłyszał przez radio o inwazji Armii Czerwonej. To zapewne było ostatnią kroplą przepełniającą czarę goryczy w jego sercu. Nad ranem wyszli z domu i na peryferiach wsi, pod wielkim dębem Witkacy i jego partnerka zażyli wielką dawkę luminalu, a on, widząc że środek nasenny na niego nie działa, podciął sobie żyły – ginąc tak samo spektakularnie jak bohater jego powieści „622 upadki Bunga”. Ją odratowano, on zmarł i został pochowany w Jeziorach. Perypetie związane z jego rzekomą ekshumacją i pochówkiem w Zakopanem na Pęksowym Brzyzku są tematem na osobne opowiadanie.
W młodości nazywano go po prostu „synem Stanisława Witkiewicza”, Dziś najczęściej o jego ojcu mówi się „ojciec Witkacego”. Stary Witkiewicz był człowiekiem niezwykle wszechstronnym, realizującym się w sztuce, jak i działalności społecznej, był – obok Władysława Zamoyskiego – pierwszym honorowym obywatelem Zakopanego i pozostawił tu po sobie pomnik niezwykły – zasady wywodzącego się z góralskiej sztuki stylu zakopiańskiego, którego efekty w dziedzinie architektury do dziś zachwycają turystów i są źródłem inspiracji dla współczesnych projektantów. Krytyk sztuki, pisarz (jego książkę „Na przełęczy”, wydaną w 1891 r. nazywano „ewangelią Tatr”), publicysta, człowiek wielkiego formatu, który dla całego pokolenia ówczesnych bywalców Zakopanego był wybitnym autorytetem moralnym – pozostawił jednego potomka i mimo wielu różnic osobowościowych i estetycznych kochał go bardzo. Największymi pomnikami Witkiewicza są budynki wzniesione w stylu zakopiańskim (Koliba, Oksza, Dom pod Jedlami, kaplica w Jaszczurówce), jego imieniem nazwane jest Muzeum Stylu Zakopiańskiego w Kolibie, ma też w Zakopanem swoją ulicę (przecznica między Jagiellońską a Krupówkami).
Witkacy nie ma w Zakopanem ani pomnika, ani muzeum, ani ulicy. Ma za to znakomity teatr, noszący jego imię i mający w swoim repertuarze wiele sztuk jego autorstwa, a przede wszystkim – oferujący gościom niesamowitą, artystyczną atmosferę. Jest w Zakopanem mnóstwo miejsc i sytuacji witkacowskich – i nie myślę tu o wszechobecnym surrealizmie… Tutaj 6-letni Witkiewicz był chrzczony przez księdza Józefa Stolarczyka, przy asystencji Heleny Modrzejewskiej jako matki chrzestnej, a Jana Krzeptowskiego-Sabały jako krzesnego. W literaturze często spotyka się informację, jakoby fakt ten miał miejsce w Starym Kościele przy ul. Kościeliskiej, jednak naprawdę że zapewne z powodu wieku „delikwenta”, a może i z innych względów obyczajowych, ceremonia chrztu odbyła się w domu przy dolnych Krupówkach (dziś już nie istnieje), gdzie wówczas zatrzymywali się Witkiewiczowie. Stary Sabała był tym mocno zbulwersowany i uważał, że wyrugowanie go z kościelnej ceremonii sprawiło, że z tego hónoru nijakiego nie mioł.
Stoją jeszcze wille, w których Witkacy mieszkał w latach międzywojennych: „Ślimak” przy Krupówkach (dawna „Zośka”), „Wawel” koło parku miejskiego, „Tatry” przy Drodze do Samków, „Olma” przy Zamoyskiego i przede wszystkim „Witkiewiczówka” na Antałówce, gdzie zamieszkał po śmierci matki w 1931 r. u swej ciotki – Marii Witkiewicz. Tu właśnie była główna siedziba prowadzonej przezeń „Firmy Portretowej”. A w willi „Oksza” przy ul. Zamoyskiego, być może, powstanie muzeum, gdzie pod egidą Muzeum Tatrzańskiego będą eksponowane malowane przez Witkacego portrety, jego fotografie i nieliczne pamiątki osobiste. Dobrą okazję do tego da 70-ta rocznica jego śmierci, przypadająca za rok.
Nowy Targ-Kraków 19-09-2008