Tygodnik Podhalański, 30 kwietnia 2008

 

Tutaj skan artykułu

 

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim

Maciej Pinkwart

Czcionki strachu

 

Od czasów piramid wiemy, jak potężnym orężem jest słowo pisane. W historii ludzkiej cywilizacji to wynalazek niemal najważniejszy, zaraz po oscypku i nartach kurwingowych. Magiczna wiara w siłę słowa pisanego, powstała w antyku i ukształtowana w wiekach średnich, kiedy to prawie nikt nie umiał pisać i z nabożnym szacunkiem traktowano wszystkie, najgłupsze nawet zapiski – przetrwała niemal do czasów współczesnych. Wiadomo, jaką rolę odegrał wynalazek Gutenberga w propagowaniu religii, której podstawę lokowano w drukowanej biblii. Ci co umieli czytać stanęli w opozycji do tych, co nie umieli, podczas gdy ci, co umieli pisać, podzielili się na dwa zwalczające się do dziś obozy, co dowodzi, że nadmiar wiedzy nie sprzyja rozumowi. W naszych czasach waga słowa jest zdecydowanie mniejsza, wystarczy zobaczyć co jest warte słowo polityków, nie mówię o słowie honoru, bo ono zawsze ma znaczenie pod warunkiem że honor jest gdzieś w okolicy. Słowo drukowane ma się trochę lepiej, bo jak się coś chlapnie za dużo, można się narazić grupie trzymającej władzę, ale ogólnie mało kto się tym przejmuje. Stąd większego znaczenia nabiera nie to, co się publikuje, tylko to, czego się nie publikuje…

Pochodzący konkursu ostatni przed II wojną burmistrz Zakopanego Eugeniusz Zaczyński wsławił się swoją rzadką w dziejach stolicy Tatr kompetencją, potrzebną szczególnie w czasie przygotowań do Narciarskich Mistrzostw Świata FIS w 1939 roku. To za jego czasów zbudowano w Zakopanem kanalizację i oczyszczalnię ścieków i podjęto szereg odważnych rozwiązań komunikacyjnych. Unikał otwartego angażowania się po stronie jakiejkolwiek opcji politycznej. Warszawiak, wiele lat pracujący w dziedzinie administracji turystyki  na Śląsku, świetnie poznał współczesność i historię Zakopanego, był nawet autorem ważnej książki „Dwadzieścia lat rozwoju Zakopanego 1918-37” i traktował miasto jako teren uczciwej i ciężkiej pracy. Dbał też o to, by mieszkańcy mieli szansę orientować się w sprawach gospodarowania w mieście.

Publikowane wówczas sprawozdania finansowe z prac zarządu miejskiego nie są może lekturą pasjonującą: długie kolumny cyfr, zestawienia przychodów i rozchodów nie działają specjalnie na wyobraźnię, ale pokazują jasno i otwarcie jak funkcjonuje władza, która w naszymi imieniu tymi pieniędzmi zarządza. Może i my chcielibyśmy wiedzieć, że do kasy miejskiej wpłynęło tyle i tyle, z takich źródeł. Tyle wydaliśmy na to i tamto. Tyle mamy w rezerwie, ewentualnie tyle długów w banku. I konkretnie: na remont ulicy Tetmajera tyle, na ławki w parku tyle, na wsparcie Teatru tyle, na reklamę w telewizji tyle… Może warto do tej tradycji powrócić?