Tygodnik Podhalański, 31 stycznia 2008

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim

 

Maciej Pinkwart

Narodowa manifestacja pozytywistów

 

Z pięknie oświetlonej Skoczni niósł się głos zapowiadającego i dalekie echo głosów kibiców. Szli sobie pod rękę, patrząc na pojawiające się na niebie gwiazdy. W sumie mieli chyba sporo ponad sto lat. Ona, w eleganckim futerku, z gołą głową, na szyi biało czerwony szalik. On powyżej sześćdziesiątki, nieco bardziej sportowo, na głowie jarmarczny cylinder w biało-czerwone paski. Wyglądał jak duch prezydenta Franklina, przeniesiony w polskie realia.

Czy byli wiernymi kibicami skoków i przyjechali do Zakopanego, jak to się zwykle mówi, na Małysza? Wątpię. Skoki na Krokwi już trwały, a ich nie było ani wśród kibiców, ani przed telewizorem. Spacerowali sobie po prostu o dolnej Równi Krupowej, a strojem zapewne chcieli coś przekazać: poparcie duchowe dla skoczków? Solidarność z tysiącami kibiców, którzy przyjechali na Małysza do Zakopanego? Sympatię do Zakopanego, które w ten weekend było całe biało-czerwone?

 Na zakopiance i na ulicach miasta co chwilę przemykały luksusowe limuzyny, przeważnie terenowe, które zażywni panowie w co najmniej średnim wieku prowadzili jedną ręką, w drugiej trzymając wystawiane przez okno flagi. Maszerowali potem przez Krupówki jak na pochodzie lub demonstracji, dość nieartykułowanymi okrzykami wyrażając solidarność z Małyszem.

Jest to krzepiąca, rzadka w naszym kraju samoorganizacja „na tak”. Przeważnie się mobilizujemy „na nie” – w proteście, strajku, wojnie kibiców piłkarskich… Nawet w wyborach częściej głosujemy przeciwko jakimś politykom, niż za naszymi ideałami. Chęć manifestacji „na tak” – zwyczajna i popularna w wielu krajach, przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych – u nas przeważnie wybucha w Zakopanem, z okazji święta skoków. I – co charakterystyczne – pozostaje w niewielkim związku z merytoryczną stroną zawodów. W ostatni weekend Adam Małysz znalazł się w grupie skoczków dość dobrych: w piątek był tuż poza pierwszą dziesiątką, w niedzielę tuż poza podium. Zazwyczaj jesteśmy nielitościwi dla idoli. Małysz przez tyle lat w naszym imieniu zajmował czołowe miejsca, że już za samo to powinniśmy okazywać mu sympatię i szacunek do końca życia. Jego niedawny kolega i konkurent, Martin Schmidt, mistrz nad mistrze, raz bywa w czołowej dziesiątce, a innym razem, jak Murańka nie kwalifikuje się do pięćdziesiątki, a nikt mu od starych dziadów nie wymyśla. Cóż, Niemcy mają drużynę, a my tylko jednego orła, kilku nielotów i parę piskląt – jeszcze nie wiadomo jakiego gatunku…

Na szczęście mamy Zakopane, z jego niezwykłą atmosferą jednoczącą ludzi i wiarą w to, że symbole nie muszą się weryfikować, gdy już symbolami zostaną. Wszystko oczywiście jest względne – Adam w drugiej dziesiątce to klęska, Kamil w trzeciej – to sukces. Przynajmniej dla komentatorów.