Tygodnik Podhalański nr 51-52, 19 grudnia 2019

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2019)

Maciej Pinkwart

Życzenia i roszczenia

 

Nie wiedzieć kiedy zleciało sześćset tygodni, w których od 2008 r. ukazywały się w „Tygodniku Podhalańskim” moje felietony. I jakoś tak się złożyło, że ten jubileusz przychodzi w okresie świąteczno-noworocznym. Ten tekst – to informacja dla księgowych – nosi numer 598, do Świąt jest jeszcze prawie tydzień, więc dość czasu, żeby jakiś święty Mikołaj zaczął spełniać moje życzenia. Ale za sprawą obecnie rządzących mamy do czynienia z Mikołajem odwróconym: dawniej sympatyczny staruszek z brodą przynosił dla dzieci prezenty, za które płaciliśmy my, rodzice. Teraz niesympatyczny staruszek bez brody rozdaje prezenty rodzicom, a zapłacą za nie nasze dzieci. Dystrybutor jest bezdzietny i bezżenny, ale nauczył się kilku sloganów i gromko woła: rodzina jest dla nas święta! Ręce precz od naszych dzieci!

Wszystkie dzieci są nasze, wiadomo, w ten sposób moje dzieci są i jego dziećmi. Bardzo mi przykro. Ale z hasłem o rękach, które nie powinny niewłaściwie dotykać dzieci nie sposób się nie zgodzić: o tych, których ręce sięgają tam, gdzie nie powinny, wymownie pouczył nas film braci Sekielskich. Nadchodząca świąteczna noc przypomina nam zawsze to, za czym tęsknimy: autorytet, który jest niewinny jak nowonarodzone dziecko, bezbronny wobec świata i wszechmocny nie siłą oręża, tajnych służb i bogactwa, tylko naszą miłością. Który miłości tej nie kupuje za pieniądze plus, którego mierzi przemoc, bo jego królestwo nie jest z tego świata. I tym większy jest żal, że od symboliki ubogiej stajenki tak daleko odeszli ci, którzy rzekomo w imię Dzieciątka żądają dla siebie bogactw, przywilejów, władzy i przepychu. Którzy zamiast stajenki wznoszą kapiące od złota pałace, gdzie oczy razi blichtr, serca mrożą słowa pełne nienawiści, język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie, myśl sercu przeczy, a słowo myślom.

Kiedyś Ktoś uczył nas, by oddawać cesarzowi, co cesarskie, a Bogu co boskie. Ale po latach w imieniu Boga koronowano cesarzy, którzy dogadywali się z Lewitami, by rozstrzygnięcia boskie zapadały w gabinetach, mających sekretne połączenia z pałacami, gdzie po puszystych dywanach w średniowiecznych sukniach przechadzają się ci, którym tytuł pasterzy – dobitnie ukazujący ich nadrzędność nad nami, trzodą – już nie wystarcza, więc żądają dla siebie miana arcypasterzy. Stajenka? To jakiś wymysł pogańskich ekologów, Bóg musi mieć pałac. I nie pod wezwaniem Świętej Rodziny, tylko Najświętszej. A jeszcze lepiej – Przenajświętszej. Im bardziej patetycznie, tym lepiej. Im większy kościół, którym rządzę, tym ważniejszy mój Bóg. I ja, oczywiście. Zbudujemy Bogu pomnik, większy od innych pomników. Zbudujemy największą na świecie „świętą” figurę, do której będziemy się modlić i zupełnie się nie boimy, że z góry Synaj zstąpi Mojżesz i widząc nasz kult złotych cielców, roztrzaska nam na głowach kamienne tablice. Gdzie zbudowano największy na świecie kościół? W Jamusukro, stolicy Wybrzeża Kości Słoniowej, w kraju gdzie jest 17 procent katolików, dochód narodowy na głowę wynosi 1617 $ (u nas blisko 33 500 $), a bazyliką opiekują się polscy pallotyni.

Dzieciątko potrzebuje tylko ciepła, jedzenia i miłości. A my – symbolu, który poprowadzi nas do dobra, a nie do złotego pałacu. Więc jeśli chciałbym dostać jakiś jubileuszowy prezent, to niechby była nim nadzieja, że ta opowieść sprzed dwóch tysięcy lat z okładem nie została całkiem pozbawiona sensu.

 

 

 Poprzedni felieton

Inne komentarze