Maciej Pinkwart

1 grudnia 2022

Komunikacja

Tutaj wersja na YT

 

Od człowieka do człowieka jest czasami dalej niż z kontynentu na kontynent. A znam (z widzenia i słyszenia) takiego człowieka, wobec którego dzielącą nas odległość trzeba liczyć w latach świetlnych. Choć wobec niego trzeba by raczej użyć pojęcia lata ciemności. A jednak są ludzie, którzy mają do niego bliżej niż do ojca, matki, sąsiada, a nawet szwagra. Jest ich, zdaje się, ponad osiem milionów. W tym osobliwym przypadku warto zauważyć, że są i tacy ludzie, którzy z człowiekiem tym połączeni są przez Bluetooth i gdy tylko pozwolą sobie na jakąkolwiek samodzielność myślenia, a co gorsza – wypowiedzi, człowiek ów włącza mechanizm sterujący i ludzie ci, nie bacząc na opłakane i żałosne skutki, dokonują zwrotu przez sztag i wypowiadają androny zgodnie z tym, co owa komunikacja interpersonalna im każe. Pokazała to sprawa niemieckich Patriotów, które nam oferowano, ale przecież Jarosław Kaczyński dobrze wiedział od mamusi, jak skończyła się poprzednia obecność niemieckich patriotów w Polsce. Więc zwrot. My, na skutek owego zwrotu tracimy zawartość żołądka, ale osoby te tracą twarz. Tak, wiem, żeby stracić twarz, trzeba by mieć twarz, więc w zasadzie w tym przypadku żadna zmiana nie zachodzi. Ale i minister obrony, i rzecznik rządu, i premier RP kiedyś wracają do domu, stają przed rodziną, a co najgorsze – wchodzą do łazienki, gdzie jest lustro…

Kłopoty komunikacyjne mamy niestety też w dziedzinie, przez wielu uważanej za najważniejszą: w miłości i sprawach rodzinnych. Nie dość na tym, że najwięcej o kwestiach rodzinnych mówią: notoryczny stary kawaler, osoby duchowne, teoretycznie bezżenne i bezmężne oraz Rodzina Radia Maryja, to jeszcze kochać się co prawda możemy zgodnie z prawem z osobą, która tylko co ukończyła 15 lat, ale ta sama osoba może pójść do kina na film ze scenami miłosnymi dopiero, gdy skończy lat osiemnaście. W dodatku pigułkę „godzina przed” możemy dostać w aptece bez recepty, a pigułki „dzień po” – nie możemy. Środków antykoncepcyjnych aptekarz może nam nie sprzedać powołując się na klauzulę sumienia, ale morfinę sprzedać nam musi, bez względu na sumienie.

Na Podhalu zagadnienia komunikacji są takie jak tutejsza pogoda: intensywnie uporczywe. Nie dość na tym, że dogadywanie się z kimkolwiek na jakikolwiek temat wymaga tytanicznego, żeby nie powiedzieć – syzyfowego wysiłku, to jeszcze w dodatku doświadczamy tu na raz dwóch kataklizmów inwestycyjnych: rozbudowy zakopianki na trasie Rdzawka – Nowy Targ oraz remontu linii kolejowej do Zakopanego. Inna rzecz, że jazda tym odcinkiem zakopianki podnosi u kierowców poziom adrenaliny, bo nigdy nie wiadomo co czeka nas za najbliższym zakrętem i za kolejną górą, więc o rutynie i jeżdżeniu na pamięć nie ma mowy: od 1961 roku wciąż budują nam tę drogę i końca temu nie ma. I nie będzie, bo jeśli nawet za naszego życia drogowa nowoczesność dotrze do nowotarskiej dzielnicy Niwa, a ślimakowe rozjazdy i obwodnice otoczą miasto jak pajęczyna muchę, to koniec końców utkniemy w Szaflarach, jako że samorządy kolejnych gmin nie wyraziły zgody na poprowadzenie przez ich tereny nowoczesnej drogi, bo mieszkańcom płoszyłyby się owce i dzieci, krowy przestałyby wytwarzać oscypki, samochody pomykałyby chyżo i nie zatrzymywałyby się przed straganami, a może nawet droga szybkiego ruchu spowodowałaby omijanie dalekim łukiem kościołów i urzędów gminnych, co byłoby nie do przyjęcia. Dla Skalnego Podhala ideałem komunikacyjnym nadal pozostaje fasiąg oraz herold z bębnem, który obwieszczałby mieszkańcom zarządzenia wójta i sołtysów. Rustykalność podhalańskiej oferty podkreślają władze Zakopanego, budując kolejne ronda, sytuowane na kluczowych skrzyżowaniach ulic w postaci gigantycznych krowich placków z kolorowej kostki brukowej.

