Tygodnik Podhalański, 14 sierpnia 2008

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim

Maciej Pinkwart

Sprzedawanie piękna

 

Pisał Orkan w latach 20-tych, że Zakopane w drodze przypadków zatraciło swój cel i samo nie wie, czym ma być. Mimo upływu blisko stu lat, zdanie to pozostaje nadal aktualne. Wbrew pozorom jednak dylemat przyszłości Zakopanego nie polega na tym, by rozstrzygnąć o tym, czy ma być miejscowością uzdrowiskowo-wypoczynkową, czy sportowo-turystyczną. O tym zadecydują przyjezdni. Alternatywa, jaką stawiają nam kolejne demokratycznie wybrane władze jest taka: czy Zakopane ma być miejscem robienia interesów dla tej, czy dla tamtej grupy biznesowej. Miasto jest traktowane jak towar, wystawiony do sprzedaży, którego jedna część trafia na witryny handlarzy z górnych Krupówek, inna do tych, mających interesy w środku ulicy, jeszcze inna – do tych poszukujących klientów na dolnej części deptaku. Wszelkie ewentualne atrakcje, w jakie Zakopane zostanie wyposażone przez kolejne władze to jedynie gadżet reklamowy, umożliwiający ewentualnie sprzedanie kawałka miasta za lepszą cenę większej liczbie odbiorców.

Pewno tak jest wszędzie w miejscowościach turystycznych, tylko że zazwyczaj to kupczenie pięknem miejscowości nie odbywa się tak jawnie, bo merostwa przynajmniej udają, że reprezentują całość miasta. Ba, nie tylko miasta! W większości turystycznych miast Prowansji przed budynkami publicznymi widnieją spore tablice świetlne, na których pokazywane są terminy imprez kulturalnych w całym regionie. Co więcej – miejscem, gdzie odbywają się najbardziej prestiżowe imprezy muzyczne czy teatralne są estrady ustawiane przed urzędami miejskimi, co ma wskazywać, że to właśnie kultura jest tym czynnikiem, który merostwa firmują jako ofertę ogólno miejską.

Co ciekawe – wstęp na te imprezy jest darmowy. I nigdzie nie widać reklam żadnego browaru sponsorującego koncert czy przedstawienie. Może dlatego, że mer zdaje sobie sprawę, iż najważniejsze dla promocji miasta jest budowanie opinii o nim. A opinia o – powiedzmy – St.Rémy-de-Provence, że jest miastem gdzie się przyjeżdża po to, by się nawalić piwskiem i powrzeszczeć między namiotem imprezowym a przenośną toaletą z plastiku, byłaby takim obciachem, że zrujnowałaby pracę wielu pokoleń propagatorów Prowansji. Choć, zapewne, księgowy pana mera mógłby udowodnić, że pożytek finansowy z miłośników piwa jest większy niż z miłośników pieśni trubadurów. Ale na szczęście w St.Rémy-de-Provence nie rządzą księgowi.