Tygodnik Podhalański nr 27, 4 lipca 2019

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2019)

Maciej Pinkwart

Cień Niepodległości

 

Czwarty lipca oczywiście identyfikuję jako Dzień Niepodległości Stanów Zjednoczonych, choć niepodległość ta kojarzy mi się nie z ogłoszeniem stosownej deklaracji w 1776 roku, a z grudniowym wieczorem 1773 r. w Bostonie, kiedy to 60 patriotów amerykańskich przebrało się za Indian z plemienia Mohawk (czyli pożeraczy ludzi) i wdarłszy się po kryjomu na trzy statki, utopiło w porcie cały ładunek przewożonej przez nie chińskiej herbaty. W konsekwencji doprowadziło to do rewolucji, powstania Stanów Zjednoczonych, wytępienia Mohawków i zdominowania herbaty przez burbona i coca-colę. Herbaty bardzo mi żal, bo ją lubię, Indian nie bardzo, bo przyczynili się do rozpropagowania nałogu nikotynowego przez palenie fajek pokoju, w których zresztą początkowo nie było tytoniu, tylko jak pisze autor powieści Winnetou, Karol May, mieszanina złożona z suszonych buraków, liści lnu, siekanych żołędzi i kapusty, spalonego pilśniowego buta, kalafonii i obciętych paznokci. Dlatego też do Ameryki nigdy nie pojechałem i nie pojadę.

Dzień Niepodległości kojarzy mi się jeszcze z przystojnym murzyńskim raperem i aktorem Willem Smithem, wywlekającym z latającego spodka sflaczałego Aliena oraz prezydentem USA granym przez Billa Pulmanna, osobiście pilotującym myśliwiec w walce z Obcymi, co doprowadza do heroicznego zwycięstwa Ziemian nad pokrakami dysponującymi technologią Elona Muska. Bohaterski prezydent okazuje się jedyną osobą nie wiedzącą o oszustwach rządu Stanów Zjednoczonych, ukrywających obcych w Roswell i strefie 51. Ale my nie od macochy i też mieliśmy prezydentów-bohaterów. Jeden dokonywał heroicznych wyczynów, by powiedzieć choć jedno zdanie w zgodzie z regułami języka polskiego, drugi – by utrzymać pozycję pionową nad grobami polskich oficerów w Rosji, trzeciemu udało się rozpoznać język rosyjski w świście kul nad Osetią Południową, czwarty heroicznie zgolił wąsy, a piąty bohatersko zawetował dwie ustawy chcąc wybić się na niepodległość, ale nie był to jego Dzień Niepodległości i prezydent wrócił do strefy 51.

USA przeszły długą drogę od niepodległości do wolności: w filmach hollywoodzkich, które stanowią odzwierciedlenie mentalności amerykańskiej, idzie się od Chaty wuja Toma do Django, od Zielonej mili do Mission Impossible i od Seven do Bruce’a Wszechmogącego, gdzie Pan Bóg jest Murzynem. A co, nie może być? Obraz i podobieństwo swoje ma dotyczyć tylko Tomasza Sakiewicza? Ameryka imponuje jednym: Donald Trump nie postawi muru na granicy z Meksykiem, bo to niczego nie zmieni. Imigranci stworzyli Amerykę i nawet ją reprezentują, jak konsul USA, decydujący o przyznaniu wiz Polakom, który jest z pochodzenia Chińczykiem.

Ale mimo, że lubię Chińczyków, nie staram się o wizę, zresztą i tak bym jej nie dostał z powodu swoich przekonań religijnych: wierzę w teorię Darwina i efekt cieplarniany, a nie wierzę w arkę Noego, pływającą po płaskiej ziemi i wolę Grecję od Rosji, więc jestem lewackim terrorystą, a moje zasoby finansowe nie pozwalają mi być wydzierżawić biura w Trump Tower. Lubię, owszem, imię Donald, nawet kiedyś zbierałem komiksy z kaczorem o tym imieniu, lokowane w gumach balonowych, ale robienia w balona nie lubię.

Poprzedni felieton