Maciej Pinkwart
Twórca „Album tatrzańskiego”
Do kompletu najwybitniejszych muzyków polskich, blisko związanych z Zakopanem, którzy otrzymali tablice pamiątkowe na Pęksowym Brzyzku, brakuje jeszcze jednej osoby, a w przyszłym roku okazja będzie jak rzadko. I dlatego piszę to już dziś, żeby władze miasta miały czas zastanowić się i ewentualnie moją propozycję zrealizować.
Otóż w tych dniach mija 149 rocznica urodzin „najlepszego pianisty wśród premierów” – Ignacego Jana Paderewskiego. W tych dniach – bo tak do końca nie jesteśmy pewni, czy urodził się 6 czy 18 listopada. Przyszły pianista, kompozytor i polityk przyszedł na świat w 1860 r. w Kuryłówce na Podolu. Studiował najpierw w warszawskim Instytucie Muzycznym, potem w Berlinie, znanym szlakiem polskich adeptów sztuki kompozytorskiej – najpierw u Friedricha Kiela, tego samego pod którego kierunkiem Zygmunt Noskowski napisał swój poemat „Morskie Oko”, potem u Heinricha Urbana – gdzie kilka lat później uczył się Mieczysław Karłowicz.
Studia nie były łatwe, oddalenie od domu i nienajlepsze warunki materialne podkopały wątłe zdrowie Paderewskiego i już w czerwcu 1882 r. jako pacjent trafił do słynnego warszawskiego lekarza – Tytusa Chałubińskiego. Mimo znacznej (40 lat) różnicy wieku szynko znaleźli wspólny język, a nawet się zaprzyjaźnili, do czego znakomitą podstawą było wspólne zamiłowanie do muzyki. Chałubiński razem ze znanym krytykiem muzycznym i kompozytorem Janem Kleczyńskim dość szybko przekonali Paderewskiego, że jak najszybciej powinien pojechać do Zakopanego – żeby wzmocnić zdrowie i żeby zapoznać się z całkowicie oryginalną i ciekawą ludową muzyką góralską. Wspólna wycieczka odbyła się rok później, latem 1883 r. Czwartym muszkieterem, także zainteresowanym góralskimi nutami był przyjaciel Paderewskiego, skrzypek Władysław Górski. Po latach zresztą się okazało, że przyjaźń Paderewskiego dotyczyła w jeszcze większym stopniu żony Górskiego, która koniec końców przedłożyła fortepianowe arpeggia nad skrzypcowe flażolety… Ale to zupełnie inna historia.
Doktor Chałubiński ciągał muzyków po góralskich chałupach Zakopanego i Kościeliska, prowadził do pasterskich szałasów w Tatrach, a przede wszystkim poznał ich z największym skrzypkiem Podhala – Bartusiem Obrochtą. I to właśnie z Bartusiowych skrzypiec młody kompozytor czerpał natchnienie i inspiracje do swych pierwszych utworów, inspirowanych góralszczyzną. Wtedy właśnie, w 1883 r. rozpoczął (ukończoną rok później) pracę nad cyklem miniatur fortepianowych na cztery ręce, który otrzymał tytuł „Album tatrzańskie”. TO album, bowiem wówczas słowo to było rodzaju nijakiego.
Kilka utworów z tego cyklu sam Paderewski przerobił do wykonywania solistycznego i sam zaprezentował je na koncercie w Dworcu Tatrzańskim przy Krupówkach w sierpniu 1883 r., odnosząc niezwykły sukces. Koncert ten po latach wspominał obecny na nim historyk i publicysta, Ferdynand Hoesick pisząc, że swe „góralskie” utwory Paderewski wykonał „z taką porywającą dziarskością, a nade wszystko z takim odczuciem ducha muzyki góralskiej, że mi ich dzika, zbójecka melodia dotąd brzmi w uszach, że jeszcze w tej chwili - po kilkunastu latach - doskonale sobie przypominam istny huragan oklasków i bisów, od których zdawały się drżeć drewniane ściany sali.
Przymknąwszy oczy, widzę nie tylko złotą czuprynę kłaniającego się artysty, ale i Chałubińskiego w odwróconym do góry kożuchem serdaku. Sędziwy ,,król tatrzański" (...) nie mógł usiedzieć na swoim krześle w pierwszym rzędzie, lecz powstawszy z miejsca, bił brawo jak student na paradyzie, aż w końcu uniesiony ogólnym zapałem, podszedł do estrady i uściskał młodego wirtuoza - kompozytora.”.
Władysław Górski recenzował „Album” w „Tygodniku Ilustrowanym” pisząc, że kompozytor potrafił „tak wyzyskać pieśń ludową, że się nie zatarła jej pierwotna barwa, przeciwnie - harmoniami uwydatnił ją jeszcze bardziej i odzwierciedlił jej fantastyczny pierwiastek i otoczenie, w którym powstawała”. Dziś nie podzielalibyśmy zapewne tych poglądów. Niemniej jednak wypada stwierdzić, że cykl ten jest pierwszym dziełem profesjonalnego twórcy, które ukazało szerokiej publiczności - nie tylko polskiej - utwory muzyki ludowej Podhala. A ja w swoich zbiorach miałem nagrania tego utworu w wykonaniu… japońskiej pianistki Rinko Kobayashi. Miło jest pomyśleć, że gdzieś tam pod górą Fudżi brzmią melodie wzięte od Bartusia Obrochty przez Ignacego Jana Paderewskiego… Ich podhalańskość jest dość mało wyczuwalna i nie jest to wina japońskiej pianistki – po prostu próba wtłoczenia arytmicznych melodii góralskich w sztywny system dur-moll przyniosła rezultat nie najlepszy, ale ponieważ miłośnicy Tatr wiedzieli, że te Bartusiowe muzyki przyszły na salony za pośrednictwem przyjaciela doktora Chałubińskiego – entuzjazm musiał być, i był niemały. A młody wirtuoz stał się w Zakopanem cenionym i zapraszanym gościem, no i oczywiście uświetniał swą grą proszone wizyty. Najgoręcej oklaskiwano go wówczas na prywatnym przyjęciu u hr. Róży Krasińskiej-Raczyńskiej (synowej wieszcza Zygmunta i matki późniejszego prezydenta RP na wychodźstwie) w „Adasiówce”, przy drodze do Kuźnic. Dziś mieści się tam dom rekolekcyjny polskiego Episkopatu - „Księżówka”.
To, rzecz jasna, był dopiero początek zakopiańskiej przygody Paderewskiego.
Nowy Targ-Kraków 06-11-2009