Maciej Pinkwart

Lewica, lewizna, leworządność

 

13 maja 2021

Tutaj wersja video na YT

Niektórzy ludzie przyrównują działania obecnej władzy do postępowania PZPR w okresie stanu wojennego. To głupota, przesada lub ignorancja. Albo wszystko razem. Nigdy w czasie stanu wojennego opozycja nie wspierała rządu w jakiejkolwiek formie – jeśli nawet myślała tak samo jak rząd o nielicznych sprawach („jest do d…, trzeba to poprawić”), to mówiła o tym inaczej. Rządzący nosili garnitury lub mundury ZOMO, opozycja swetry lub więzienne pasiaki. Peerelowska lewica rządziła stosując metody prawicowe, opozycyjna prawica domagała się takich samych reform jak opozycyjna socjaldemokracja – a my, ludzie poddawani naciskom z obu stron, mieliśmy nadzieję, że z czasem jakoś to się uładzi i przyjdzie polityka środka. Niektórzy nazywali to niekiedy utopijnie socjalizmem z ludzką twarzą. Dziś wiemy, że było to nierealne, nie dlatego że socjalizm nie może mieć ludzkiej twarzy, tylko dlatego, że to nie był socjalizm, ale demokracja ludowa, gdzie nie było ani ludu, ani demokracji. Mimo pleonazmu w tej nazwie, była w niej sprzeczność: i wewnętrzna, i jeszcze wyraźniej widoczna w konfrontacji z rzeczywistością.

Dlatego wszystkie działania, mające na celu podjęcie współpracy między obecną opozycją a obecną władzą są również skazane na niepowodzenie. Dzisiejsi opozycyjni socjaliści (jeśli by się kilku udało znaleźć) nie mogą liczyć na taką hybrydyzację rządów, w wyniku której powstanie kapitalizm z ludzką twarzą. Teoretycznie jest to możliwe, koncepcji państwa opiekuńczego jest kilka, ale system welfare state w kilku państwach funkcjonuje w zupełnie różny sposób: w USA i w Kanadzie, w Niemczech, Francji i krajach skandynawskich. U nas to nie działa, bo coś co według koncepcji liberalnych, korporacjonistycznych czy socjaldemokratycznych jest obowiązkiem, jaki bierze na siebie państwo, u nas jest przedstawiane jako dar, który obecny rząd (a może nawet tylko wódz partii) łaskawie daje ludziom w prezencie, za który winniśmy mu być wdzięczni, w pracy, w domu, w kościele, na ulicach i przy urnach wyborczych. Nawet pochodzące z Unii Europejskiej miliardy (jeśli je w ogóle dostaniemy…) na krążących po Polsce platformach z bilbordami przedstawiane są jako dar obecnego rządu. A w praktyce nic, co nam (albo tylko swoim…) daje PiS, nie jest niczyim darem, co najwyżej redystrybucją dochodu narodowego. Upraszczając – żeby dać, państwo musi najpierw zabrać część tego, co wypracują ludzie.  Bilbordy, chwalące rząd za rozdawanie unijnych Niderlandów, zafundowaliśmy rządowi my, bo zapłacono za nie z naszych podatków. Nasze podatki poszły też na autoreklamę rządu w stacjach radiowych i telewizyjnych, która informuje nas, że wynegocjowane przez rząd miliardy z Unii pozwolą nam wyjść z kryzysu i odbudować zniszczoną gospodarkę. Z jakiego kryzysu? Jaką zniszczoną gospodarkę? Przecież ten sam rząd od lat bez przerwy zapewnia nas, że jesteśmy przez władze skutecznie chronieni przed kryzysem, a gospodarka ma się znakomicie, najlepiej w całej Europie! Lepiej tylko państwo chroni Jarosława Kaczyńskiego, któremu my, obywatele fundujemy ochroniarzy z firmy GROM, ze Służby Ochrony Państwa (której płacimy, choć Kaczyński jej nie lubi, więc nie pozwala się do siebie zbliżać) i z policji państwowej, której 40 przedstawicieli jest koło jego willi (jednej z trzech na Żoliborzu) codziennie, a w dni, w których Babcia Kasia nadchodzi od strony placu Wilsona – nadjeżdża osiemdziesiąt radiowozów, by chronić prezesa, jego kota i kuwetę. Za to wszystko płacimy z podatków my – pan płaci, pani płaci, społeczeństwo płaci. Folwark pana Obajtka, czyli państwowy koncern Orlen też nie rozdaje swoich towarów za darmo ani po cenie niższej niż koncerny niepaństwowe. Nawet Adrian Zandberg i jego koledzy za reklamowane na znanym zdjęciu orlenowskie hot-dogi zapewne zapłacili z własnych poselskich pensji, czyli też z naszych podatków. Chyba, że to część benefitów, jakie Lewica otrzymała w ramach podpisanego z PiS-em dealu.

