Maciej Pinkwart

Mistrz bez następców

 

 TUTAJ inne Ścieżki czasu

Tutaj skan artykułu

 

 

14 maja się urodził. 14 lipca odszedł na zawsze. Pomiędzy tymi datami upłynęło 71 lat. Władysław Hasior był ostatnią z naprawdę wielkich, światowych postaci Zakopanego i teraz, w 80-lecie jego urodzin – już po raz ósmy obchodzonych bez niego, widać to dokładnie. Miejsce po Hasiorze pozostaje puste.

Talent i otwarcie na świat zaprowadziły go na szczyt artystycznych możliwości. Choć zwiedził pół świata, a jego dzieła objeździły niemal wszystkie kontynenty – z własnego wyboru pozostał w Zakopanem, dokąd dotarł dzieckiem i uczył się w Liceum Plastycznym pod kierunkiem Antoniego Kenara i gdzie powrócił po studiach w Warszawie u Mariana Wnuka i w Paryżu, u Osipa Zadkine’a. Mieszkał wtedy kątem w internacie szkoły Kenara, w nieprawdopodobnie zagraconych dwóch pokojach, a jego dzieła były praktycznie niedostępne. Pokazywano je co najwyżej tam, gdzie powstawały – w czasie dorocznych  Dni Otwartych Pracowni, podczas Festiwalu Folkloru Ziem Górskich. Właśnie przy takiej okazji, w 1975 roku, poznaliśmy się, zresztą w okolicznościach dość nieszczególnych: przepychając się wraz z innymi dziennikarzami przez ciasny, zastawiony pracami korytarz, jakoś tak nieszczęśliwie oparłem się o jedno z dzieł i znajdującej się na nim laleczce odpadła głowa. Hasior popatrzył na to, skinął głową i powiedział:

- Nic nie szkodzi. Tak jest może nawet lepiej…

Gdy „wybuchła” Solidarność, ta pierwsza, w 1980 roku, Hasior był jednym z gospodarzy spotkań Forum Zakopiańczyków, które w 1981 roku przekształciło się w oddział Komitetu Porozumiewawczego Stowarzyszeń Twórczych i Naukowych – jednej z kulturowych przybudówek „Solidarności”. W Warszawie prezesem tej organizacji był profesor Klemens Szaniawski, w Zakopanem na to stanowisko wybraliśmy Hasiora. Był on jednym z dwóch delegatów na warszawski Kongres Kultury Polskiej, rozgoniony 13 grudnia 1981 r. po wprowadzeniu stanu wojennego.

Z inspiracji Forum, ale głównie staraniem Stanisława Żurowskiego, przewodniczącego zakopiańskiej „Solidarności” podjęto starania o „wyrwanie” z rąk przedsiębiorstwa „Tatry” dawnej leżakowni hotelu „Warszawianka” przy Jagiellońskiej, by tam urządzić galerię, pracownię i wreszcie – mieszkanie dla Władysława Hasiora. W 1985 roku miejsce to stało się oddziałem Muzeum Tatrzańskiego, Hasior zyskał przestrzeń do życia i pracy, a Zakopane – ponad sto prac Mistrza w znakomicie zaaranżowanej (przez architekta Zenona Remi) przestrzeni.

Tego nowo pozyskanego domu nigdy nie uważał za swoją własność, lubił nazywać się tylko kustoszem muzealnym. Ale to jego osobowość nadawała temu miejscu charakter kultowy, w znacznym stopniu też budowała opinię o kulturowym posłannictwie Zakopanego. U Hasiora spotykali się studenci, leczący się w Akademickim Centrum Rehabilitacji, by dyskutować o sztuce lub obejrzeć któryś z jego słynnych pokazów slajdów – których znaczna część powstała podczas motocyklowych podróży po kulturowych centrach i peryferiach Europy. W Galerii – lub prywatnej części pracowni – bywali aktorzy, pisarze i muzycy, historycy sztuki i osoby prywatne, które Hasior wypatrzył podczas zwiedzania i zaprosił na herbatę, niekiedy góralską…

Mówił „mało ale smacznie”. Ostatnio, kiedy choroba atakowała go coraz mocniej, podczas takich spotkań zwykle milczał, słuchając uważnie, niekiedy półgłosem rzucając jakąś uwagę, zwykle żartobliwą, niekiedy ironiczną. Od lat Hasior żył z nami, ale jakby trochę obok nas; poza grupą kilku osób, związanych z nim w Zakopanem od wielu lat i nie poddających się koniunkturom polityki artystycznej, miał mało stałych znajomych. Krążył jak duch po swojej ogromnej galerii, szykując dniami i nocami kolejne prowokacje artystyczne - które przecież nikogo nie krzywdziły, tylko co najwyżej szokowały, kolejne wystawy - częściej za granicą niż w kraju, kolejne spotkania ze studentami, z młodymi artystami, z młodą muzyką. Był - czy chciał tego czy nie - patronem awangardy w sztuce. Sztuce, która przede wszystkim zadziwiała oryginalnością skojarzeń, niekonwencjonalnymi środkami technicznymi, trafnością spostrzeżeń. Porównuje się go z Andy Warholem, ale był przynajmniej o jedną ligę wyżej od Warhola, dalej o całe hektary wyobraźni i inteligencji.

Warto o tym pamiętać, zanim wypowie się kolejny banał o tym, że „jego sztuka nie pozostawiała nikogo obojętnym”, o „kontrowersyjnym pomniku” na przełęczy Snozka, o tym, że – gdyby nie liczyć Galerii przy Jagiellońskiej – na świecie jest więcej jego dzieł niż w Polsce… Tu, w Zakopanem, po jego śmierci, zrobiło się po prostu pusto – był tak wielkim autorytetem, ze chciało się u niego bywać choćby po to, by w jego towarzystwie choćby pomilczeć kulturalnie. Dziś twórcza cisza odeszła na Pęksowy Brzyzek, a jej miejsce zajął niekulturalny harmider.

Nowy Targ-Kraków 16-05-2008

 

 

 

È Æ