Tygodnik Podhalański, 8 maja 2008

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim

Maciej Pinkwart

Szewc, czyli krawiec

 

Jako Mazowszanin, szczycący się urodzeniem w podwarszawskim Milanówku, mam niewielkie kompetencje do autorytatywnego wypowiadania się w kwestiach gwary góralskiej i czynić tego nie zamierzam. Ale jako filolog-etymologista zawsze się interesowałem ewolucją znaczeń wyrazów i zagospodarowywaniem przez język zmieniającej się rzeczywistości. Stąd też nie mogę nie podzielić troski sąsiada z tej kolumny o rangę gwary góralskiej. Lecz w kilku kwestiach pozwalam sobie na odmienną opinię – jedynie z punktu widzenia obserwatora, oczywiście.

Język, jak każdy element przestrzeni kulturowej, zmienia się wraz ze zmianami tej przestrzeni. W jeszcze większym stopniu dotyczy to gwar ludowych, które nazywają rzeczy i sprawy dla danej przestrzeni właściwe. Gdy rzecz lub zjawisko ginie – słowo obumiera lub staje się archaizmem. Albo – co najgorsze – używane jest niezgodnie ze znaczeniem. Pojawiają się też rzeczy i zjawiska nowe, dla których gwara nie ma nazw. Wtedy albo nazwa taka zostanie przez praktykę (ale nie za biurkiem naukowców!) urobiona, albo gwara przyjmie zapożyczenie z języka współczesnego, swojego bądź cudzego. Stąd gwara nie może być archetypowym wzorcem dla języka literackiego, który przecież podlega takim samym procesom ewolucyjnym, też się zmienia i nie ma w nim żadnego stałego punktu odniesienia, który moglibyśmy uważać za przykład do naśladowania. Słowo puciera poza obszarem pasterstwa i serowarstwa w zasadzie nie ma zastosowania i nie przeniesie się do języka popularnego; wyrażenie formularz PIT 37 tłumaczone na góralszczyznę zawsze będzie trącić sztucznością i bezpotrzebnością.

Nie jest też gwara góralska świętym naczyniem prapolskiej mowy – jak uważali entuzjaści z epoki Witkiewicza, i jak chcą niektórzy dzisiejsi jej apologeci. Bardzo wiele jest w niej naleciałości z innych języków, co zrozumiałe z uwagi na geografię i historię. Na plakacie VIII Wielkiej Majówki Tatrzańskiej widnieje zapowiedź imprezy „Homernickie Śpasy”. Oba słowa pochodzą richtig z języka niemieckiego: „Hammer” - młot, a „Spass” – żart, figiel. O ile oczywiście słowo „homernickie” nie wywodzi się od Homera, w co wątpię.

Jednakże etymologia etymologią, a znaczenie jakie te słowa mają dla organizatorów „Majówki” jest całkowicie inne – oto miały być to „pokazy pracy cieśli podhalańskich”. Cóż, nie od dziś wiadomo, że dla niektórych praca to po prostu żart. Ale żeby „hamernik”, słowo utrwalone w popularnej nawet gwarze w znaczeniu „hutnik, kowal” miało oznaczać cieślę – to dla mnie nowość, za którą dziękuję. Zawsze to interesująco wiedzieć, że w Zakopanem psa można nazwać kotem, krawca – szewcem, a cieślę – hamernikiem. Ot, taki śpas.