Żartuję, oczywiście. Zandberg też tym zdjęciem zażartował. Nie było żadnego dealu. Lewica słusznie poparła ratyfikację traktatu o unijnych pieniądzach, tylko niesłusznie siadła przedtem do stołu z PiS-em udając, że coś negocjuje, że stawia jakieś warunki, że coś od niej zależy. Negocjować PiS będzie tylko z silnym przeciwnikiem – tak jak Jarosław Kaczyński, u boku Lecha Wałęsy, Adama Michnika, Adama Strzębosza i Lecha Kaczyńskiego, przy Okrągłym Stole negocjował z tymi, których uważał za władzę. Słabnącą, ale jednak władzę – wobec silnej władzy siedział cicho… Ta awantura o głosowanie w sprawie unijnych miliardów to naturalnie błąd całej opozycji, która nie umiała wypracować jednolitego stanowiska w tej sprawie, ale lewica siadając przy stole samodzielnie, musiała mieć świadomość, że stwarza pozory – dla tych nieszczęśliwych 30 procent obywateli, którzy cieszą się każdym chamstwem przejawianym przez władzę i jej akolitów – iż NAWET lewica popiera wodza i jego knechtów.

To oczywiście efekt skutecznej działalności rządzących, którym udało się stworzyć unikatowy typ miękkiej dyktatury, z którą daje się żyć, jeśli się z nią nie walczy. Krzyczeć można ile chcąc – ale już pisanie haseł na tekturkach może być pretekstem do złamania ręki przez wierną panu i dobrze opłacaną służbę. Wszyscy nie muszą popierać PiS-u w wyborach, bo miejsce w Sejmie zagwarantują Kaczyńskiemu ci, których da się kupić, a da się kupić zawsze jakąś jedną trzecią wyborców. Można być w opozycji, pod warunkiem, że partii opozycyjnych będzie dużo, a partia wodzowska jedna. Wyborcza metoda d’Honta sprawia, że zwycięzca bierze (prawie) wszystko, reszta dostaje ochłapy. A ponieważ te ochłapy są tłuste i pożywne, więc każdy Związek Przyjaciół Słomianych Misiów będzie się pchał do parlamentu, żeby się nachapać na miarę ich możliwości. PiS nawet poprze te starania, bo to zagwarantuje mu władzę i pozwoli zachować pozory demokracji. Nie trzeba nawet demontować systemu sądownictwa – wystarczy wyznaczać do rozpraw „swoich” sędziów, szczególnie głośnych krytyków wyłączać z orzekania i obcinać im pensje, nie trzeba wsadzać nieswoich prokuratorów do więzień, wystarczy ich przenieść do Śremu, naturalnie zgodnie z prawem. Nie trzeba występować z Unii Europejskiej – wystarczy w państwowej telewizji przedstawiać ją jako okupanta, który usiłuje zawładnąć naszymi zasobami, rynkiem handlowym i systemem prawnym – na co oczywiście nie pozwolimy, po prostu nie realizując postanowień władz Unii i jej systemu sądowniczego. Unijne trybunały mogą do upojenia orzekać w sprawie polskich metod rządzenia – pisowski Trybunał Konstytucyjny czy pojedynczy minister sprawiedliwości z chórkiem wiceministrów orzeknie, że prawo unijne jest w Polsce bezprawne. Prawo nie pozwala Unii wyrzucić żadnego kraju członkowskiego, nawet jeśli zupełnie nie przestrzega unijnych zasad. No to nie wyrzucą nas, więc będziemy robić po swojemu i mogą nam wskoczyć na pędzel. Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi? Oczywiście, mogą Uniści pomajstrować przy pieniądzach i nałożyć na nas kary. Trudno, powie się wtedy społeczeństwu, że Unia nas okradła, no i nie będziemy do niej płacić naszych składek. A w razie czego pomogą nam Węgrzy i Kazachstan. Koniec końców – jak kiedyś proroczo stwierdził Jerzy Urban – rząd jakoś się wyżywi. A także rządowe rodziny, posłowie i ich żony, w końcu spółek skarbu państwa jest tyle, że dla każdego „naszego” starczy. Czy on z lewicy, czy z prawicy – nieważne, byleby był nasz.