Polska nowoczesność, która wyposażyła nas w elektroniczne poczty, nie wyposażyła nas jednak w podstawowe zasady współpracy międzyludzkiej, które skłaniałyby urzędników do odpowiadania na e-maile, a choćby do ich czytania. Napisałem kiedyś do burmistrza Nowego Targu z sugestią, by wzdłuż ścieżki spacerowej na Polanie Szaflarskiej ustawić kilka ławek, jakie ułatwiłyby korzystanie z niej rozmaitym połamańcom i suwakom, których tu nie brakuje. Oczywiście pisałem w trosce o własną wygodę. Ławek, rzecz jasna, nie ma do dziś, a burmistrz, który ma dwoje zastępców i całą armię urzędników, nie pofatygował się, żeby mi choć napisać, że na pomysł mój nie ma pieniędzy, że jest on zły i nieuzasadniony, lub choćby żebym się pocałował w tę część ciała, która zazwyczaj ma największy kontakt z ławką. A jeśli do Nowego Targu zawita poseł Przemysław Czarnecki i będzie chciał wypocząć po spożyciu? O tym, że na pisma, związane z poszukiwaniem dokumentów, weryfikacją faktów, wykazywaniem błędów w informacjach urzędowych itp. nie odpowiadają żadne urzędy, parafie, redakcje czy posłowie z mojego okręgu – ani pisać nie warto.

Dziwne, że ci, którzy jakoby zabiegają o mój głos w nadchodzących wyborach – aż tak usilnie starają się mi wykazać, że mają mnie w nosie, albo – że i oni, i wszystkie ich kancelarie – są tak nadzwyczajnie zapracowani, że na zwykłe ludzkie sprawy i kontakty zwyczajnie nie mają czasu, ochoty czy siły. I wybraliśmy ich po to, żeby sobie rządzili po swojemu, a nie po naszemu…

Do ludzi, którzy nie wiedzą, do czego służy klawiatura, poza Konkursem Chopinowskim, a w kwestii myszki konsultują się tylko z własnym kotem, oczywiście nie pisuję. Chyba zresztą nikt tego nie robi, bo trzeba by owe listy najpierw im drukować, tak jak posty w internecie. Nawet pytania na parteitagach trzeba im dawać na piśmie. A żal mi bardzo Puszczy Białowieskiej i innych lasów państwowych, z których drzewa idą na przemiał po to, żeby drukarka w sekretariacie na Nowogrodzkiej mogła wykonać swój dzienny urobek.

Interesującym przykładem dobrze funkcjonującej komunikacji są trwające od pewnego czasu manifestacje uwielbienia dla obecnego właściciela Polski podczas wojewódzkich i powiatowych objazdowych pokazów Jarosława Kaczyńskiego. Za mojej młodości najważniejszymi wydarzeniami objazdowymi były prezentacje wypchanego wieloryba Goliatha – imponującego, choć brzydko pachnącego, występy kobiety-gumy i kobiety z brodą (wtedy to jeszcze szokowało) w cyrku, który czasem rozbijał namioty w Warszawie i – zachowując wszelkie proporcje – objazdowa prezentacja pustych ram obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, nawiedzających poszczególne parafie za Gomułki, który zabronił pielgrzymki prawdziwego obrazu z Jasnej Góry. Oddawaliśmy więc cześć symbolowi symbolu.

Obecne obwożenie prezesa PiS-u po kraju i związane z tym spektakle Grand Guignolu skrzyżowanego z komedią dell’arte jest zaspokojeniem nieokiełznanej potrzeby entuzjastycznej aprobaty jego nie tyle działań, ile osoby ze strony starannie wyselekcjonowanego społeczeństwa. W zasadzie można przyjąć, że ci którzy przyjeżdżają na spotkania z Kaczyńskim, już doskonale wiedzą, co prezes powie i jak należy na to reagować: oklaski i heheszki wystąpią w tych samych miejscach prelekcji w Gliwicach, co w Katowicach, Ełku czy Jaśle. Prosto, bezkonfliktowo, spokojnie. Jak podczas pokazów zdechłego wieloryba, czy kobiety-gumy. To zapewne dla Jarosława Kaczyńskiego doskonała terapia po codziennych poddywanowych utarczkach buldogów tzw. Zjednoczonej Prawicy, której problemy komunikacyjne wydają się nierozwiązywalne. Zresztą, tak samo jak jakiekolwiek problemy.

