Maciej Pinkwart

Lewactwo

 

21 października 2021

Tutaj wersja video na YT

 

Repertuar wyzwisk, funkcjonujących teraz w przestrzeni publicznej jest o wiele węższy, niż kiedyś. Wśród hejterów internetowych bluzgi ograniczają się w zasadzie do kilku wyrazów, z lubością wypowiadanych co chwilę we wszystkich środowiskach, a dotyczących kilku części ciała, kilku czynności niemal fizjologicznych i jednego zawodu, uważanego niesłusznie za najstarszy zawód świata. Najstarszym zawodem świata był zawód miłosny, ale o tym w przekleństwach się nie mówi.

Na arenie publicznej obelgi są jeszcze mniej zróżnicowane, czym jako miłośnik filologicznych ciekawostek czuję się coraz bardziej rozczarowany. W dodatku, najczęściej wyzwiska stosowane są na tyle ogólnie, żeby sąd nie mógł się przyczepić w razie ewentualnego procesu o zniesławienie. Złodziejami zawsze są jacyś oni, a nie konkretny, wymieniony z imienia i nazwiska człowiek, faszyści czy naziole to także grupa ludzi, im większa - tym oskarżenie brzmi groźniej, ale tym mniej można za nie odpowiadać przed sądem. Ciekawe, że nikt się w zasadzie nie obraża, jeśli przeciwnik polityczny zarzuci mu nieudolność, niekompetencję czy wręcz działanie na szkodę państwa. Takie oskarżenie co najwyżej spotyka się z ripostą, że za rządów innej formacji było tak samo, albo gorzej.

W stosunku do osób nie będących teraz przy władzy dyżurną obelgą jest lewactwo, postkomunizm czy neomarksizm. Oczywiście, pojęcia te są nie definiowane, a może nawet niedefiniowalne, zresztą naziolstwo czy bycie synem kobiety lekkich obyczajów też definiowane nie jest. Z uwagi na fakt, iż epitety, związane z lewicowością, trafiają we wszystkich, którzy nie są związani z partią obecnie rządzącą, a nawet we wszystkie kraje Unii Europejskiej, które domagają się od Polski przestrzegania traktatów unijnych – można dopuścić supozycję, że jest to swojego rodzaju metafora, żeby nie powiedzieć synekdocha, co w dziedzinie obelg jest zjawiskiem międzynarodowym: przecież nikt, nazywający swojego przeciwnika motherfucker tak naprawdę nie zarzuca mu kazirodztwa, a żaden góral, wstawiający do swojej wypowiedzi (już dość rzadko, niestety) słowo krucafuks nawet przez moment nie myśli, że oto uderza w przeciwnika kościelnym krucyfiksem. Dla polskich posłów, a nawet niektórych sędziów Trybunału Konstytucyjnego lewackość i postkomunistyczność, używane by tak rzec na odlew są stałym elementem wypowiedzi wobec przeciwników, bez względu na realność owych określeń, to znaczy bez jakiegokolwiek związku z manifestowanymi przez owych przeciwników poglądami. Cóż, w taki sam sposób usiłowali obrażać konkurencję kibice ŁKS-u, nazywając zawodników Widzewa Żydami. A może odwrotnie. Nikt naturalnie nie sądził, że piłkarze nielubianej drużyny nie będą grali w szabas, czy też są obrzezani. Żyd, komuch, lewak – to po prostu ktoś inny, którego nienawidzimy i już. Interesujące, że w stosunkach międzynarodowych lewackimi, postkomunistycznymi czy neomarksistowskimi nazywa się władze unijne, rządy w Holandii czy Szwecji, które są monarchiami, katolickiego prezydenta USA czy nawet niektórych zagranicznych hierarchów kościelnych, a nigdy takie określenia nie trafiają pod adresem władz Rosji, Chin czy Białorusi. Poglądy polityczne nie przeszkadzają polskiej prawicy w robieniu interesów (nie zawsze udanych!) z tymi krajami, o czym świadczą płynące do Polski miliony ton rosyjskiego węgla i białoruskiego cementu czy epidemiczne zakupy za Wielkim Murem.

Mimo moich lewicowych, a może nawet lewackich poglądów z oburzeniem postrzegałem najbardziej lewacką sprawę, z jaką ostatnio miałem do czynienia – lewostronny ruch drogowy na Cyprze. Wiem, oczywiście, że to jest efekt postkolonializmu, i że to skutek okupacji Cypru przez lewostronną Wielką Brytanię, której fatalny lewacki wpływ pozostał do dziś także na Malcie, w Irlandii, Australii i Nowej Zelandii, w Indiach i okolicy, w RPA, Japonii, Tajlandii, na Jamajce i, co najgorsze, w Zimbabwe. Cyprem rządzi centroprawicowy prezydent Nikos Anastasiadis, przewodniczący partii Zgromadzenie Demokratyczne, która mogłaby być uważana za cypryjski odpowiednik Platformy Obywatelskiej, a Anastasiadis dwukrotnie wygrał wybory prezydenckie, z niewielką przewagą pokonując swojego rywala Stawrosa Malasa, przewodniczącego legalnie na Cyprze działającej (ech, to lewactwo!) Partii Komunistycznej. Na marginesie dodam, że stawros (σταύρος) po grecku znaczy krzyż.

Do takiego lewackiego kraju przyjechał parę dni po mnie polski prezydent. Spotkał się z prezydentem Cypru, oraz na wszelki wypadek, żeby go nie posądzono o lewactwo, z prawosławnym arcybiskupem Chryzostomem, dostał złoty klucz do miasta Pafos (byłem tam, było otwarte i wszedłem bez klucza), a także podpisał trzy dokumenty o współpracy – nikogo nie zaskoczyło to, że podpisał je lewą ręką. Jeden z tych dokumentów dotyczył porozumienia między ministerstwami spraw zagranicznych obu państw w kwestii konsultacji politycznych. Nie wiem co to znaczy, ale ucieszyłem się, bo dzięki tej informacji dowiedziałem się o tym, że Polska ma ministerstwo spraw zagranicznych. O ile można się zorientować z komunikatów oficjalnych, Andrzej Duda w rozmowach dyplomatycznie nie wspominał o najważniejszej obecnie dla Cypru kwestii – wojskowej okupacji jego północnej części przez siły zaprzyjaźnionego z polskim prezydentem islamskiego przywódcy Turcji, Recepa Erdoğana.

Polski prezydent ujął mnie kiedyś tym, że powiedział, iż ciągle się uczy – w domu, w pracy, w samochodzie i w samolocie. Lot z Cypru do Warszawy trwa trzy godziny. Mam nadzieję, że prezydent uczył się wtedy na temat tego, że lewactwo i działanie lewicowych organizacji jest w normalnym świecie, którego pan prezydent też z pewnością ciągle się uczy, zupełnie legalne i organizacje te mogą swobodnie konkurować z innymi organizacjami, także z prawactwem i neofaszyzmem. Tymczasem zdaje się słowo lewy akceptowane jest w dzisiejszej Polsce jedynie w dwóch przypadkach: w odniesieniu do wydatków z tzw. Funduszu Sprawiedliwości zarządzanego przez Zbigniewa Ziobrę i wobec czołowego piłkarza drużyny Fußball-Club Bayern München.

 

Poprzednie felietony