Nie bez kozery wspomniałem na początku czas stanu wojennego. Rządził wtedy, wiadomo, Generał stojący na czele Partii, ale formalnie władzą była Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, której doklejono rzekomo społeczną i rzekomo niezależną przybudówkę, nazywającą się Patriotycznym Ruchem Odrodzenia Narodowego. PRON i WRON. Kiedyś wołano, że orła wrona nie pokona, ale teraz jest tak, że jeden drób zawłaszczył dla siebie resztę ptactwa – orzeł jest na smyczy, a opozycyjne strusie z braku piasku trzymają głowę w wychodku. Wrony rulez.

Jeśli wszedłeś między wrony, musisz krakać jak i one. Włodzimierza Czarzastego, szefa Nowej Lewicy, poznałem jakieś 30 lat temu, kiedy to jako dyrektor Wydawnictwa „Muza” przyjechał do mnie do Zakopanego, żeby negocjować ze mną umowę na nową książkę dla jego firmy. Był sympatyczny, dowcipny, kulturalny. To w ostatnich czasach zdecydowanie mu przeszło. Wszedł między wrony i stara się być tak chamski, jak wymaga tego standard obecnej władzy. Na niemądre skądinąd, a już na pewno skierowane pod niewłaściwym adresem pytanie dziennikarki o to, czy w czasie głosowania w sprawie pieniędzy unijnych Zbigniew Ziobro został poniżony i będzie szukał okazji, żeby się odpłacić, szef lewicy warknął: Proszę pani, g… [- pik -] mnie to interesuje. Dodam od razu, że wypikanym słowem nie był „guzik”. Robertowi Biedroniowi już jakoś nie przeszkadza stosunek PiS-u do LGBT, może nie zauważył, że siadając z działaczami prawicy do stołu uwiarygodnił ich twierdzenie, iż nie walczą oni z pojedynczymi zboczeńcami, jak mówią, tylko z ich ideologią. Adrian Zandberg jest zdaje się prawdziwym socjalistą, ale żart z hot dogiem pod Orlenem pokazał, że ma kiepskie poczucie humoru. I chyba mało wyczucia historycznego, bo łączenie narodowo-patriotycznej ideologii PiS z socjalizmem demokratycznym Razem może dać hybrydową partię narodowo-socjalistyczną.

Oczywiście, lewica może dać się uwieść prospołecznej frazeologii PiS, ale dojrzały polityk nie powinien mylić lewicy z lewizną, a lewych interesów z praworządnością.

 

 

Poprzednie felietony