Nie jest to, jak się wydaje, żadna specyfika tego akurat obozu politycznego. Doskonałym przykładem owej antykomunikacji jest sytuacja w dwóch przeciwstawnych ideowo organizacjach: Konfederacji i Lewicy, gdzie już nawet obciążanie sobie pamięci nazwiskami, nie mówiąc już o różniczkowaniu programów, wydaje się działaniem kompletnie jałowym. W skali nieco większej – komunikacja między liderami tzw. opozycji demokratycznej wydaje się podobną utopią, jak dzieła Platona, Morusa i Huxleya. Oczywiście, jak wielu ludzi, nie widzę rozsądnej alternatywy dla wspólnej opozycyjnej listy wyborczej, która absolutnie nie będzie niwelować ideowych różnic w niektórych sprawach programowych, ale demokracja właśnie na tym polega, żeby owe różnice nas nie dzieliły, tylko stanowiły podstawę do dogadywania się w sprawie kompromisu. Ale moja optyka i optyka Szymona Hołowni czy Władysława Kosiniaka-Kamysza to zdaje się zupełnie inne okulary. Chcę wierzyć, że te swary głupie to tylko kamuflaż dla PiS-u, że nie skończą się one jak na straganie w dzień targowy, a w stosownym czasie (oby nie za późno – przykład węgierski pokazuje, że zjednoczenie w ostatniej chwili nie przyciągnie wyborców, już wcześniej kupionych przez partię władzy) panowie się objawią jako wspólna wyborcza formacja, chcąca wygrać prawa do naprawy Polski, a nie tylko jak najwięcej publicznej kaski na pensje dla siebie i dotacje dla partii, która będzie co prawda w opozycji, ale dzięki temu nie będzie za nic ponosić odpowiedzialności, a konfitury i tak będą dostępne. A my płakać będziemy, bo ani wtedy, ani potem nie będziemy mieli na kogo głosować. Zaś Polskę wrzucimy do urny.

Ale są i pozytywy komunikacyjne. Oto po kilku miesiącach intensywnej destrukcji linii kolejowej do Zakopanego, ekipy remontowe przystąpiły do układania torów, a w Szaflarach nawet pojawił się pierwszy pociąg z materiałami budowlanymi, wożonymi dotąd po kolejowym nasypie przez ciężarówki. Za trzy tygodnie do Zakopanego mają znów dojechać pociągi z turystami. Miłośnicy stolicy Tatr mogą odetchnąć: na Sylwestra Marzeń będzie można dotrzeć pociągiem, w którym nikt nie będzie kazał dmuchać w alkomat. Maryli Rodowicz chyba nie będzie, ale brak ten wynagrodzą nam artyści od oczu zielonych, polewania się szampanem oraz podglądania Bernadetki. Ma być też podobno jeden śpiewający zakopiańczyk. Może nawet pojawi się incognito Jacek Kurski, odstawiony na boczny tor po ukazaniu się książki o jego rodzinie, napisanej przez jego starszego brata Jarosława. Więc na razie cieszmy się i liczmy na to, że świat potrwa jeszcze te trzy tygodnie. Może nawet cztery.

A kolej do Zakopanego po remoncie i modernizacji będzie miała nadal tylko jeden tor. I pociągi w dalszym ciągu nie będą dojeżdżać do celu, tylko zakończą podróż na peryferyjnej Spyrkówce. Ale po sezonie zimowym modernizacja będzie kontynuowana. I jak dobrze pójdzie, przed kolejnym Sylwestrem Marzeń pociągi znów ruszą. No, chyba, że sylwestra nie będzie, bo nowa ekipa rządząca telewizją nie dogada się ze starą ekipą rządzącą Zakopanem, której właśnie przedłużono kadencję.

Będzie jakaś nowa ekipa rządząca? Tylko wtedy, jak zadziała system komunikacji i opozycyjni kolejarze zdołają uzgodnić i skład pociągu, i stanowiska maszynistów, i nawet zasady działania ekip sprzątających. W przeciwnym wypadku dalej będzie kilka pojedynczych linii kolejowych i dróżnik Victor D’Hondt skieruje polski pociąg na dotychczasowy tor, który już ostatecznie wyprowadzi nas w pole minowe.

 

 

Poprzednie felietony